Artur Żmijewski wraca na deski Narodowego

Gdy 14 lat temu zaczynał grać w "Na dobre i na złe", mówiono, że jest jednym z najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia. Od kilku sezonów nie jest już dla widzów telewizji doktorem Burskim, tylko tropiącym kryminalne zagadki ojcem Mateuszem. Mimo to Artur Żmijewski nie daje się zaszufladkować jako aktor serialowy. W zeszłym roku zagrał w "Moim rowerze" Piotra Trzaskalskiego, a teraz, po pięciu latach przerwy, wraca na deski Teatru Narodowego. Już 13 kwietnia wystąpi w "Łysej śpiewaczce" Eugene'a Ionesco. Sztukę, która zapoczątkowała teatr absurdu, wyreżyseruje Maciej Prus.

Artur Żmijewski po pięciu latach przerwy, wraca na deski Teatru Narodowego. Już 13 kwietnia wystąpi w "Łysej śpiewaczce" Eugene'a Ionesco. Sztukę, która zapoczątkowała teatr absurdu, wyreżyseruje Maciej Prus.

Gdy 14 lat temu zaczynał grać w "Na dobre i na złe", mówiono, że jest jednym z najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia. Od kilku sezonów nie jest już dla widzów telewizji doktorem Burskim, tylko tropiącym kryminalne zagadki ojcem Mateuszem. Mimo to Artur Żmijewski nie daje się zaszufladkować jako aktor serialowy. W zeszłym roku zagrał w "Moim rowerze" Piotra Trzaskalskiego, a teraz, po pięciu latach przerwy, wraca na deski Teatru Narodowego. Już 13 kwietnia wystąpi w "Łysej śpiewaczce" Eugene'a Ionesco. Sztukę, która zapoczątkowała teatr absurdu, wyreżyseruje Maciej Prus.

Pani: "Łysa śpiewaczka" została napisana ponad 60 lat temu - tekst dramatu się nie zestarzał?
Artur Żmijewski: Ani trochę. Punktem wyjścia jest tu próba rozmowy, a ta - niezależnie od miejsca i czasów - jest zawsze nie lada wyzwaniem. Jednak świat się zmienia. Nie chciałby Pan, żeby Maciej Prus przeniósł akcję w czasy współczesne?
- To dziś popularny zabieg. Łatwo jest modyfikować. Trudniej przekazać swoje przemyślenia, nie zmieniając koncepcji autora, nie dopisując nic od siebie. W spektaklu trzymamy się oryginału i ja konsekwentnie będę taki teatr popierał.
Na scenie widzimy dwa małżeństwa, które prowadzą pozorny dialog, a tak naprawdę nikt nikogo nie słucha.
- Problem polega na tym, że nie potrafimy się porozumiewać. Robimy to za pomocą SMS-a czy e-maila. Owszem, jest wtedy łatwo i szybko, ale ja na przykład tęsknię za taką formą komunikacji jak ręcznie pisany list. Charakter pisma, sposób, wjaki jest ta wiadomość zapakowana - to coś mówi o człowieku. Znacznie więcej niż zmartwiona albo uśmiechnięta
buźka z SMS-a. To jest trochę odczłowieczone.
Kiedy ostatnio dostał Pan list od bliskiej osoby, a nie od wielbicielek "Ojca Mateusza"?
- Bardzo dawno. Około dwudziestu lat temu. Szkoda.

 



Kamila Łapicka
Pani
12 kwietnia 2013
Spektakle
Łysa śpiewaczka