Bezwstydna przyjemność

Krystyna Janda wyznała w swym internetowym dzienniku, że największą przyjemność sprawia jej reżyserowanie fars, na wszystko inne poza komediami szkoda jej nerwów i czasu.

Rzeczywiście, scenę na Ochocie wraz Marią Seweryn przeznaczyła na zdecydowanie lżejszy repertuar. Tam przygotowała z sukcesem "Weekend z R." Hawdona oraz pierwszy ,.Mayday". Zżymam się na skandaliczną "Zemstę" Śmigasiewicza, pomstuję na nieudolność reżyserską Cezarego Żaka ("Trzeba zabić starszą panią"), czasem tęsknię za sztukami w rodzaju "Kozy" Albee'ego, niosącymi ze sobą inny rodzaj śmiechu i zdecydowanie większe ryzyko, ale biznes to biznes. "Mayday 2" oglądałem w połowie lipca z publicznością, która w kasie wykupiła komplet biletów. Jeszcze raz potwierdziło się, że rozrywka w godziwym wydaniu to w stolicy towar deficytowy. Takimi spektaklami jak drugi odcinek farsy fars Raya Cooneya Och-Teatr tę lukę wypełnia.

Z pierwszego "Maydaya" zapamiętałem błyskawiczne tempo oraz aktorów doskonale bawiących się swoimi rolami Sztuka jest znana, w Polsce też - a w Warszawie w Kwadracie - doczekała się tysięcy przedstawień. "Mayday 2" można potraktować jako chęć zdyskontowania tamtego niebywałego sukcesu, tyle że Cooneyowi wcale nie było to potrzebne. W tak zwanym międzyczasie upichcił między innymi "Okno na parlament" oraz "Kochane pieniążki", więc i bez kolejnych przygód Johna Smitha jego pozycja byłaby nie do podważenia. Wydaje się, że napisał "Mayday 2" wcale nie tylko dla pomnożenia swego majątku, ale dla samej przyjemności zabawy farsową konwencją, tym razem przechodzącą już w teatr absurda.

Janda w swoim spektaklu czyta to bezbłędnie. Jeśli "Mayday" był jazdą bez trzymanki, to "Mayday 2" jest wycieczką rollercoasterem głową w dół. Akcja nie trzyma się jakichkolwiek reguł prawdopodobieństwa, ale pędzi na łeb, na szyję. Chodzi zaś z grubsza o to, że po osiemnastu latach od zdarzeń opisanych w odcinku numer jeden bigamista John Smith (brawurowy Rafał Rutkowski) z jedną żoną ma syna, a z drugą córkę. I oczywiście dzieci wpadną na siebie w internecie. I oczywiście zapragną umówić się na randkę ku rozpaczy tatusia przerażonego, że wyjdzie na jaw jego podwójne życie.

"Mayday 2" wciela w życie zasadę "więcej, szybciej, mocniej", mnożąc slapstickowe sytuacje oraz różnego sortu gagi. Patrzy się z podziwem na aktorów z szalonym biegu przemierzających raz po raz scenę Och-Teatru. Po obejrzeniu przedstawienia Jandy nikt nie powie już, że farsa to gorszy gatunek teatru, a już na pewno nie będzie mógł zlekceważyć fizycznego wysiłku wykonawców. Ja byłem pod wrażeniem. W dodatku wszyscy czują znakomicie farsową konwencję, grając ostro, ale nie kubłami. Maria Seweryn i Monika Fronczek łagodnie ośmieszają żony, Rutkowski szydzi z męża, Justyna Schneider i Adam Serowaniec bawią się stereotypowymi postaciami młodych, Jerzy Łapiński wyrozumiale kpi z ojca - zdziecinniałego staruszka. Scena należy jednak do Artura Barcisia w roli Stanleya, mimowolnego animatora całej intrygi Barciś udowadnia, że w trudnym komediowym fachu niewielu ma sobie równych.

Nie chciałbym, aby "Maydaye" zapełniły sceny, ale przyznaję, że fajnie raz na jakiś czas zasmakować takiej bezwstydnej przyjemności. To teatr całkiem bezinteresowny. Oczekuje śmiechu, nic więcej od nas nie chce.



Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna
20 lipca 2013
Spektakle
Mayday 2
Portrety
Janda Krystyna