Babę zesłał Bóg
W tej historii nie ma wzniosłego mitu założycielskiego, politycznych afer i działaczy PRL-u. Jest codzienność kobiet, przybyłych do Nowej Huty za lepszym życiem. Jedne zwą się junaczkami, inne niespełnionymi marzycielkami, które zamiast wielkiego Zachodu, miały za oknem brzydką komunę.W tej historii nie ma wzniosłego mitu założycielskiego, politycznych afer i działaczy PRL-u. Jest codzienność kobiet, przybyłych do Nowej Huty za lepszym życiem. Jedne zwą się junaczkami, inne niespełnionymi marzycielkami, które zamiast wielkiego Zachodu, miały za oknem brzydką komunę.
Jakub Roszkowski - reżyser ("Smok", "Rabacja", "Wesele") i dramaturg (współpracujący m.in. z Adamem Nalepą i Grzegorzem Wiśniewskim) - wystawił kilka reportaży ze zbioru Renaty Radłowskiej z Nową Hutą w tle. Roszkowski ukazuje historię miasta oczami kobiet, które na zmianę o niej opowiadają i śpiewają (do projektu zaangażowano nowohucki chór). W efekcie powstaje spektakl na tyle sympatyczny, że jego największą wadą jest krótkość.
Kontekst tworzenia się miasta z 1949 roku łączy osiem indywidualnych opowieści. Jak bohaterki postrzegają Nową Hutę kiedyś i dziś? Możemy to sprawdzić. Poznajemy zarówno energiczne dziewczyny w dużych klipsach i kolorowych sukienkach w kwiaty, jak i przyprószone siwizną babcie, o których częściej niż własna rodzina, przypomina sobie urząd.
Monologi są barwne, inaczej niż czasy, których dotyczą. Oto pary, uprawiające seks w rowach, bo klaustrofobiczne, przeludnione mieszkania im na to nie pozwalają. Oto matki, wychowujące "bękartów". Oto żony, marzące o zachodnim luksusie, mające do dyspozycji pyrkającą Syrenkę i perłową szminkę z przeceny. Oto córki, które zawiodły rodziców decyzją o przeprowadzce do miejsca, gdzie ma powstać kombinat. Oto towarzyszki-murarki i towarzyszki-tarocistki. Oto niezaspokojone kochanki, śniące o mężczyznach z odległej krainy.
Dookoła stojących widzów ustawiono kilka podestów (dobrze oddające ducha czasu scenografia i kostiumy Anny-Marii Karczmarskiej). Tu paprotka, tam przerywający telewizor, a obok kolekcja gipsowych Maryjek. Choć na początku trudno się w tej otwartej przestrzeni odnaleźć, zwłaszcza, gdy od wejścia namawiają nas do wspólnego śpiewania nowohuckich szlagierów, po chwili łapiemy indywidualną więź z każdą z kobiet. Kobiet na skraju załamania nerwowego okresu PRL.
Przedstawieniu Roszkowskiego przydałoby się więcej czasu na pogłębienie biografii każdej z bohaterek, by pokazać je nie tylko z komediowo-obyczajowej, ale też bardziej dramatycznej strony. Aż proszą się o to wyśmienite aktorki. Natalia Kaja Chmielewska, Agnieszka Przepiórska, Wanda Skorny i Weronika Warchoł (wspierane przez chór i Oscara Mafę w symbolicznej roli), doskonale czują konwencję telenoweli, balansując na cienkiej granicy przerysowania. Mają dla swoich bohaterek tyle czułości, że widowni bez trudu przychodzi ją odwzajemnić.
(Lokalny) patriotyzm może być cool - przypomina "Nowohucka telenowela". To słodko-gorzka opowieść o małej ojczyźnie, gdzie miłość idzie w parze z nienawiścią. Jak to w życiu bywa - w różnych proporcjach. I niech was nie zwiedzie lokalny charakter. Wielce prawdopodobne, że odnajdziecie tu siebie. Albo swoje matki, żony, babcie. Takich kobiet i takiej telenoweli nie powstydziłby się Almodovar.
Nowohucianie i nie tylko, pamiętacie o swoich kobietach?
Dawid Dudko
Onet.Kultura
5 lutego 2020