Ani myślę opuścić Wrocławia dożywotnio

Ani nie uciekam, ani się nie obraziłem. Ale nie mam chyba wystarczającej siły przebicia, aby przekonać prezydenta do stworzenia jeszcze jednego poważnego teatru we Wrocławiu - mówi Grzegorz Bral*, szef Teatru Pieśń Kozła, a od stycznia także dyrektor warszawskiego Teatru Studio

Magda Podsiadły: W styczniu zostałeś dyrektorem artystycznym warszawskiego Teatru Studio. Wyprowadziłeś się z Wrocławia na co najmniej trzy lata, bo na tyle opiewa twój kontrakt. Jesteś szefem wrocławskiego Teatru Pieśń Kozła, jednego z najwybitniejszych w Europie zespołów awangardy teatralnej, a tymczasem decydujesz się na szefowanie teatrowi instytucjonalnemu. I uciekasz z Wrocławia! Dlaczego? 

Grzegorz Bral:
Ani nie uciekam, ani się nie obraziłem. I nie myślę opuścić Wrocławia dożywotnio. Po prostu potrzebuję więcej wyzwań, więcej przestrzeni, większego dostępu do wybitnych polskich aktorów. We Wrocławiu wciąż brak na to środków finansowych. Podpisałem umowę ze Studiem na trzy lata, bo za tyle mniej więcej czasu Wrocław być może będzie w stanie wygospodarować dla Teatru Pieśń Kozła dodatkową przestrzeń do grania. Teatr laboratoryjny, jakim jest Pieśń Kozła, by się w pełni realizować, wymaga spełnienia kilku warunków, które we Wrocławiu nie są na razie spełnione. Poszukiwania artystyczne trwają długo i moim marzeniem byłoby, aby tak jak w przypadku badań medycznych, mogły odbywać się bez przeszkód czasowych. To znaczy, że pracujemy tyle czasu, ile trzeba poświęcić na dany projekt. W tym jest nasza siła, a bez pieniędzy tego nie da się zrobić.

O jakich niespełnionych warunkach mówisz?

- Mam międzynarodowy zespół na bardzo wysokim poziomie aktorskim, wybierany przeze mnie i angażowany do konkretnego projektu. Ludzie czekają po kilka lat na możliwość współpracy z Pieśnią Kozła. Ale często muszę przerywać pracę z nimi i szukać finansowania na ciąg dalszy. Wiem, że moja perspektywa oraz racje władz Wrocławia nieustannie muszą się spotykać i weryfikować, ale nie mamy też tak naprawdę gdzie pracować. Mała sala na Purkyniego nie wystarcza. Pozwala na realizację jednego spektaklu raz na dwa, trzy lata, a to mnie nie satysfakcjonuje i nie tak rozumiem swój artystyczny potencjał. Twórczo jesteśmy gotowi do znacznie większego wysiłku. Mamy strategiczne pieniądze z Wrocławia oraz dodatkowe pieniądze na funkcjonowanie od uniwersytetu w Manchesterze. Dla tej uczelni realizujemy część programu studiów aktorskich, ale praktycznie co drugi rok stajemy się przez to bezdomni, bo salę oddajemy studentom na zajęcia.

Tymczasem docenia Cię Europa. "Macbeth", zamówiony kilka lat temu przez słynny Royal Shakespeare Company w Stradfordzie na festiwal dzieł Szekspira i pokazywany w jednym rzędzie z najwybitniejszymi realizacjami ze świata, znów rusza do Anglii na największe tournée w karierze Teatru Pieśń Kozła.

- W październiku i listopadzie zagramy w Wielkiej Brytanii blisko 40 spektakli! Brytyjczycy wyłożyli na to przedsięwzięcie poważną kasę, podobnie polski Instytut Mickiewicza. Zagramy w sześciu miastach. W Londynie aż trzy tygodnie w samym Barbicane, gdzie już graliśmy, i gdzie sukces odniósł niedawno także wrocławski teatr ZAR.

A co zrobisz, jeżeli po takich sukcesach otrzymasz propozycję przeniesienia Pieśni Kozła do stolicy?

- Zabiegam o dobre miejsce dla mojego teatru we Wrocławiu. Czekam na jakiś sygnał. Nie umiem jednak czekać z założonymi rękoma, że być może coś się wydarzy, i nie mam chyba wystarczającej siły przebicia, aby przekonać prezydenta do stworzenia jeszcze jednego poważnego teatru we Wrocławiu. Brave Festiwal też jest dla mnie bardzo ważny. Pokazuje niezwykłe ginące kultury i tradycje na świecie. Z jednej strony władze rozumieją, że to festiwal ważny dla miasta, jedyny taki w Polsce, wyjątkowy w Europie, ale nie przekłada się to, niestety, na jego budżet, z drugiej strony bardzo teraz trudno o dodatkowe, prywatne dotacje.

