Andrzej nie żyje

"Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki to - jak do tej pory - najciekawszy spektakl pokazany na tegorocznej edycji gdyńskiego Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port. Bezkompromisowy i bezlitosny atak na przesiąknięte hipokryzją i kumoterstwem elity artystyczne, neoliberalną politykę, zaśniedziałą prowincję, prostackie gusta Statystycznego Widza... z pogrzebem Architekta Zbiorowej Wyobraźni w tle - oto-w wielkim skrócie-czym jest zaprezentowane na R@Porcie dzieło Strzępki i Demirskiego

Na pogrzebie Andrzeja Wajdy (bo to tego Andrzeja twórcy spektaklu postanowili odprawić na „tamten świat”) nie mogło zabraknąć przedstawicieli intelektualnej i artystycznej elity naszego kraju. Jej reprezentantami są rozhisteryzowana, roztrzęsiona Krystyna Janda, właścicielka „prywatnie finansowanego z państwowych pieniędzy” teatru oraz rozpasany, zazdroszczący zmarłemu koledze po fachu Oscara i z młodą przyjaciółką u boku Kazimierz Kutz. W ostatniej drodze wielkiemu reżyserowi towarzyszą też neoliberalny polityk (ewidentnie Leszek Balcerowicz), sfrustrowany młody reżyser, para starszych intelektualistów z prowincji, inteligent z torbą pełną „teczek” oraz zasmarkany, bełkoczący zdeformowaną polszczyzną Statystyczny Widz. Pierwsza część spektaklu, rozgrywająca się na pogrzebu Andrzeja, jest szyderczą kpiną z „krewnych i znajomych królika”, mistrzów osiadłych na laurach, według twórców spektaklu - odcinających kupony od zamierzchłych sukcesów, skorumpowanych intelektualnie i artystycznie. Architekci Zbiorowej Wyobraźni bezwzględnie zawłaszczyli sobie prawo do zagospodarowywania artystycznej przestrzeni, projektowania gustów i decydowania o „być albo nie być” nowego pokolenia artystów. Sztukę uzależnili od polityki i ekonomii (Kazimierz liżący z lubością but neoliberała), sami zaś uzależnili się od luksusów, rautów i nagród. Architekci są głusi na głosy krytyki przeciętnych obywateli, którzy oskarżają elity o nędzny gust społeczeństwa; Architekci z obrzydzeniem i pogardą traktują Statystycznego Widza. Jedyny sposób zaistnienia w przestrzeni zawładniętej przez Architektów to przyssanie się do nich na zasadzie pasożytującego grzyba (tak, jak zrobiła to młoda przyjaciółka Kazimierza), zgoda na relację, w której zajmowane miejsce jest zawsze pozycją przedmiotu. Serię absurdalnych, gwałtownych, scen; wulgarnych, chaotycznych kłótni „żałobników” kończy zbiorowe womitowanie, po którym następuje agonia elit.

Druga część spektaklu rozgrywa się w Piekle, w którym powielony Andrzej spotyka zmarłego na skutek protestacyjnej głodówki, przepełnionego żalem Kubańczyka i reżysera, który wyjaśnia Architektowi charakter jego kary: będzie nim projekcja filmu, którego ten – mimo obietnic złożonych robotnikom z „Solidarności” – nigdy nie zrealizował. W Piekle pojawiają się też bohaterki „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza”. Dojrzała Agnieszka radzi Reżyserce, aby zrezygnowała z kręcenia „Człowieka z pluszowej rewolucji”. Ta jednak nie zarzuca pomysłu i przystępuje do realizacji dzieła: opowieści o eleganckiej, snobistycznej rodzinie bogatego biznesmena, która znęca się nad – wciągnięta w szeregi elity niemal siłą – przedstawicielką „niższych stanów”. Scena ta została w spektaklu zwielokrotniona, za każdym razem oglądamy coraz bardziej zdeformowaną, karykaturalną wariację wersji poprzedniej. Zwielokrotnioną scenę - toczącą się w rytm walca z „Ziemi obiecanej”, za każdym powtórzeniem coraz bardziej dziwaczną i niepokojącą – kończy wyproszenie widzów. W finale aktorzy brutalnie wyśmiewają nasze marzenia o świecie ze szklanego ekranu, do którego my – Statystyczni Widzowie, przeciętniacy i poddani Architektów – nigdy nie będziemy mieli wstępu.



Anna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
25 listopada 2011