"Błękitny ptak" wykluł się za wcześnie

Nowy sezon kaliski teatr rozpoczął baśnią a więc utworem adresowym w zasadzie do dzieci. Tak już bywało. Kłopot w tym, że "w zasadzie" - tak jak "prawie" - czyni dużą różnicę. W rezultacie nie wiadomo, kto właściwie jest adresatem "Błękitnego ptaka". Kaliska realizacja sprawia też wrażenie przygotowanej w pośpiechu i w sposób nie do końca przemyślany.

Istnieją w literaturze piękne i mądre baśnie, których sceniczna lub filmowa realizacja byłaby bardzo trudna. Na myśl ciśnie się tu "Maty książę", ale tego typu przykładów można znaleźć więcej. Na użytek kaliskiego teatru ktoś postanowił odkurzyć jeden z mniej znanych tekstów wybitnego - bądź co bądź - pisarza, jakim był M. Maeterlinck. Nie musiał to być zły pomysł, a wszystko zależało od realizacji. Jeśli ludzie teatru wzięli się akurat za ,Błękitnego ptaka", można było mieć nadzieję, że wiedzą, co robią że dobrze to przemyśleli i że przekują ten tekst w spektakl, który nie pozostawi widza obojętnym ani znudzonym.

Sobotnia premiera była reżyserskim debiutem. Łukasz Zaleski co prawda asystował już reżyserom (m.in. w Kaliszu - Maciejowi Podstawnemu), ale w teatrze nigdy wcześniej nie występował w roli głównego sprawcy. Nieco lepiej znamy M. Podstawnego, który nie tak dawno realizował nad Prosną"Gwał-tu, co się dzieje" i,,Przełamując fale", może też poszczycić się współpracą z takimi reżyserskimi sławami, jak Krystian Lupa czy Paweł Miskiewicz. W "Błękitnym ptaku" przypadła mu funkcja dramaturga.

Najkrócej mówiąc, panowie się nie popisali, trudno tylko powiedzieć, który bardziej.

Jak rozjechać ptaka

Dwugodzinny "Błękitny ptak" to spektakl długi, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę możliwości percepcyjne młodego widza. Żyjący na przełomie XIX i XX w. autor stworzył konstrukcję - z dzisiejszego punktu widzenia - dość archaiczną, z upostaciowanymi alegoriami i mnóstwem niełatwych i niejednoznacznych ról do odegrania. Dość powiedzieć, że w kaliskiej realizacji 10 aktorów gra 27 postaci. Już samo to okazało się dla nich zaproszeniem do udziału w klęsce urodzaju. Należało albo perfekcyjnie zrealizować wszystko, albo redukować i ciąć co się da, pozostawiając tylko kilka elementów niezbędnych i nagie przesłanie. Nie zrobiono żadnej z tych rzeczy. Co gorsza - spektakl robi wrażenie niedopracowanego wykonawczo. Aktorzy nie zawsze są pewni wypowiadanych kwestii, niektórzy z trudem kryją podenerwowanie, a finałowa piosenka jest hałaśliwa i źle nagłośniona, bałaganiarsko zagrana i zaśpiewana, a w dodatku zbędna z punktu widzenia logiki całego spektaklu. Nie pasuje do niego i niczego nie wnosi, poza zgrzytem wprawiającym widza w zakłopotanie. Kłopotliwe bywają też próby ożywienia akcji gwałtownymi ruchami aktorów. Nie tędy droga. Statyczny Maciej Grzybowski przemawia niekiedy silniej (choć ciszej) niż jego rozbiegani i rozkrzyczani koledzy.

Szanujmy zieleń

Jest jednak coś, czym przedstawienie to się broni. To sugestywna i pomysłowa oprawa wizualna, za którą odpowiedzialny jest Mirek Kaczmarek, jeden z czołowych polskich scenografów teatralnych. Jeśli coś ratuje "Błękitnego ptaka" przed kompletną klapą, jest to zapadający w pamięć obraz lasu i "mówiącego" do nas świata poruszających się roślin. Niemała w tym rola świateł i dźwięków,a także kostiumów. To jednak za mało, by uratować treści tej przypowieści o poszukiwaniu szczęścia i kamienia filozoficznego. Tak poważny temat dla dzieci? To może dla dorosłych? Widziałem jednych i drugich - jak ziewali.



(-) (-)
Życie Kalisza
2 października 2013
Spektakle
Błękitny ptak