A więc istnieje możliwość, że przeniesiesz Brave Festival do Warszawy?

- Oczywiście, że nie, ale myślę w dalszej przyszłości o realizacji festiwalu podobnego typu w Warszawie, bo jest tam duże zapotrzebowanie na takie wydarzenie. Nie byłaby to ta sama formuła czy powielenie imprezy. Wrocławski Brave ma już gotowe programy dwóch kolejnych edycji, przygotowany organizacyjnie zespół ludzi - ja czuwam tylko artystycznie - więc nie ma żadnego zagrożenia dla jego działania, jeżeli tylko będą pieniądze.

Czy jednak praca w Warszawie nie popsuje Twojej aktualnej sytuacji teatralnej we Wrocławiu?

- Nie sądzę. Moje działania w gruncie rzeczy dają się dosyć łatwo koordynować. To jasne, że jestem rozdarty między próbami we Wrocławiu a pracą w Warszawie, na pewno takie życie wymaga jeszcze większej niż dotychczas mobilizacji i wysiłku, ale tak czy inaczej wszystko biegnie swoim torem. Pieśń Kozła to jednak mój podstawowy, najważniejszy artystycznie teatr. Od kilku miesięcy pracujemy nad nowym spektaklem - "Czarownicami z Salem" według Arthura Millera. Równolegle do "Czarownic" zaczęliśmy pracę nad drugim projektem - "Królem Learem" Szekspira. Myślę, że w ciągu półtora do dwóch lat jeden z nich będzie gotów. Jeszcze w maju pokażemy we Wrocławiu fragment pracy nad "Czarownicami". Dramat Millera jest dla mnie wielkim wyzwaniem, bo prawa autorskie do niego bezwzględnie określają warunki adaptacji. Po raz pierwszy w mojej artystycznej pracy nie mogę dokonać interpretacji tekstu, muszę pokazać go w całości na scenie. Konieczne będzie połączenie w jedno tekstu dramatycznego - którego samo czytanie trwa trzy godziny! - i eksperymentalnego stylu pracy Pieśni Kozła.

Dlaczego wybrałeś klasyczny tekst Millera?

- Bo to sztuka szalenie dziś aktualna. Także w Polsce. Po drugie, to dramaturgicznie naturalna konsekwencja Szekspirowskiego "Makbeta". Po realizacji Lacrimosy zdecydowaliśmy się wyjść z obszaru mitów i wejść w obszar dramatu. Szekspir okazał się tym pierwszym. Tak powstał "Macbeth". "Czarownice" są symboliczną transpozycją Makbeta. Dalszym etapem naszych poszukiwań będzie znów Szekspirowski "Król Lear". Do tego projektu bardzo chciałbym się już przymierzyć. Wiem, jaka będzie scenografia, muzyka, jacy aktorzy, kostiumy. Wiem, jak go będziemy śpiewać. "Czarownice", przeciwnie, są mocno laboratoryjne, poszukujące, wciąż z wieloma niewiadomymi.

Jakie jest na dziś twoje zadanie w Teatrze Studio?

- Zbudowanie repertuaru, zaangażowanie do poszczególnych spektakli ciekawych reżyserów, ustalenie obsad aktorskich. To praca na razie bardziej konceptualna niż artystyczna. Z dyrektorem Maciejem Klimczakiem weszliśmy do tego teatru w niezbyt fortunnym czasie - w połowie sezonu - i z dotacją o milion mniejszą niż w ubiegłym sezonie. Ale taka jest sytuacja wszystkich teatrów warszawskich w dobie kryzysu ekonomicznego. Okazuje się, że pieniędzy brakuje i w teatrach instytucjonalnych, i w niezależnych. W przypadku instytucji jest zagwarantowane minimum potrzebne, by teatr mógł funkcjonować, ale koszty stałe - czynsz, wynagrodzenia - są tak ogromne, że mocno okrojone zostają środki na projekty artystyczne. W połowie sezonu trudno też zdobyć ciekawych reżyserów. Na przykład Alvis Hermanis z Łotwy, reżyser wybitny, czas wolny ma dopiero za sześć lat! Inni z górnej światowej półki - za minimum cztery lata, tak napięte mają plany. Szukamy wśród najciekawszych polskich reżyserów.

Czy chcesz na Teatrze Studio odcisnąć piętno twórcy teatru laboratoryjnego?

- Absolutnie nie. Chciałbym, by to był teatr głęboko zaangażowany w ludzkie sprawy, ambitny repertuarowo, aktorski. Żeby nie poddawał się modzie.

To znaczy?

