Anty-Tina

Teatr Nowy w Krakowie już nie jest zapleczem klubu tanecznego, teraz się mieści w byłej gminie wyznaniowej. Z danceflooru do kruchty, jeśli można tak powiedzieć.

Dzielnica ta sama, ta od zapiekanek, bo wybyli z Kazimierza i przybyli na Kazimierz, z jednej strony na drugą ulicy Krakowskiej. Ta część tej dzielnicy, lewobrzeżna, gdy spojrzysz od Wisły, to ważne zagłębie podziemnych teatrów: Łaźnia się tam narodziła (teraz w Nowej Hucie i pod nazwą Łaźnia Nowa), dzisiaj działa tam Barakah, w tej samej zresztą piwnicy (również przeniesiona z innej części Kazimierza), no a jeszcze oni, Nowy, parę ulic dalej. Można już powiedzieć, że mają siedzibę, a nie grają kątem. Czy warunki lokalowe coś im odmieniły w sensie estetycznym? Jak się czują w świetle dziennym, wyszedłszy z podziemia?

Widziałem ich pierwsze spektakle po zmianie adresu i to było super creepy. Kto na inaugurację urządza premierę pod tytułem Samobójca??? Nawet jeżeli według klasyki rosyjskiej. Ludzie teatru są ludźmi przesądu, ludźmi przesądnymi, a jeżeli nie są, to raczej powinni, bo "magia teatru" właśnie na tym polega - nie wiadomo na czym, dmuchajmy na zimne. Magia to magia i niewiele trzeba, by się stała czarna.

O Teatrze Nowym nie było jeszcze w "Przekroju", więc niech wspomnę tylko, że ich wielkim hitem, do dzisiaj niekiedy granym, jest spektakl Lubiewo według książki Witkowskiego. Powstał sto lat temu, w 2011. Cudna wieczornica na tematy późnomęskie: jak się żyje starszym panom mieszkającym razem, mającym za krótkie swetry. Najbardziej wielbimy ich marzenia retro: tęsknią do bycia pod okupacją, najlepiej radziecką, nie uznają nowych czasów i "jak wszystkie starsze panie, chodzą do kościoła". Reżyserował dyrektor teatru.

A tymczasem Nowy opuszcza trójkąt bermudzki, triadę tematów dyżurnych: Rosja, geje i wódeczka. Taką miał dotychczas. I nie "wódka", lecz wódeczka, wyraźnie z uczuciem, tak tam o niej mówią. Spektakl Kobiety objaśniają mi świat jest o wielu różnych sprawach, ale na pewno nie o tych. Mógłby mieć greenawayowsko-serialowy tytuł Matki, żony i kochanki, i aktorki, i prostytutki. Tematem jest kobieta i jej różne role. Reżyser - Iwona Kempa.

Uprzednio zrobiła w tym samym teatrze spektakl Afroamerykanie we Florencji, który wcale nie był o problemie rasy ani problemie Florencji, tylko o aborcji. Temat znany i lubiany, ale jak opowiedziany - z perspektywy płodu! Głos płodu w tej sprawie, dla płodu kluczowej. Mnie się spektakl nie podobał, nie recenzowałem, ale mu nie odmówimy statusu sukcesu, było to dzieło podobające się.

Teraz drugi spektakl pod tytułem jak powyżej. Formalnie prościutko: światło jest włączone, a tekst jest mówiony, a brawa są bite. Scenka, song, scenka, song, scenka, song na zakończenie. Pięć kobiet różnego wieku, różnego talentu, ustawione w rządku, odgrywają scenki, odśpiewują songi, nie tworząc postaci, tylko ilustrując problem. No, normalnie apel szkolny! Czasem zabawny, ale taki od linijki. Kiedyś "spektakl z tezą" to brzmiało jak zarzut, ale dziś zarzut jest wtedy, kiedy teatr jest bez tezy.

Mam nadzieję, że teatr to jest tylko taka bańka, tylko udająca, że mówi o świecie coś jakkolwiek wiążącego. Mocno wierzę w życie pozateatralne, chcę w nie mocno wierzyć, bo jeśli jest tylko teatr, jesteśmy zgubieni. Tak sobie patrzę na te spektakle typu spektakl Kempy i ja sam już nie wiem Gdyby to, co widzę, to była prawda o ruchu kobiecym, to ruch kobiecy byłby obecnie w swojej fazie bardzo wczesnej, ledwo postnatalnej, w fazie primal scream, pierwszego krzyku poporodowego. Dałbym mu najwyżej cztery w znanej skali Apgar. Na razie potrafi wydobyć dźwięk z gardła, by dowieść, że żyje. Wszyscy się cieszą, gdy krzyknie, i nie oczekują niczego ponad to. Tak jest, na szczęście, wyłącznie w teatrze, wyłącznie w tym przedstawieniu, które odrabia lekcję numer jeden. Feminizm jako myślenie jest już dużo, dużo dalej.

Nie jestem pewien intencji tytułu. U Rebekki Solnit Men Explain Things to Me to zdanie pełne sarkazmu, a na pewno polemiczne. Robi na pohybel swojemu bohaterowi: mężczyźni pojawiają się w tytule jako "prawodawcy i tłumacze", ale jako samozwańcy i uzurpatorzy. A teraz to samo, co onegdaj oni paniom, panie robią panom? Jeżeli taka była myśl przewodnia, spektakl Teatru Nowego byłby metafeminizmem, czwartą chyba jego falą. Byłby polemiczny we własnym obozie, autopolemiczny.

Byłby, lecz nie przeceniajmy. 'Kobiety objaśniają mi świat' są raczej gdzieś wcześniej i raczej gdzieś niżej, na etapie anty-Tiny. Kto pamięta Dilberta, komiks dziejący się w biurze, drukowany w poniedziałek w dodatku o pracy "Gazety Wyborczej"? Dilbert, pracownik biurowy, miał tam koleżankę Tinę, nieogarniętą i często płaczącą. Jej antytezą, jak u Gombrowicza, była anty-Tina, która na przykład rozkręciła ekspres, a spytana: czemu? powiedziała, że dla sportu. Spektakl Kempy gra podobnie: przeciwstereotypowo. Bierze stereotyp i inscenizuje, lecz ze znakiem minus z przodu. Jedna scena się udała: scena konfesyjna, gdy matki wyznają, że to nie jest takie proste, być tą matką dzieciom. Czasem by się szczerze chciało, i już nie wiesz kogo bardziej: siebie samą czy twe dziecko, wysadzić w powietrze. Scena wzruszająca, bardziej niż bawiąca.

Jest krakowski kontekst dzieła. Spektakl stworzyły i wykonują nie tylko kobiety, ale - kobiety z Krakowa, z porządnych krakowskich domów. "Wytworne córki wytwornych dam" (Thomas Bernhard, Rodzeństwo). Gdy o tym pomyśleć, można dzieło uznać za bardziej przewrotne, niż jest tak naprawdę. W Krakowie wszystko jest bardziej, bo choć jest tak samo, to niewiele trzeba, żeby było już za bardzo. Scenografia jak w Lubiewie: Matka Boska w tle na środku.

Czy polecam spektakl? Widziałem i żyję.



Maciej Stroiński
Przekrój online
7 lutego 2019
Portrety
Iwona Kempa