Bez wyjścia

Premiera "Nad czarnym jeziorem" w warszawskim Teatrze Ateneum to rezultat bezkrytycznej fascynacji niemiecką dramaturgią ostatnich lat.

Jest w tym coś zaskakującego. Iwona Kempa, reżyser znakomicie czująca teatr psychologiczny i świetnie godząca na scenie jego społeczny wymiar z konkretem czasu, bierze na warsztat tekst najzwyczajniej pretensjonalny i schematyczny, by nie powiedzieć, że powtarzający zgrane motywy. Ale może w tym przypadku zadziałała magia nazwiska Dei Loher, niemieckiej dramatopisarki, która niewątpliwie na naszych scenach miała swój czas.

O co tak naprawdę chodzi? Do pewnego stopnia "Nad czarnym jeziorem" to współczesna wariacja na temat Romea i Julii. Dwie małżeńskie pary, pozorna przyjaźń między nimi - a realnie relacja polegająca na wzajemnym wysysaniu życiowej energii - w końcu skrywane sekrety po obu stronach, no i w tym wszystkim ich nastoletnie dzieci, które w tym maskowanym, lecz przeczuwanym nieszczęściu rodziców stają się sobie bliskie.

Ale przecież ten banał można wytrzymać. Kłopot jednak w tym, że sama forma dramatu Loher już na początku zabija w nas ciekawość finału historii. Iwona Kempa zaś w ogóle z tym nie walczy, co więcej, rozgrywa tekst jako typową dramę, czyli metodę stosowaną zarówno na scenie, jak i w psychoterapii. Na kameralnej scenie bohaterowie siadają naprzeciw siebie i w urywanych zdaniach wracają do wypadków sprzed kilku lat. Chcą je jeszcze raz przepracować z nadzieją, że ta swoista konfrontacja pomoże zaleczyć rany.

To specyficzna metoda, szansa na ciekawe, również aktorsko, ćwiczenie między sobą. Ale nic więcej. Po chwili po prostu staje się manierą. Świetni aktorzy sceny na Powiślu robią, co potrafią, by wydobyć ze słów coś więcej. Chwilami też zrywają z narzuconą konwencją. Jednak to i tak gra znaczonymi kartami. Trauma, niby-zrozumienie, lecz właściwie tylko pęczniejące oskarżenia o to, kto ponosi większą winę za tragedię nastolatków. Rzecz jasna, wszyscy po trochu. Dziwne to wrażenie: dramat Loher traci impet, zanim na dobre się zaczyna. Nie jestem zresztą pewien, czy Agata Kulesza, Wojciech Brzeziński, Sławomir Maciejewski i Magdalena Schejbal uwierzyli, że warto do tego tytułu przekonać publiczność. Choć przyznajmy: na aktorów zawsze warto popatrzeć tak bardzo z bliska. W tym przedstawieniu spojrzenia nasze oraz ich się spotykają.



Przemysław Skrzydelski
wSieci Historii
13 lutego 2018