Anioł mocny w gębie w Teatrze Polonia

Kto nie czytał książki "Pod mocnym aniołem" - niech żałuje i szybko nadrobi zaległości. Słynna powieść Jerzego Pilcha od lat zachwyca. Nie dziwi więc fakt, że próbuje się ją przenieść na deski teatralne. Z jakim skutkiem?

Zadania przeniesienia podjęła się Magda Umer w Teatrze Polonia. Wystawiła swoją adaptację nagrodzonej w 2001 roku Literacką Nagrodą "Nike" powieści, wykorzystując ograniczone środki inscenizacyjne. Mając tak "mocny" materiał w postaci znakomitego tekstu, niewiele właściwie trzeba dodać. Być może dlatego scenografia została ograniczona do stołu i obrotowych krzeseł, rekwizyty - do radiowych mikrofonów i kartek scenariusza, co potęguje wrażenie, że bierzemy udział raczej w próbie czytanej niż w skończonym spektaklu.

Interpretacji tekstu podjęli się Zbigniew Zamachowski oraz Wiktor Zborowski i jego córka, Zofia. Główna postać - Juruś - opowiada o swoim życiu przez pryzmat alkoholowego nałogu. Zamachowski nie próbuje kreować bohatera na siłę, niczego nie udaje i stosuje minimalistyczne środki aktorskie, by przedstawić go jak najprawdziwiej. Doceniam to, zwłaszcza że przed nim stała najtrudniejsza rola, czyli przedstawianie często obszernych fragmentów tekstu tak, by nie zanudzić widza i uniknąć bezrefleksyjnego ich wypowiadania. Wcielający się w wiele postaci Wiktor Zborowski, w mgnieniu oka przeistacza się z jednej w drugą - w każdej z nich jest błyskotliwy i wyrazisty. Wybór Zofii Zborowskiej nie byłby zaskoczeniem, gdyby podołała powierzonemu jej zadaniu, czyli stworzeniu kilku postaci tej sztuki, podobnie jak jej ojciec, w twórczy sposób. Niestety wszystkie bohaterki w jej ubogiej interpretacji są takie same - nijakie. W dodatku młoda aktorka niemal w każdej scenie powiela te same drażniące miny i gesty, a o tym, że wciela się w kolejną postać, można się zorientować jedynie po zmianie któregoś z elementów garderoby i oczywiście wypowiadanym tekście. To za mało. Nie wiem, czy powodem jest brak pomysłu czy doświadczenia, ale według mnie Zborowska obniża jakość całości.

Jeśli reżyserka i artyści chcą zachęcić widzów do sięgnięcia po powieść Pilcha, to to się na pewno udaje. Jak tłumaczy Magda Umer, "Adaptacja jest tylko adaptacją. Po pierwsze musi zrezygnować z wielu wspaniałych zdań i opowieści. Po drugie zawsze jest swojego rodzaju uproszczeniem. Po trzecie skupić się musi tylko na kilku wybranych wątkach. Ale zadaniem jest także po prostu zachęcić do przeczytania książki". Nie wiem tylko, czy to wystarczający powód, by dokonywać jej adaptacji. Szkoda książki.



Agnieszka Antoniewska
Artbiznes.pl
5 czerwca 2012