Bardzo nie lubię Szekspirów w najmodniejszych garniturach

W pierwszym rzędzie jest tekst, ale nie didaskalia, tylko słowa, które ze sceny wypowiadają aktorzy. Tam są zawarte wskazówki dla scenografa. Na ich podstawie zaczynam sobie budować kręgosłup mojej scenografii.

Choć mieszka w Warszawie, w olsztyńskim Teatrze Jaracza przygotował blisko 40 scenografii. Zawsze zwracają uwagę bogactwem i urodą. Bogusław Cichocki to scenograf, którzy wierzy w magię teatru.

Ewa Mazgal: Dlaczego został pan scenografem? To zawód pozostający w cieniu aktorów i reżysera.

Bogusław Cichocki: - Musiałbym wrócić do dzieciństwa w Pruszkowie. Byłem bardzo nieśmiałym dzieckiem i rodzice zapisali mnie do domu kultury na zajęcia plastyczne. A po dwóch latach kolega namówił mnie, bym, zapisał się do kółka teatralnego. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że aktorem to raczej nie zostanę, ale ponieważ połknąłem jednak bakcyla teatru, stwierdziłem, że zostanę scenografem. I wszystko, co się potem działo - czyli liceum plastyczne i studiowanie architektury wnętrz na warszawskiej ASP - do tego zmierzało. Ale ponieważ w Warszawie nie było studium scenografii, więc wyjechałem do Krakowa.

I tam spotkał pan bardzo wybitne osoby zasłużone dla polskiej scenografii teatralnej i filmowej.

- Tak. Moimi profesorami byli Lidia i Jerzy Skarżyńscy, Kazimierz Wiśniak i Wojciech Krakowski. Skarżyńscy byli wielkimi artystami. Są autorami scenografii do filmów Wojciecha Hasa, takich jak "Rękopis znaleziony w Saragossie", "Lalka" czy "Sanatorium pod klepsydrą". Jurek Skarżyński prowadził właśnie zajęcia ze scenografii filmowej i my pracowaliśmy na tekstach Hasa.

Są to piękne scenariusze, w których scenografia jest rozpisana na kadry, z dokładnymi wskazówkami, gdzie który aktor stoi. Zrobiłem serię obrazków do "Rękopisu". A poza tym Skarżyńscy byli również wybitnymi scenografami teatralnymi.

Współpracowali m.in. z Jerzym Jarockim i Andrzejem Wajdą. - I oni mieli swój scenograficzny znak, dzięki któremu byli rozpoznawalni. Była to, moim zdaniem, barokowość, czyli niezwykle bogactwo, podszyta jednak treściami wanitatywnymi - aurą nostalgii i przemijania.

Na pewno. Ale bardzo ważny w ich twórczości był również teatr lalkowy. W Krakowie była to Groteska, gdzie spotkali Kazimierza Mikulskiego. W teatrze tym powstawały fantastyczne przedstawienia, także dla dorosłych.

- Mnie styl projektów scenograficznych Skarżyńskich kojarzy się z subtelnością iliryzmem ilustracji książkowych Jana Marcina Szancera. Szczególnie widać to w projektach kostiumów.

Miał pan wspaniałych nauczycieli.

- O tak! Przecież Wojciech Krakowski zaczynał swoją karierę z Tadeuszem Kantorem. I to Krakowski przewidział przyszłość scenografii. Na zajęciach powiedział nam, że będzie to scenografia rekwizytowa, czyli nie dekoracje, nie ściany, ale wielkie przeskalowane przedmioty.

A jak pan trafił do Olsztyna? Przecież mógł się pan zahaczyć gdzieś w Krakowie albo Warszawie.

- Z tym zahaczeniem nie było wcale łatwo. Ale w moim życiu dużą rolę odgrywa przypadek. Przyjechałem do Krakowa odebrać dyplom i tam okazało się, że Marta Stebnicka potrzebuje scenografa do spektaklu dyplomowego "Bal w operze".

