Artyści (nie)małego formatu

Barbara Gawryluk jest dziennikarką i pisarką, autorką ponad trzydziestu książek dla dzieci i kilkudziesięciu przekładów szwedzkiej literatury dziecięcej i młodzieżowej.

Nic zatem dziwnego, że na rynku księgarskim pojawiła się nakładem Wydawnictwa Marginesy jej książka, w której połączyła pasję literacką z dziennikarstwem. Swoimi bohaterami – a jest ich aż dwudziestu czterech – uczyniła ilustratorów i ilustratorki książek dla dzieci.

„Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów" to zbiór rozmów, które autorka przeprowadziła z żyjącymi jeszcze twórcami ilustracji dziecięcej oraz z rodzinami tych, którzy już odeszli. Rozmawiała o trudach pracy artystycznej, o stosowanych przez nich technikach plastycznych, o przełomowych latach dziewięćdziesiątych XX wieku, o kłopotach, pieniądzach, losach oryginałów ilustracji, o wystawach, przyjaciołach a nawet rozwodach. Autorka kilkukrotnie zwróciła uwagę na to, że niestety wiele pięknych ilustracji, które cieszyły oko kilku pokoleń czytelników po prostu przepadło, bo zagubiono ich oryginały - część nie wróciła do autorów z wydawnictw po opublikowaniu zilustrowanych książek, część zaś przeszła w prywatne ręce kolekcjonerów lub przypadkowych osób.

Często poruszanym wątkiem w rozmowach była sytuacja na rynku książki w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i jej wpływ na los samych ilustratorów. Wielu z nich straciło wtedy zlecenia i źródło utrzymania. Rynek księgarski zachłysnął się disneyowską stylistyką i grafiką komputerową a popyt wśród czytelników na tego rodzaju przesłodzoną i kiczowatą ilustrację doprowadził do ruiny i zapomnienia wielu artystów. Nieliczni żyjący „dawni" ilustratorzy pracują jednak do dziś. Czy o pozostałych rzeczywiście zapomniano?

Autorka książki zwróciła uwagę na to, że choć znamy i pamiętamy ilustracje to najczęściej nie potrafimy powiązać z nimi nazwiska autora. Wydaje mi się jednak, że A. Boratyńskiego, O. Siemaszko, J. M. Szancera, Z. Rychlickiego czy B. Butenkę kojarzą nie tylko znawcy ilustracji, ale i zwykli czytelnicy. Ale już byłby kłopot z L. Janecką, K. Mikulskim, J. Srokowskim, E. Gaudasińską, J. Wilkoniem czy E. Salamon, pomimo że każdy z nich wypracował swój niezaprzeczalnie piękny styl, pracował rzeczywiście bardzo dużo a książki z ich pracami publikowano w ogromnych jak na dzisiejsze czasy nakładach. I pewnie niewielu kojarzy nazwisko Piotrowskiego, choć paradoksalnie jego ilustracje na pewno pamiętają i znają. Przypomnienie tych nazwisk wraz z powiązaniem ich do konkretnych prac ilustratorskich to niezaprzeczalnie atut książki Gawryluk.

Kolejnym atutem jest zebrany przez autorkę bogaty materiał ilustracyjny. Dla młodych czytelników będzie on zapewne interesującym przeglądem twórczości poszczególnych artystów, dla tych starszych - pewnego rodzaju udokumentowaniem wspomnień o nich. Jest on też niewątpliwie inspirującą wskazówką dla przyszłych i obecnych kolekcjonerów książek, czy po prostu osób interesujących się plastyką. Warto też mieć na uwadze i to, że artyści zawodowo ilustrujący książki podejmowali się także innych wyzwań, czy to w celach zarobkowych czy też artystycznych: projektowali kartki pocztowe, plakaty, okładki, scenografię teatralną – byli aktywni w wielu obszarach sztuki. I chociaż wizualnych przykładów tychże prac w książce Barbary Gawryluk nie znajdziemy to jednak autorka sygnalizuje wszechstronność swoich bohaterów, wszechstronność wynikającą z pasji tworzenia, specjalizacji ukończonych studiów plastycznych czy życiowej konieczności. W zasadzie każda z postaci, o których pisze Gawryluk zasługuje na oddzielny tom biograficzny i album podsumowujący drogę twórczą.

Nie będę ukrywać, że po książkę Barbary Gawryluk sięgnęłam z prawdziwą przyjemnością a po przeczytaniu - odłożyłam z żalem. Przede wszystkim dlatego, że jej lektura była prawdziwie sentymentalną podróżą w przeszłość. Niezwykle inspirujące było dla mnie przypomnienie sobie książek sprzed lat, kiedy ilustracja była nie tylko zwykłą dekoracją, ale małym dziełem sztuki dopełniającym tekst a ich twórca - dużego formatu artystą o rozpoznawalnym stylu, operującym kształconą przez mistrzów techniką, talentem. Żałować należy jedynie, że – zapewne z przyczyn technicznych – wiele z tych wspaniałych ilustracji wydrukowano tutaj w bardzo małym formacie. Zostały one jednak w przemyślny i atrakcyjny sposób skomponowane z tekstem, co uczyniło z „Ilustratorek..." Gawryluk książkę nie tylko do czytania, ale i do oglądania. Za pomysłowość i pieczę nad wizualną stroną książki należy podziękować jej projektantce Annie Pol.

Myślę, że „Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów" to książka godna uwagi i godna swojego miejsca na półce z ulubionymi książkami. Została atrakcyjnie zaprojektowana i wydana. I co ważne, może stać się impulsem do bliższego zainteresowania się polską szkołą ilustracji.



Agnieszka Kowarska
Dziennik Teatralny Łódź
4 marca 2020