Bliskie spotkanie dziesiątego stopnia

Kontakt Ziemian z kosmitami to temat, który jest od lat wałkowany w kolejnych produkcjach filmowych. Motyw został już ujęty na setki sposobów. Przybysze z innej planety byli nieraz poczciwi i dobrzy, jak Alf czy E.T. Częściej jednak dochodziło do mniej przyjemnych form obcowania z kosmitami. Przykładami niech będą takie produkcje jak ,,Dzień niepodległości" czy ,,Marsjanie atakują".

Pozaziemskie istoty stały się ważną częścią popkultury, stając się alegoriami kompleksów czy pragnień. Próbę takiej wiwisekcji stanowi choćby produkcja Olatunde Osunsanmi ,,Czwarty stopień" z Millą Jovovich w roli głównej. Media podają czasem informacje o rzekomych kontaktach ludzi z nieznaną cywilizacją, kręgach na zbożu i podobnych rewelacjach. Historie tego typu stanowią przede wszystkim pożywkę dla ludzkiej wyobraźni i w tym tkwi chyba fenomen UFO. Można się doszukiwać w tym zjawisku potrzeby kontaktu człowieka z bliżej nieokreślonymi bogami. Człowiek współczesny nie różni się w swoich podstawowych oczekiwaniach od mieszkańca starożytnej Grecji. Nieprzypadkowo zaś pierwsze odnotowane nawiązanie ,,łączności" z kosmitami miało miejsce w ateizującej epoce Nietzschego.

,,UFO. Kontakt" jest chyba jednym z lepszych dzieł Wyrypajewa. I to zarówno pod względem dramaturgicznym, jak scenicznym. Na pewno dobrą decyzją było zrobienie tego widowiska z szerzej nieznanymi aktorami krakowskiej PWST. Tym samym ważny staje się tekst i jego przekaz, a nie nazwiska grających na scenie. Scenariusz spektaklu składa się z szereg etiud, które dla młodych aktorów stanowią rodzaj egzaminu.

Wprowadzeniem do ,,UFO. Kontakt" zajmuje się sam reżyser. Jak się okaże - będzie to miało olbrzymie znaczenie dla konstrukcji widowiska. Meritum pozostają jednak występy adeptów szkoły z grodu Kraka. Występy każdego z nich są krótkie, co samo w sobie stanowi zarówno ograniczenie, jak i szansę na błyskotliwą interpretację swojej roli. Jak to u Wyrypajewa, scenografia ograniczona jest do minimum. Samotne krzesło stoi na niewielkim podeście. Tuż za nim rozwieszono ekran, na którym wyświetlone zostają z rzutnika projekcje filmowe. Zaprezentowane filmiki przypominają pełne skupienia obrazy z ,,Drzewa życia" Malicka, chociaż są oczywiście pozbawione ich głębi.

Dziesięciu aktorów to dziesięć różnych historii, które są na tyleż sposobów interpretowane. Zawiedzie się jednak ten, kto spodziewa się mrożących krew w żyłach opowieści o spotkaniach z obcymi. Pierwsza występuje Julia Sobiesiak w roli Emmy Winster. Dziewczyna jest młodą studentką, nieco zahukaną. Stoi niecierpliwie w miejscu. Zaciera i chowa dłonie niczym wstydliwy przedszkolak. Także sposób, w jaki mówi, jest nerwowy i urywany. W jej wypowiedziach pojawia się sporo wypełniaczy. Sobiesiak ogranicza się jednak tylko do kilku takich znaków, przez co nie unika monotonii. Emmy wspomina o kontakcie z kosmitami jako chwilą przełomu. Zwolenniczka jogi dostrzega, że wszyscy ludzie są spięci, co naturalnie rodzi zagrożenie przemocą. Zaś szansę ratunku widzi w jedności człowieka z innymi ludźmi. Winster, jako kobieta, czuje związek z siedzącym obok chłopakiem-Arabem.

Znakomicie radzi sobie drugi z kolei Michał Wanio. Jego Artiom Gusiew jest programistą. Aktor obdarza go więc cechami, których spodziewalibyśmy się po takiej osobie. Nie może usiedzieć w miejscu, mówi szybko, ma nawet specyficzny tik w oku. Także jego kostium wskazuje na roztrzepanie i dziwactwo postaci: koszulka z X-menami, przykrótkie spodnie i bluza. Nałogowy palacz haszyszu dostrzega obcych podczas siedzenia na balkonie. Także Artiom dzieli się swoimi refleksjami - ludzie żyją cały czas w hałasie, potrzebują więc chwil absolutnej ciszy. Rola Wanio należy do jednej z najlepszych w spektaklu.

Łukasz Kabus występuje w roli Nicka Scotta. Mężczyzna jest z zawodu kurierem, choć jego życiowa pasja to granie w zespole rockowym ,,Blue helikopter Flying out" (znacząca nazwa?). Do wizerunku rockmana z koszulką Guns'n'Roses i burzą włosów nie pasuje kolejne filozoficzne ,,odkrycie" spektaklu: człowiek potrzebuje prostoty. Na drodze do niej stoi tylko jego własne ego. Kabus prowadzi grę z wizerunkiem swojej postaci, co pozwala jego kreacji zaistnieć na scenie. Póki co, Kabus sprawia wrażenie aktora zbyt charakterystycznego na drugi, a za mało wyrazistego na pierwszy plan.