Był to spektakl muzyczny, bardzo głośny i nagradzany, m.in. w Paryżu. Była to moja pierwsza scenografia. Zaprojektowałem ją równo 30 lat temu.

I co pan tam zaprojektował? Dodajmy, że "Bal w operze" to poemat polityczno-satyryczny Juliana Tuwima.

- Przedstawienie było niesamowite. Dyplomanci, których było około 20, cały ten poemat wyśpiewali i zatańczyli. Scena była mała i jedynym elementem scenografii były ruchome schody. A na końcu olbrzymia kukła zrobiona z gazet i śmieci rozpadała się i osuwała na scenę i widownię. Potem pojechałem do teatru w Chorzowie i tam dostałem angaż na 7 lat. W międzyczasie do Chorzowa przyjechał Marek Hass...

To jesteśmy już blisko Olsztyna...

- W Chorzowie zrobiłem pierwszą wersję "Oceanu Niespokojnego", rock opery, którą Hass wystawił na rozpoczęcie swojego dyrektorowania w Teatrze Jaracza. Zaprosił mnie do współpracy i tak od 26 lat jestem w Olsztynie.

Ale pan w Olsztynie nie mieszka, czyli dojeżdża pan do pracy?

- Dojeżdżam od 26 lat! I pewnie spędziłem w Olsztynie z 5 lat życia.

Do ilu spektakli w Teatrze Jaracza zaprojektował pan scenografie?

- Próbowałem liczyć i wyszło mi, że około 40. W tym jest kilka baśni, ale nie ma żadnej farsy. Tego typu teatru nie lubię. Nie lubię typowej farsowej dekoracji, gdzie głównym elementem jest ściana i drzwi. A baśnie są spektaklami, w których można sobie poszaleć. Tu trzeba wymyślić żaby, tam inne zwierzęta.

W przypadku baśni nie ma przecież żadnego wzoru. I Skarżyńscy uczyli mnie, że można oglądać historyczne kostiumy, ale potem należy usiąść, poczuć się jak projektant mody w tamtej epoce i zaprojektować własny kostium.

Ach, jaka to fajna praca! Ale jak pan pracuje z reżyserami? Najpierw czyta pan tekst, czy rozmawia z reżyserem?

- W pierwszym rzędzie jest tekst, ale nie didaskalia, tylko słowa, które ze sceny wypowiadają aktorzy. Tam są zawarte wskazówki dla scenografa. Na ich podstawie zaczynam sobie budować kręgosłup mojej scenografii.

Czasem jest to jeden element, który stopniowo zostaje obudowany kolejnymi. Tak było w przypadku "Sztukmistrza z miasta Lublina", gdzie głównym elementem była bima. Ale oczywiście ważne są rozmowy z reżyserem i jego wizja spektaklu.

W końcu to reżyser jest kierownikiem wycieczki i może powiedzieć, że robimy Szekspira w garniturach.

Lubi pan takie Szekspiry w garniturach?

- Nie lubię! Kiedyś z Martą Stebnicką w Krakowie robiłem dyplom z epoki Moliera. Powiedziała mi: masz zrobić takie sukienki, żeby dziewczyny na scenie wyglądały jak z czasów Moliera, a na ulicy jak we współczesnych ubraniach. Projektowanie tych sukienek zajęło mi rok.

Kiedy przygotowuje pan projekty, rysuje pan ołówkiem czy kredkami? Czy może korzysta pan z komputera?

- Różnie. Opracowałem sobie własną technikę. Używam piórka, potem podmalowuję rysunek akwarelami i kredkami. Ale też bardzo pomaga mi budowanie przestrzennych makiet w komputerze. Dzięki temu mogę pokazać sceniczną przestrzeń z różnych stron, nawet z góry.

