Blichtr rodem z Pitera

"Miłość w Leningradzie" - gliwicka interpretacja największych hitów rosyjskiej formacji Leningrad (Ленинград) w reżyserii Łukasza Czuja, to bardzo udane widowisko sceniczne, które jest przepełnione rosyjskim duchem, muzyką i przerysowanym splendorem znanym z licznych memów. Jakże jest on charakterystyczny dla tego narodu.

Pokazuje ono w bardzo lekki i przystępny sposób przywary narodu rosyjskiego, stanowiące jego stereotypiczny obraz. Należy postawić sobie pytanie, czy aby tylko odnoszą się one do jednego narodu? Być może rosja to tylko stan umysłu? Może każdy w głębi duszy jest trochę rosjaninem? A może to po prostu wódka, która w spektaklu rozlewana jest ogromnym strumieniem, niczym Wołga?

Od pierwszych chwil spektaklu serwuje się widzowi mocne uderza za sprawą głośnej muzyki, granej na żywo. Jest ogromną zaletą tego spektaklu i mimo swojej dominującej, choć czasem zbyt głośnej obecności nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, obecność muzyków na scenie nadaje dynamikę całemu spektaklowi. Dzięki niej to widowisko przeradza się w całkiem dobrze odegrany koncert, którego pewnie nie powstydziłby się sam Leningrad. Można powiedzieć, że muzyką stanowi koło zamachowe akcji, od jednej piosenki, do drugiej gliwicka scena serwuje nam kolejne historie. Oczywiście jest kilka scen, które wybijają z rytmu zbyt długimi dialogami, ale na szczęście nie są przesadnie przeciągnięte. Pozwalają widzowi trochę odpocząć, po to żeby mógł znów wrócić w muzyczny świat rosyjskiego klubu „Lyubov".

Widać w spektaklu dobrą robotą reżyserką Czuja, ponieważ mimo piętnastu osób na scenie (11 aktorów i 4 muzyków) nie ma chaosu, nikt się nie gubi i brak jest bezcelowych postaci wśród zespołu aktorskiego. Dodatkowo dobór repertuaru jest bardzo precyzyjny i mimo mnogości tekstów Sergeya Shnurova udało się stworzyć historię zszytą z różnych wątków i motywów. Można się w niej odrobinę pogubić, ale chyba nie o to chodziło twórcom spektaklu. Muzyka, dobra zabawa, wrażenia jak po dobrym koncercie i wspólny taniec aktorów i widowni na owacjach świadczą, że jest to bardzo dobrze trafiona propozycja rozrywkowa. Liczne wulgaryzmy obecne naturalnie w tekstach Leningradu w ogóle nie przeszkadzają, a bardzo często nadają smaczku i pewnej swojskości.

W tym spektaklu moje serce skradła Katarzyna Dworek za sprawą roli moskwiczanki, która jest główną postacią jednej z piosenki Leningradu (Ч.П.Х.). Jak dla mnie postać zapadająca najbardziej w pamięć ze wszystkich bohaterów. Naprawdę esencja nowobogackiej rosji, pełnej blasku, złota i błyskotek. Za carskim dostatkiem jednak ukazuje się postać zwykłej kobiety. Bardzo charakterystycznie i wyróżniająco zaprezentowała się też Karolina Olga Burek. Jest to aktorka z bardzo ciekawym wokalem i w dodatku ma to coś, że spośród tłumu na scenie się przebija i jest widoczna. W piosence o butach francuskiego projektanta jest wprost zachwycająca. Z męskiego grona najbardziej przypadł mi do gustu i wyróżniał się Łukasz Kucharzewski, momentami naprawdę miałem wrażenie, że jest to aktor gościnny pochodzący z serca Rosji. Jego kreacja sceniczna jest pełna charyzmy, wyrazu i odrobiny nonszalancji.

Ta jakże przepełniona soczystym językiem propozycja gliwickiej sceny jest godna polecenia zarówno jako niezobowiązująca propozycja na wieczór, dla widza szukającego rozrywki, jednak po dłuższym przemyśleniu da się zauważyć, że za dymem papierosowym i oparami wódki kryje się duch romantycznego narodu, który mimo zagubienia i zatracenia w używki pamięta o Puszkinie, Dostojewskim, czy Bułhakowie.



Paweł Kluszczyński
Dziennik Teatralny Katowice
18 stycznia 2019
Portrety
Łukasz Czuj