Błazen z ambicjami

Dokładnie rok temu Tomasz Karolak założył Teatr Imka. - Mogę być wyłącznie zadowolony. Rok zamykamy siedmioma przedstawieniami. I to wszystko udało się bez grosza państwowej pomocy, bo sponsorzy zrozumieli, że ambitny repertuar daje im szansę pokazania się bardziej wyrafinowanej publiczności - mówi aktor Idze Nyc z tygodnika Wprost

Dzisiaj scena przy Konopnickiej to szanowana instytucja, a przy okazji modne miejsce, które przyciąga warszawską śmietankę towarzyską. Sympatyczny misiek, beztroski wieczny chłopiec - do takiego wizerunku Tomasz Karolak przyzwyczaił widzów serialowych i filmowych. Aktor grywał niemal wyłącznie w komediach romantycznych i popularnych tasiemcach, a także brał udział w telewizyjnych show, w których robił za klauna rozładowującego atmosferę. Przed kamerą cały czas się wygłupiał, więc nikt nie brał go na poważnie. Taki obraz potwierdzał również swoim życiem prywatnym.

Mimo że dobiegał czterdziestki i był ojcem, co chwila wymieniał partnerki i samochody na nowsze. Równocześnie ugruntowywał wizerunek swojskiego chłopaka, opowiadając o tym, jak handlował na Stadionie Dziesięciolecia, kopał rowy pod kable przy trasie Terespol - Mińsk Mazowiecki czy pracował w cegielni i tartaku przy pile tarczowej.

Dlatego zaskoczeniem było, kiedy Karolak ogłosił, że zamierza otworzyć prywatny teatr. Zaskoczenie było tym większe, że aktor kojarzony z lekkim repertuarem postawił na rzeczy ambitne. Prawie nikt nie wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia. - Przyjąłem krytyczne opinie z pokorą i postanowiłem robić swoje - mówi aktor. - Widziałem, jak po kolejnych premierach niektórzy zastanawiali się: "Jak on to robi?". W końcu to taki lowelas i lekkoduch, co on może wiedzieć o teatrze? - dodaje.

A Karolak o teatrze wie sporo. Zanim trafił do kina i telewizji, przez 11 lat grał na najważniejszych scenach w Polsce i był asystentem Kazimierza Dejmka, legendy polskiego teatru. - Krótko po pierwszej premierze w lnice przeczytałem: "Karolak kojarzony z telenowelami oraz głupawymi komediami romantycznymi zaprezentował w teatrze zupełnie inną twarz". Wtedy zrozumiałem, jak wielką mamy skłonność do przylepiania łatek. Dla tego recenzenta mam niepokojącą wiadomość: niedługo znów pojawię się na scenie, ale także zagram w kolejnej komedii romantycznej i zapewne w serialu - powiedział w jednym z wywiadów rok temu. I tak zrobił. Dzisiaj prowadzi teatr, gra w kolejnej megaprodukcji "Wojna żeńsko-męska" oraz jest gwiazdą serialu TVP "Rodzinka.pl".

Obóz Grabowskiego

"Któregoś dnia pomyślałem: zagrałem w filmach, które miały kilkumilionową widownię, no i co? Zagrałem główną rolę w serialu, który przyniósł mi popularność i sympatię, no i co? Zobaczyłem swoją gębę na okładce gazety z owcą na barana i co dalej? Zrozumiałem, że doszedłem do pewnego muru i powinienem wrócić do sedna tego, czego uczyli mnie w szkole teatralnej. Właśnie w tym wieku i w tym momencie" - opowiadał w "Gali", otwierając Imkę.

Ale popularność wcale nie przyszła mu łatwo. Do krakowskiej PWST zdał dopiero za czwartym razem. Nie zniechęcił się, nawet kiedy usłyszał na konsultacjach od Mai Komorowskiej: "Chłopczyku, a po co ty nam w teatrze? Janosika już mamy", a od Anny Polony, że jest wielki jak dąb, a głos ma jak baba. Jednak gdy już się dostał, trafił pod skrzydła aktora i reżysera Mikołaja Grabowskiego, który do dziś jest jego mentorem. - Kraków w latach 90. był podzielony na dwa obozy. Część aktorów była zafascynowana Krystianem Lupą, a inni Mikołajem Grabowskim. Ja należałem do tej drugiej grupy - mówi. - On umie ożywić nawet kompletnie nieteatralne teksty i nigdy nie idzie na kompromisy. Kiedyś przed próbą opowiadałem mu o swoim życiu i żaliłem się, a on odpowiedział: "Nie pier..., wejdź na scenę i graj, a ja wszystko będę wiedział" - dodaje.

Spotkanie z Grabowskim wpłynęło na całą karierę Karolaka. Jeszcze w szkole przez trzy lata pracował jako jego asystent i to u niego debiutował na scenie. Miał także grać u Grabowskiego... w "Panu Tadeuszu". Reżyser planował bowiem zrealizowanie na podstawie Mickiewicza spektaklu Teatru Telewizji, ale ostatecznie Andrzej Wajda dostał pieniądze na film i z projektu nic nie wyszło. Co ciekawe, hrabiego w telewizyjnym przedstawieniu miał zagrać Michał Żebrowski.

W okresie krakowskim Karolak grywał w Słowackim, Starym i STU. Nie były to role wielkie i zbyt poważne, jednak zawsze ciekawe. W tamtym czasie nie gardził też mniej ambitnymi zajęciami - aby dorobić do marnej teatralnej pensji, wraz z grupą kolegów wystawiał bajki w podstawówkach i śpiewał stare piosenki warszawskie w szkołach zawodowych. Już jako absolwent trafił do łódzkiego Teatru Nowego, którego dyrektorem był Grabowski. Wtedy była to jedna z najważniejszych scen w kraju. To tam został asystentem Kazimierza Dejmka w trakcie przygotowań do "Snu pluskwy" Tadeusza Słobodzianka. Było to na rok przed śmiercią słynnego reżysera. Również w Łodzi zetknął się m.in. z reżyserami Remigiuszem Brzykiem i Łukaszem Kosem oraz kilkoma aktorami, którzy dziś pracują w Imce.

