Barbarzyńskie pytania o sens

Refleksje po „Pieśniach Leara". „Pieśni Leara" zaprezentowane na finał sześciodniowego festiwalu, pokazane po bardzo plastycznym spektaklu w reżyserii Agaty Dudy-Gracz, wyraźnie odcięły się, podobnie jak „Ofelia. Ikonografia szaleństwa", od „standardów" przeglądu głównego.

Niezgodnie z trendami i powszechnym entuzjazmem poważę się zadać pytania, przygotowana na skumulowaną reakcję ze strony nadobnych oburzonych (i tu już po raz pierwszy bezczelnie wierzę, że ktoś zareaguje).  Pozwolę sobie uderzyć w kreację Teatru Pieśń Kozła, który po raz kolejny pojawił się na Festiwalu Szekspirowskim w atmosferze zjawiska. „Makbeth", którego mogliśmy obejrzeć na XV FS, spełnił na pewno oczekiwania, jeżeli chodzi o aspekt teatralności oraz powiązania z tekstem Szekspira. „Pieśni Leara" stylizowane są na oratorium z charakterystycznymi elementami, jak prowadzenie przez narratora, ogołocenie z akcji, partie solowe i chóralne. Orkiestrę zastępują trzy instrumenty, w tym dudy i membrafoniczne bębny, z których dźwięk wydobywany jest za pomocą pałek perkusyjnych. Zabrakło teatru.

„Pieśni Leara"  zaprezentowane na finał sześciodniowego festiwalu, pokazane po bardzo plastycznym spektaklu w reżyserii Agaty Dudy-Gracz, wyraźnie odcięły się,  podobnie jak „Ofelia. Ikonografia szaleństwa", od „standardów" przeglądu głównego. „Ofelia..." nie spełniła podstawowych norm jakości nurtu głównego (choć w całości aktorki posługiwały się tekstami z „Hamleta"), a Teatr Pieśni Kozła „pomylił" scenę teatralną z muzyczną czy kościelną. Do końca tak łatwo nie można tego stwierdzić, ponieważ chyba nikt (nie poznałam w każdym razie) nie wiedział, o czym śpiewają aktorzy Grzegorza Brala. Przypuszczam, że treścią mogły być fragmenty z Szekspira oraz polifoniczne pieśni religijne (idąc tropem jednego z autorów muzyki), ponieważ często słyszalne było imię Marii czy słowo Jeruzalem. Jako neofitka nie znam jednak języka koptyjskiego, choć wiem, że powinnam.

Zabrakło jakiegokolwiek wprowadzenia poprzez tłumaczenie (przydatne byłyby broszura czy tłumaczenie nad sceną), także widza zostawiono samego z jego podejrzeniami. Pozostało „zagłębienie się" w siłę przekazu i gestu, które wielu recenzentów (zagranicznych w szczególności) wprowadziło w stan ekstatycznego oczyszczenia czy paraliżu emocjonalnego, po którym musieli wracać do prozy życia. Tu pojawi się pytanie pierwsze : jak daleko można się posunąć w „nabijaniu widza w butelkę?" Grzegorz Bral pokazał w formie koncertu metody warsztatowe służące osiągnięciu przez aktora niezbędnego poziomu przeżywania, aby formą, w tym przypadku muzyczną, opowiedział o wybranych emocjach towarzyszących postaciom znakomitego dramatu „Król Lear".  Nie umiem zrozumieć nadobnej szczodrobliwości werbalnej tych, którzy doszukali się w „Pieśniach Leara" sakralizacji emocji, zgodzę się jedynie na sakralizację przestrzeni, choć i w tym przypadku zabrakło szamańskiego rytuału oczyszczania miejsca.  Słowa technika nie można zastąpić słowem metoda, słowa forma – słowem katharsis. Aktorzy nie komunikowali się z widzem, całkowicie skupiając się na partnerach i własnej kreacji. Staliśmy się świadkami wysublimowanego estetycznie przekazu, podzielonego na 12 pieśni, narracyjnie komentowanych przez reżysera, który niczym Bogusław Wołoszański wprowadzał widza w tajemnicę  zagadek metod „pogrotowskich" i gardzienickich.

Czy dzisiejszego konsumenta kultury można porównywać do rozproszonego, nieuważnego troglodyty spragnionego odmienności? Kultura wysoka zarezerwowana dla intelektualistów i znawców staje się niszą, w której coraz częściej brakuje środków, także na edukację, aby poszerzyć grono koneserów. Popkultura idzie za modą, trendami, wielu buduje swoje metody na już utrwalonych, poszukiwanie oryginalności stało się dla wielu obsesją. Biały człowiek zagłębia się w coraz mniej dzikie przestrzenie różnych kontynentów, penetruje muzycznie, sprzętowo i emocjonalnie tubylcze obrzędy i dowodzi, że jest w stanie perfekcyjnie naśladować. Prawdy w teatrze nie da się zastąpić estetyką, odmienność to nie forma, tylko wewnętrze przeżycie, którego nie trzeba stylizować. Charyzmatyczności nie osiągnie się kształtem formy, siła od środka nadaje kształty.  Zabrakło mi tej siły we wrocławskim przedstawieniu. Nadrangowanie twórczości  teatru Grzegorza Brala wynika z oczekiwania na mistyczne przeżycie wspólnotowe, które jest coraz rzadsze w kulturze ( z kuriozalnym przykładem Mariny Abramović, siedzącej na krześle w MoMA w NY, po kilka godzin dziennie, przez 6 dni w tygodniu, przez kilka miesięcy i wzbudzającej uczucia porównywalne z absolutem oświecenia). Z szacunkiem odnoszę się do poszukiwań TPK, z wyraźną irytacją do nadętej pewności o szlachetnym przekazie.



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
9 sierpnia 2013