Apetyt na życie

„Kuchnia Caroline" to kuchnia charakteryzująca się różnorodnością smaków, pośród których dominują nuty słodko-gorzkie. Niespełnione miłości, rozczarowanie, wypalenie – to wszystko serwowane pod przykrywką pozoru doskonałego życia i sceniczno-kostiumowego lukru. Jeżeli jeszcze tego nie próbowałeś – Teatr Współczesny w Warszawie zaprasza do wspólnego stołu.

Do kuchni Caroline wchodzimy w momencie w którym gasną światła telewizyjnych lamp. Co prawda kończy się show, ale główna bohaterka – Caroline Mortimer – nie przestaje grać. Co więcej, rola którą odgrywa w domu okazuje się być trudniejsza niż ta emitowana przed tysiącami widzów. Czy to nas dziwi? Raczej nie. Aktualnie opowieści ilustrujące drugą stronę życia gwiazd są dla nas chlebem powszednim. Z pozoru piękne, okazują się bezwartościową iluzją. Skoro zatem historia nie stanowi swoistego novum, czym może urzec nas „Kuchnia Caroline"? W celu uzyskania odpowiedzi na to pytanie, warto zwrócić uwagę na sposób w jaki została podana.

Spektakl stanowi istną ucztę dla oka. Efekt pracy Katarzyny Sobańskiej i Marcela Sławińskiego mógłby z powodzeniem starać się o miejsce na okładce prestiżowego magazynu wnętrzarskiego. Utrzymana w ciepłych, stonowanych kolorach, monumentalna kuchnia z majaczącym w tle, oddzielonym ogromnym przeszkleniem ogrodem, jest tym co od pierwszych chwil budzi w widzu poczucie estetycznej satysfakcji. Do tego dochodzą kostiumy, efekty świetlne (za które odpowiedzialna jest Katarzyna Łuszczyk) oraz strugi deszczu spływające gwałtownie po powierzchni okna. Wszystko to sprawia, że oglądający spektakl może niemalże poczuć atmosferę parnego, letniego wieczoru, przełamanego ciężkim aromatem wina – tak chętnie spożywanego przez główną bohaterkę.

Na tle tej urzekającej scenografii popis swoich aktorskich umiejętności prezentują Monika Krzywkowska (Caroline), Vanessa Aleksander (Amanda), Szymon Mysłakowski (Greame), Konrad Szymański (Leo), Andrzej Zieliński (Mike) i Katarzyna Dąbrowska (Sally). A umiejętności te są nie małe. Każdemu z aktorów udało się bowiem stworzyć kreację niezwykle charakterystyczną - wyróżniającą się na tle pozostałych – a jednocześnie świetnie z nimi współgrającą. Barwy głosu aktorów wydają się być niemalże ilustracją natury odgrywanych przez nich bohaterów. Za perfekcyjny dobór postaci niewątpliwie należy się ukłon w stronę reżysera – Jarosława Tumidajskiego. Gdy opada kurtyna naprawdę ciężko wyobrazić sobie lepszy skład.

Skąd jednak, po obejrzeniu spektaklu, bierze się ta gorzka nuta? Czy jest ona efektem nadmiernego przesłodzenia sztuki? Warto bowiem zauważyć, że „Kuchnia Caroline" uległa tendencji do przedstawiania trudnych tematów w sposób estetycznie uładzony. Właśnie przed naszymi oczyma rozegrał się rodzinny dramat – polała się krew, nastąpiła śmierć – ale to nie jest przedmiotem naszej refleksji. W głowie mamy obraz Caroline, w różowej koszuli, białej spódnicy i białych trampkach z kieliszkiem wina, na tle doskonale urządzonej kuchni i myśl o tym, że wyglądała przepięknie.

Przez ową przesadną estetyzację, sama historia jakoś się wymyka. Ciężko się na niej skupić i ciężko wyciągnąć wnioski, a wolno rozwijająca się akcja w niczym nie pomaga. W efekcie powstaje swojego rodzaju pluszowy dramat, który buduje dystans pomiędzy fabułą, a odbiorcą. Dystans który ma za zadanie utrzymać widza w strefie komfortu bez względu na prezentowaną treść. Lecz choć sztuka prezentująca niezwykle istotny problem wiążący się z brakiem umiejętności porozumiewanie się, sama ma lekki problem z właściwą komunikacją, to i tak niewątpliwie warto ją zobaczyć.



Anna Rusinowska
Dziennik Teatralny Warszawa
18 marca 2020
Spektakle
Kuchnia Caroline