Jednak wydruki z komputera, nawet jeżeli scenografie przygotowują różne osoby, są do siebie bardzo podobne, jakby wychodziły spod jednej ręki. Natomiast mnie nikt nie podrobi. Ale dzisiaj można przygotować kostium korzystają z zasobów internetu. Wystarczy wkleić tylko buźkę aktora i gotowe.

Brzmi to niebezpiecznie, bo może okazać się, że wkrótce w teatrze i filmie scenograf nie będzie potrzebny.

- Jeszcze chyba będzie.

Które ze scenografii przygotowanych w Teatrze Jaracza uważa pan za najważniejsze i najciekawsze?

- Właściwie wszystkie, które przygotowałem do spektakli dyrektora Janusza Kijowskiego, począwszy od "Mszy za miasto Arras" przez "Mistrza i Małgorzatę" do "Sztukmistrza z miasta Lublina".

I były jeszcze "Czerwone nosy". Podobał mi się ten spektakl, bo lubię teatr bogaty, ze scenograficznym rozmachem.

- Teatr to przecież magia! A wiele współczesnych spektakli jest realizowanych na zasadzie performance'u, do którego są wciągani widzowie. Może to i ciekawe? Teraz w teatrze podejmuje się wiele poważnych spraw, teatr staje się polityczny. Aleja zostałem z tyłu -wczasach, kiedy teatr był magią.

Jako dziecko oglądałem przedstawienia wbity w fotel. Zastanawiałem się, jak te wszystkie cuda są zrobione. Choć kiedy zobaczy się dekoracje z bliska, nie wyglądają już tak niezwykle. To światło powoduje, że zaczynają żyć i czarować. I to jest fantastyczne.

No tak. Sceniczny świat jest zrobiony z tektury, gipsu i desek. A kostiumów zwykle nie szyje się z jedwabiu i atłasu.

- Bo czasami podszewka na scenie wygląda lepiej niż tkanina, która kosztuje setki złotych. Ale żeby o tym wiedzieć, potrzebne są lata pracy.

Chciałam jeszcze wrócić do "Sztukmistrza", spektaklu, który cieszy się ogromną popularnością wśród olsztyńskiej publiczności i ze względu na muzykę, i ze względu na scenografię. Razem z "kierownikiem" reżyserem zafundowaliście publiczności piękną wycieczkę w przeszłość.

- Sami w pewnym momencie zauważyliśmy, że powstał niezwykły nastrój, że sceny przywołują ducha przeszłości. Kijowski też podsunął mi pomysł z fruwającymi meblami. Tak jest na obrazach Marca Chagalla.

Ale też są jakby cytaty z malarstwa Maurycego Gottlieba.

- Ja akurat o nim, przygotowując scenografię, nie myślałem. Bardziej o Chagallu. Ale nie mam pretensji, jeżeli ktoś dostrzeże w mojej scenografii inspiracje Gottliebem czy innym malarzem.

Moim marzeniem jest przygotowanie dekoracji i kostiumów inspirowanych malarstwem Gustava Klimta. Uwielbiam jego prace.

Kogo jeszcze pan uwielbia?

- Rembrandta, Caravaggia, czyli malarstwo, w którym gra światło.

Nad czym pan teraz pracuje?

- Będę pomagał Krzysztofowi Jasińskiemu w realizacji "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego. A z Jerzym Satanowskim myślimy o studenckim muzycznym dyplomie. Z kolei dyrektor Kijowski zaproponował mi współpracę przy "Zbrodni i karze".

I znowu będzie mógł pan sobie poszaleć.

- O, tak! Lubię teksty, które mają wagę.

___

Bogusław Cichocki - (1957) ukończył Wydział Architektury Wnętrz warszawskiej ASP oraz Podyplomowe Studium Scenografii krakowskiej ASP pod kierunkiem Lidii i Jerzego Skarżyńskich. Jest autorem scenografii teatralnych, filmowych i telewizyjnych.



Ewa Mazgal
Gazeta Olsztyńska
4 stycznia 2017