Banalny Edgar Allan Poe w konwencji pop

Warszawska inscenizacja "Zagłady domu Usherów" okazała się świetnym spektaklem, ale mierną operą. To pewnie też jeden z lepszych seansów kinowych bez pośrednictwa ekranu i ze śpiewem zamiast partii mówionych, podążający modnym tropem "gotyckiego dreszczowca". Szkoda, że sztuce w reżyserii Barbary Wysockiej zabrakło bardziej osobistej interpretacji.

Muzyka Philipa Glassa nie zaskoczyła, nie zachwyciła i nie rozczarowała. Zbiór kilkudziesięciu sprawdzonych przez minimalistę motywów powracał w coraz to nowych konstelacjach o wielkiej hipnotycznej sile oraz ilustracyjnej sugestywności. Z zamkniętymi oczami można było zgadywać, że spektakl dobił właśnie do sceny żałobnej albo budzącego optymizm poranka. Zespół pod dyrekcją Wojciecha Michniewskiego dobrze poradził sobie z niewinnie brzmiącą, ale najeżoną rytmicznymi pułapkami partyturą.

Inna sprawa, że gdyby nie wkomponowanie kameralnej orkiestry w sceniczną przestrzeń, moglibyśmy nie zauważyć jej obecności. Muzyka Glassa pozbawiona jest bowiem walorów dramatycznych - sugeruje tylko ogólny nastrój oraz kinetykę poszczególnych fragmentów przedstawienia. Nie mniej ascetyczny i szkicowy charakter ma libretto współpracującego z Glassem Arthura Yorinksa, który stworzył rodzaj dialogowego streszczenia opowiadania Poego, nie podejmując wyzwania interpretacji tekstu. Nieodparte stawało się wrażenie schematycznej solidności rodem z hollywoodzkiego scenariusza, co wyśmienicie współgrało z ilustracyjną w muzyką Glassa.

Reżyserująca spektakl Barbara Wysocka zaakceptowała kinową proweniencję materiału z dobrodziejstwem inwentarza. Konsekwentnie podążała za filmową kinetyką muzyki (precyzyjna kompozycja ruchu scenicznego autorstwa Tomasza Wygody); teatralnymi środkami imitowała montaż równoległy czy efekt nakładania planów, osiągając niespotykane w operze tempo oraz dynamikę akcji. Umownie zaaranżowana przestrzeń mrocznego domostwa (Magdalena Musiał) przypominała zresztą "teatr w filmie" z "Dogville" von Triera. Kinowa"nowoczesność" okazała się bliska nie tylko młodej publiczności cyklu "Terytoria", w ramach którego zrealizowano "Zagładę domu Usherów", lecz także obsadzie przedstawienia.

Odtwórcy głównych ról - Adam Szerszeń (William), Brian Stucki (Roderick Usher) oraz Agnieszka Piass (Madeline Usher) - stworzyli dobre kreacje wokalne, ale przede wszystkim dali popis dynamicznego, nowoczesnego aktorstwa, niewiele mającego wspólnego z tradycyjną operową manierycznością. To był jeden z najlepszych seansów kinowych, bez pośrednictwa ekranu i ze śpiewem zamiast partii mówionych, który ostatnio można było obejrzeć w Warszawie. Zwłaszcza że interpretacja Barbary Wysockiej nie podążyła najbanalniejszym tropem "gotyckiego dreszczowca" (nawiedzone domostwo pozostawało u niej praktycznie nieme). Jak każdy szanujący się intelektualista reżyserka wyczytała u Poego mroczny psychoanalityczny dramat, z dezintegracją osobowości oraz autodestrukcyjną neurozą na pierwszym planie.

Trochę szkoda, że zadowoliła się wybitnie estetycznym opowiedzeniem kulturowe mitu "Domu Usherów", nie proponując bardziej osobistej i konkretnej interpretacji, której zalążki rozmyły się w skądinąd frapujących oraz świetnie rozegranych wieloznacznościach. Ten bardzo dobry spektakl każe jednak postawić niepokojące pytania. Czy aby stworzyć spójny, nowoczesny, a jednocześnie komunikatywny teatr muzyczny, trzeba stać się dłużnikiem kina oraz popkultury? Oznaczałoby to, że współczesna opera jako syntetyczna i autonomiczna forma jest po prostu niemożliwa, a "Terytoria" to łabędzi śpiew gatunku...



Michał Mendyk
Dziennik Gazeta Prawna
12 listopada 2009
Portrety
Barbara Wysocka