Badanie zawartości człowieka w człowieku

Gdyby ktoś wybrał sobie najbardziej ponętną koleżankę, usiadł z nią w ostatnim rzędzie i przez cały czas zajmował się łapaniem jej za kolana - i tak nie będzie to miły wieczór. I to nie z powodu koleżanki ani jej kolan. "Nikt nie spotyka nikogo" Petera Asmussena w reżyserii Rudolfa Zioło to spektakl duszny, momentami mroczny i niełatwy w odbiorze. Trudno. Nikt nie powiedział, że sztuka musi być łatwa.

Choć twórców i wykonawców tego kameralnego przedsięwzięcia jest niewielu, mamy wśród nich starych znajomych. Zacznijmy od autora. Peter Asmussen jest współczesnym dramatopisarzem duńskim, dodajmy że jednym z najbardziej cenionych. Jego sztuki nieraz kojarzone były z dziełami innych wielkich Skandynawów, Strindberga i Ibsena. Asmussen zasłynął m.in. jako autor scenariusza do głośnego filmu Larsa von Triera "Przełamując fale". Jego wersję sceniczną widzieliśmy w Kaliszu, podobnie jak inscenizację "Plaży" Asmussena. W 2008 r. na deskach "Bogusławskiego" wyreżyserował ją RudolfZioło. Festiwal jednego reżysera Ten sam Rudolf Zioło wyreżyserował teraz "Nikt nie spotyka nikogo". Za czasów dyrektury Igora Michalskiego był on u nas chyba najczęściej udzielającym się reżyserem. Przyznaję, że nie jestem w stanie wyliczyć wszystkich jego przedstawień zrealizowanych w kaliskim w teatrze. Tu wspomnieć chcę tylko o "Orkiestrze Titanic" Chiristo Bojczewa, "Moim Nestroyu" Petera Turriniego z Tomaszem Kotem w roli głównej czy o niedawnej inscenizacji dramatu Petera Weissa "Marat/Sade" z udziałem studentów łódzkiej "filmówki". Z tych - a zapewne i z innych powodów - Rudolf Zioło bywa w Kaliszu na tyle często, że niektórzy zaczęli go już uważać za kaliszanina. Nie całkiem słusznie, bo trzeba pamiętać, że reżyser ten współpracuje również ze Starym Teatrem w Krakowie, Teatrem Polskim we Wrocławiu, Teatrem Wybrzeże w Gdańsku, Teatrem Powszechnym w Warszawie i Teatrem Śląskim w Katowicach. Ten wykaz musi robić wrażenie, podobnie jak i fakt, że w swoim najnowszym spektaklu - obok funkcji reżysera - pan Rudolf wziął na siebie również scenografię, kostiumy i opracowanie muzyczne.

Spektakl zagrali w duecie

Aktorów w "Nikt nie spotyka nikogo" mamy tylko dwoje. Izabeli Piątkowskiej (od pewnego czasu Wierzbickiej) przedstawiać w Kaliszu nie trzeba. W Teatrze im. W Bogusławskiego pracuje od roku 2002. Zna ją nie tylko publiczność dorosła, ale też widzowie najmłodsi (za sprawą "Pszczółki Majki", w której jest współautorką i wykonawczynią). Może pochwalić się indywidualnymi nagrodami aktorskimi przyznanymi jej podczas 46. i 52. Kaliskich Spotkań Teatralnych. Z kolei Grzegorz Gzyl na stałe związany jest z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku, ale w Kaliszu też już zdążyliśmy go poznać, jako że w przeszłości występował gościnnie w innych przedstawieniach reżyserowanych przez Rudolfa Zioło. Żeńska część publiczności aktora tego kojarzyć może również z telewizyjnego ekranu, ponieważ udziela się on w serialu "Na Wspólnej".

Rzuceni na głęboką wodę

Co stworzyli tym razem? Zadanie mieli piekielnie trudne: "Nikt nie spotyka nikogo" do najkrótszych spektakli nie należy, a Gzyl i Piątkowska-Wierzbicka musieli utrzymać uwagę widza przez cały czas na jednakowo wysokim poziomie. Do pomocy nie mieli zbyt wiele. Takie można odnieść wrażenie, gdy weźmie się pod uwagę, że aktorom w tym przedstawieniu nie pomagają zanadto ani rekwizyty, ani dźwięki. Scenografia ogranicza się głównie do dwóch krzeseł i żarówki. Równie skromna jest oprawa muzyczna. Akcja jest statyczna i w dużej części rozgrywana na siedząco. W tej sytuacji zasadniczą rolę - obok samych aktorów - gra tekst Asmussena, podzielony na sceny i dialogi. Wszystkie emocje i energie muszą zmieścić się w słowach i w tym, w jaki sposób słowa te są wypowiadane.

Przygnębiająca siła tekstu

O takich inscenizacjach mówi się, że są spektaklami aktorskimi i że stanowią największe wyzwanie właśnie dla aktorów. Czy Izabela Piątkowska-Wierzbicka i Grzegorz Gzyl poradzili sobie z tak ciężkim zadaniem? Nie wiem i podejrzewam, że odczucia wielu widzów są i będą podobne do moich. Tekst chyba jednak wziął górę nad reżyserem i aktorami. Ten przekaz jest naprawdę silny i przygnębiający. Zapamiętujemy z niego przede wszystkim ciężką atmosferę i to, że ludzie nie znajdują dobrego wyjścia nawet ze stosunkowo prostych sytuacji życiowych.

Wiele mówiący jest już sam tytuł. Jeśli "nikt nie spotyka nikogo", to już w punkcie wyjścia mamy do czynienia z sytuacją bez wyjścia. Asmussen swoim zwyczajem - znanym z innych jego utworów - tnie akcję na drobne fragmenty, z których każdy równie dobrze mógłby istnieć samodzielnie, jak i jako element większej całości. Wybór pada na tę drugą możliwość i w najnowszym przedstawieniu kaliskiego teatru oglądamy kilkanaście scen uporządkowanych w cykle opatrzone własnymi podtytułami. Czy to w czymś pomaga? To kwestia indywidualnego odbioru. Podzielony na części czy istniejący jako jedna całość, dramat ten pozostaje wciąż tym samym dramatem rozgrywającym się między tym samym archetypowym mężczyzną i tą samą archetypową kobietą. Dowiadujemy się od nich, że przez całe życie szukamy miłości i jej nie znajdujemy. Albo znajdujemy tylko jej iluzję, w którą wikłamy się, tworząc nowe problemy, zamiast rozwiązywać stare. Ten spektakl mówi również o ciągłym konflikcie pomiędzy potrzebą wolności a potrzebą bezpieczeństwa i o tym, że obie one mieszkają w każdym z nas. O tym, że ludzie szukają w życiu pewności, zaufania, wierności i spełnienia - i że zwykle ich nie znajdują.

Tę wyliczankę można by kontynuować, ale po co? By przygnębić się jeszcze bardziej? Nie pomagajmy autorowi, reżyserowi i aktorom. Niech przygnębiają nas sami.



Robert Kordes
Życie Kalisza
26 marca 2014