Komorowski na Gombrowiczu

Po odejściu Grabowskiego z Nowego (2002) z zespołu odszedł również Karolak. Przeniósł się do stolicy, zagrał jeszcze m.in. w "Merlinie" w Narodowym i w hicie "Testosteron" w Teatrze Montownia, jednak nie związał się na stałe z żadną sceną. Skupił się na telewizji i filmie. - Nie widziałem siebie w żadnym z teatrów repertuarowych, które miały swoich wieloletnich dyrektorów i ustalone zespoły - mówi.

Podobnie swojego miejsca nie widzieli jego koledzy, którzy pracowali wcześniej w Nowym. - Postanowiliśmy wspólnie z Mikołajem Grabowskim wyprodukować przedstawienie w Warszawie. Próby robiliśmy w sali w Centralnym Basenie Artystycznym. Okazało się, że to świetne miejsce i już tam zostaliśmy - opowiada Karolak. - Imka jest w pewnym sensie przedłużeniem idei Teatru Nowego w Łodzi. Tam było dwóch mistrzów: Mikołaj Grabowski i Kazimierz Dejmek, a wokół nich skupiała się grupa młodych ludzi, którzy chcieli eksperymentować. Chciałbym odkurzyć tamte wspomnienia i wypracować podobny model. Są ci sami ludzie, doszło kilku nowych i jedziemy dalej - mówi aktor.

Działalność teatru zainaugurował spektakl "O północy przybyłem do Widawy... czyli Opis obyczajów III" w reżyserii Grabowskiego. Taki wybór dla nowej, prywatnej sceny wydawał się ryzykowny, bo to tekst dość trudny. Ale aktor od początku deklarował, że chce być bliżej teatru Jandy niż Żebrowskiego. Tak naprawdę poszedł jeszcze o krok dalej.

Mimo ambitnego repertuaru Karolakowi nie tylko udało utrzymać na powierzchni, ale wykreować kolejną modną scenę w stolicy. Na "Dzienniki" Gombrowicza, w których występowali m.in. Magdalena Cielecka, Piotr Adamczyk i Jan Peszek, bilety były wyprzedane na wszystkie zaplanowane spektakle, a na widowni zasiedli m.in. Bronisław Komorowski z żoną i Grzegorz Napieralski. Z kolei na najnowszej premierze, "Wodzireju" inspirowanym scenariuszem kultowego filmu Feliksa Falka, można było dojrzeć m.in. Jana Kulczyka. W ciągu roku Imka stała się miejscem, w którym bywać wypada. - Mogę być wyłącznie zadowolony. Rok zamykamy siedmioma przedstawieniami, a nawet instytucjonalne teatry nie są tak aktywne. Dostaliśmy się do obiegu dyskusyjnego, o naszych przedstawieniach się mówi. I to wszystko udało się bez grosza państwowej pomocy, bo sponsorzy zrozumieli, że ambitny repertuar daje im szansę pokazania się bardziej wyrafinowanej publiczności - podsumowuje Karolak. - Chciałbym, aby Imka miała status miejsca prestiżowego, i to się chyba powoli udaje - dodaje.

Plany na przyszłość ma równie ambitne. Repertuar będzie się rozwijał w trzech kierunkach: sztuki o PRL, klasyka polska i współczesne dramaty. Hitami kolejnego sezonu mają być "Sienkiewicz greatest hits" Krzysztofa Materny z piosenkami Macieja Stuhra, adaptacja tekstu Mirosława Nahacza oraz inscenizacja nigdzie niepublikowanego wcześniej pamiętnika 16-letniej dziewczyny pisanego w czasie hitlerowskiej okupacji.

Dwie twarze

Czy wraz z przekroczeniem czterdziestki i tak odpowiedzialnym zajęciem jak własny teatr Karolak zdejmie maskę błazna i rozbawiacza tłumów? Raczej wątpliwe. Dla wąskiej grupy, która chodzi na spektakle do Imki, będzie poważnym człowiekiem teatru, ale dla widzów telewizyjnych i filmowych pozostanie facetem od rozrywki. Ale taki wizerunek mu nie ciąży. - Gdyby nie to, że ludzie znają mnie z telewizji, prowadzenie tego teatru byłoby niemożliwe. Ja pieniądze zarobione w innych miejscach, głównie w telewizji, inwestuję w Imkę - mówi Karolak. A w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" dodaje: - Bycie celebrytą może być nie celem, lecz środkiem, bo facetowi z popularną gębą uda się załatwić o wiele więcej, dotrzeć do większej grupy ludzi i instytucji niż komuś mniej znanemu.

Dlatego nie przeszkadza mu, że czasem musi się wygłupić w telewizyjnym show, a w kinie dostaje role niezbyt rozgarniętych miśków. - Gram takie role, jakie propozycje dostaję. Ja zresztą czasem potrafię popisać się niezbyt elokwentną wypowiedzią, taki jestem. Jednak role komediowe wcale nie są takie proste do zagrania, jak mogłoby się wydawać. Ale jeśli ktoś będzie chciał złamać mój wizerunek, to chętnie w to wejdę. Każda kreacja ma bowiem swoją wyporność i kiedyś kończy się jej termin ważności - mówi Karolak i dodaje: - Czuję, że nadchodzi moment zmiany, ale jeszcze nie wiem, kiedy nastąpi.



Iga Nyc
Wprost
1 kwietnia 2011