Hilda Jensen to postać grana przez Wiktorię Kulaszewską. Warto zwrócić uwagę na tę aktorkę. W jej roli można dopatrzeć się osobowości neurotyczki z charakterem. Dziewczyna wyraźnie się garbi i napina barki, co sprawia, że wydaje się mniejsza. Kulaszewska potrafi nawet zagrać oczami, a to w teatrze rzadka sztuka. Powyższe spostrzeżenia mogą pomóc w analizie postaci. Kobieta jest kolejną ,,objawioną", która postrzega świat z pozycji Husserla. Za motto Hildy należy uznać słowa: ,,<<Ja>> to postrzeganie". Taka percepcja ma doprowadzić do wniosku, że ludzie są ze sobą połączeni jakimiś niewidzialnymi nićmi. Odkrycie tych zależności ma sprowadzić na ludzi ocalenie.

Robert Evans jest biznesmenem. Rola Adriana Wajdy tchnie powagą i spokojem. Człowiek, który przeżył życiowy szok, powinien być bardziej pobudzony. Młody aktor stara się przedstawić swoją postać stosownie do jej pozycji społecznej. Niestety jego występ bardziej przypomina wykład profesora, który nie potrafi zainteresować publiczności. Robert wspomina o ,,spojrzeniu dziecka", nieskażonym doświadczeniem i społecznymi normami. Czy takie wyznanie brzmi wiarygodnie wobec braku emocji opowiadającego? Niestety kończy się to porażką.

Kolejną ,,ofiarą" kontaktu jest Jennifer Davies. Jasmine Polak gra zawadiakę. Osobowość dziewczyny najlepiej charakteryzuje jej twardy język. Aktorka świetnie wczuwa się w przerysowaną postać. Rola pozostaje na etapie plakatu, szkicu odgrywanej osoby. Nie wiedzieć czemu Jennifer nagle porzuca swój sposób wyrażania się w części tekstu mówiącej o jej przemyśleniach. Davies narzeka na infantylność świata, ale sama jest nieco małostkowa. Za wyszczególnienie tej subtelności należy się uznanie aktorce. Szkoda, że w jej kreacji brakuje paru mocniejszych momentów.

Ciekawostką pozostaje rola Radosława Walendy. Mężczyzna gra Matthew O'Farrella, sześćdziesięcioletniego kierowcę autobusu. Aktor nie parodiuje w żaden sposób podstarzałego dżentelmena. Chwilami jedynie recytuje tekst. Pewne przebłyski świadczą jednak o pomyśle na swoją postać. Walendzie zdarza się popaść w mentorski ton. Zderza go z wypowiedzią Matthew, który opowiada o tym, jak opisał swój ,,kontakt" na Facebooku. Skutkuje to komizmem, który uprzystępnia nieco nadęty monolog O'Farrella. Istotą filozofii kierowcy jest wdzięczność - za podarowane życie czy pochodzenie. Powtarza się po raz kolejny pewna prawidłowość ,,UFO", którą wielu na pewno zdążyło zauważyć.

Błędy Adriana Wajdy powiela Mikołaj Dróżdż. Jego Dieter Lange jest kierownikiem biura w Kolonii. Spotkanie z kosmitami było dla niego asumptem do znalezienia kontaktu z Bogiem. Monolog Niemca jest notabene najciekawszym w przedstawieniu. Lange pojmuje Boga bezosobowo, jako odczucie, którego nie da się wyrazić słowami. Dróżdż zachowuje się jak prorok, który posługuje się ograniczoną gestykulacją. Ma jednak pełen głębi głos i to go ratuje. Pozostaje bowiem statyczny, ze względu na ograniczenia narzucone przez tekst i reżysera.

Obronną ręką wychodzi za to Maria Kania. Gra amerykańską gospodynię Joannę Harris. Aktorka odtwarza prostotę (nie prostactwo!) i nieporadność swojej postaci. W krótkiej scence Kania potrafi wyrazić smutek, jak i szczególną radość z życia. Jej monolog pozwala na mieszanie tych emocji, co grająca świadomie wykorzystuje. Joanna wspomina o dążeniu ,,Drogą" do miejsca, które określa jako ,,Gdzieś tam". Oba pojęcie umieszcza w porządku metafizycznym. Górnolotne teksty brzmią wiarygodnie dzięki ciepłu, jakim tchnie interpretacja Kani. Etiuda-perełka.

Występ Jakuba Wróblewskiego stanowi kulminantę przedstawienia. Mężczyzna wchodzi w skuteczną interakcję z widzami, chociaż tak naprawdę trudno jego rolę określić jako grę. W monologu Wiktora Rizengiewicza wychodzi na jaw cały zamysł spektaklu. Krótko mówiąc, chodzi o szczególny zabieg dekonstrukcji i deziluzji. Są to ograne chwyty, które potrafią zburzyć misternie budowaną atmosferę widowiska. Tak jest i tutaj. Wyrypajew dobrze prowadzi młodych aktorów, starając się z nich wydobyć to, co najlepsze. Wyraźnie czuć, że krakowska grupa jest zgranym zespołem. I to mimo tego, że grający ani razu nie pojawiają się wspólnie razem na scenie (za wyjątkiem oklasków). Warto zapamiętać twarze i nazwiska Michała Wani, Łukasza Kabusa i Marii Kani. ,,UFO. Kontakt" jest w gruncie rzeczy dobrze zrealizowanym, choć grzecznym przedstawieniem. Widowisko zrobiono w ,,typowym" stylu Wyrypajewa. Rosyjski twórca jest jednym z niewielu, u którego nie przeszkadza mi formuła ,,gadających głów". Nawet idealistyczne morały nie rażą dzięki maestrii autora i aktorów. Tylko że po raz kolejny nie dostajemy niczego nowego. A cały przekaz spektaklu można zawrzeć w słowach ,,Scientist" grupy Coldplay, granym w czasie trwania inscenizacji. To tylko tyle czy aż tyle?



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
29 października 2012
Spektakle
UFO. Kontakt