- To znaczy, że nie bierzemy tekstu, nie dekonstruujemy go i nie mieszamy z blogami internetowymi. Chcemy teatru szlachetnego. Rozmawiałem z paroma wybitnymi aktorami warszawskimi, którzy tęsknią do ciekawej roli, intrygującej postaci, na podstawie rzetelnie napisanego, dobrego dramatu. Tego chce też zespół Teatru Studio. To grupa 27 wspaniałych aktorów dramatycznych. Wśród nich są Agnieszka Grochowska, Joanna Trzepiecińska, Irena Jun, Edyta Jungowska, Krzysztof Majchrzak, Stanisław Brudny, żeby wymienić tylko kilku. Teatr Studio to także praca pedagogiczna i warsztatowa, która zawsze mnie fascynowała. Mamy ponad trzysta zgłoszeń aktorów na przesłuchania i warsztaty. Co dwa, trzy tygodnie organizujemy kilkunastoosobową grupę warsztatową i prowadzimy zajęcia. Krzysztof Majchrzak prowadzi pracę nad tekstem, ja nad częścią psycho-fizyczno-wokalną, pomagają mi koledzy z Pieśni Kozła.

Jaki będzie repertuar Studia na najbliższy rok?

- Zaplanowane są cztery premiery. Jacek Głomb pokaże "Księżnę d\'Amalfi". Paweł Passini zrobi piękny projekt o Artaud, o tym, jak jego idee zmieniły teatr europejski. Znana rosyjsko-brytyjska realizatorka Irina Brown, wieloletnia asystentka Andrieja Tarkowskiego, wystawi "Miarkę za miarkę" Szekspira. Pod koniec roku spektakl Szekspirowski ma też przygotować jeden z najciekawszych młodych polskich reżyserów Redbad Klijnstra. A ja sam, równolegle do pracy nad "Czarownicami", reżyseruję Bergmanowskie "Sceny z życia małżeńskiego".

Będziesz miał jeszcze czas na podróże poszukiwawcze do źródeł dawnych kultur, inspirujących dotąd Twoją teatralną pracę?

- Tak, choć ostatnia podróż do miasta Yushu w Tybecie, związana m.in. z tegoroczną edycją Brave Festivalu, okazała się dramatyczna. Upadł mój tybetański pomysł na Brave. Miasto zostało dwa tygodnie temu zniszczone przez trzęsienie ziemi, zginęło 12 tysięcy ludzi. Nawet nie wiem, czy żyją mnisi, którzy mieli przyjechać do Wrocławia. A doświadczyłem w tamtym miejscu czegoś niezwykłego. Poznałem fenomen tybetańskich wyroczni. To jasnowidze, którzy przekazują historię świata i przepowiadają jego przyszłość, wprowadzając się w cudowny, magiczny trans. Nie jest to nawiedzenie ani opętanie, to rodzaj poezji objawionej. Nie improwizacja, nie szukanie słów, a poezja zawarta w przestrzeni duchowej człowieka, która na niego spływa i za sprawą słów łączy go z kosmosem, z bogiem, z innymi ludźmi, z przeszłością i przyszłością. Chciałem te wyrocznie pokazać na festiwalu w tym roku, ale w takiej sytuacji możemy tylko próbować pomóc ludziom stamtąd, organizując wielką kwestę na ich rzecz, dedykując im tegoroczny festiwal, z nadzieją, że mimo takiego kataklizmu ich kultura jednak okaże się silniejsza i przetrwa.

Grzegorz Bral

Urodzony w 1961 roku aktor, reżyser, pedagog. Współtwórca z Anną Zubrzycką - oboje wywodzą się z Teatru Gardzienice Włodzimierza Staniewskiego - wrocławskiego Teatru Pieśń Kozła (1996).

Jego teatr od czasu, gdy spektakl "Lacrimosa" w reżyserii Brala zdobył najważniejsze nagrody na słynnym Fringe Festiwal w Edynburgu w 2004 roku, uznany został za jedno z najbardziej ekscytujących zjawisk światowej awangardy teatralnej.

W roku 2007 "Macbeth", także w reżyserii Brala, został zamówiony i pokazany na światowym festiwalu dzieł wszystkich Szekspira w słynnym RSC w Stradfordzie. Bral jest także nauczycielem technik aktorskich, jego teatr jest filialną placówką Wydziału Dramatycznego Manchester Metropolitan University.
W 2005 roku wymyślił i do dziś organizuje Brave Festival, prezentujący ginące tradycyjne kultury świata. Od stycznia jest dyrektorem artystycznym Teatru Studio w Warszawie.



Magda Podsiadły
Gazeta Wyborcza Wrocław
8 maja 2010
Portrety
Grzegorz Bral