Błotne kąpiele Kolady

Gdybym miał wybrać fragment kluczowy dla zrozumienia przesłania "Rewizora" w interpretacji wybitnego rosyjskiego dramaturga i reżysera Nikołaja Kolady, byłby to tekst, który pada z ust Piotra Bobczyńskiego (brawurowa rola Łukasza Simlata)

Chciałem pokornie prosić, jak pojedzie pan do stolicy, proszę powiedzieć wszelkim znakomitościom, różnym senatorom, admirałom, że tak więc, wasza ekscelencjo, a może eminencjo, że w takim to a takim mieście zamieszkuje Piotr Bobczyński. Tak właśnie proszę powiedzieć, mieszka Piotr Bobczyński. A jakby się zdarzyło i do cara, to i jemu proszę powiedzieć, ze w takim to a takim mieście mieszka Piotr Bobczyński (w świetnym nowym tłumaczeniu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej)

Oto Bobczyński, jeden z ostatnich wewnętrznie niewinnych ludzi, prosi rzekomego Rewizora, aby ten poinformował innych przedstawicieli władzy, że na końcu łańcucha pokarmowego państwowego organizmu znajduje się człowiek. Nieustannie krzywdzony przez wszystkich, oszukiwany, wyszydzany, a jednak wciąż czysty i dumny, wciąż wierzący w swoje człowieczeństwo. I nie jest tego w stanie zmienić nawet przerażający finał, w którym człowieczeństwo to - do końca zbrukane, obrzucone błotem, zmieszane z nim - mimo wszystko broni się swoją niewinnością i zachowuje godność. Co więcej, atak na nie - im podlejszy, im bardziej bezwzględny - tym większy budzi opór, porusza do głębi, wyzwala emocje i poprzez łzy wzruszenia przynosi katharsis. Tak, "katharsis". Pojęcie spotykane obecnie w Polsce tylko w podręcznikach teorii dramatu i historii teatru.

Głównym bohaterem spektaklu Kolady jest poniżenie. Poniżenie jest jak błoto, od początku do końca przedstawienia królujące na scenie teatru Studio. Wielką zasługą reżysera jest to, że ta wielce ryzykowna metafora ani przez chwilę się nie zgrywa. Ciągle mamy do czynienia z nowymi asocjacjami, grami znaczeń czy gestami poszerzającymi złożoność opartego na niej scenicznego świata. Błoto się pojawia, rośnie, pęcznieje aż do spektakularnego finału, który przynosi zaskakującą pointę, transponującą komedię Gogola w prawdziwie tragiczny wymiar. Ta transpozycja Kolady przekracza granicę gogolowskiego arcydzieła i jest dowodem na absolutną wyjątkowość spektaklu. Dawno nie było w Polsce "Rewizora", który dotykałby rzeczywistości w sposób tak dojmujący. Potoki błota, które w moim odczuciu spadną na to przedstawienie po premierze, będą na to koronnym dowodem. A spadną, gdyż tematem głównym przedstawienia jest całkowity brak empatii i będące jego wynikiem poniżenie. A te dwa zjawiska są w moim odczuciu największym nowotworem toczącym dzisiejsze polskie elity, zarówno polityczne, jak i - a może właśnie w szczególności - kulturalne. Efektem tego jest powolna śmierć teatru, gdyż teatr niedający widzowi emocjonalnego przeżycia, jest teatrem martwym.

W spektaklu Kolady poniżeni i poniżani są wszyscy. Poniżenie oblepia, brudzi, przywiera do wszystkiego. Kiedyś byłoby może do zmycia, ale wszystkie "ścierki" są już tak brudne i nim nasiąknięte, że każde sprzątanie jest bezcelowe. Aktorzy na drugim planie przedstawienia są w tych bezustannych próbach czyszczenia, z góry skazanych na niepowodzenie, wyjątkowo prawdziwi i przejmujący. Poniżenie przybiera tu rozmaite formy: pieniądza, żywności, członka rodziny, wytworu kultury, narzędzia wojny, wreszcie - marzenia. Nikt nie jest się w stanie przed nim obronić, oczyścić z niego, ani przed nim uciec. Wszyscy toną w błocie-poniżeniu, a jednocześnie nikt nie umie się powstrzymać od rzucania nim w innych, wciągania w jego zgniłe meandry, czy używania go do uzyskania najpodlejszych korzyści.

Królem tego poniżenia jest Horodniczy, który - we wspaniałej kreacji Krzysztofa Stelmaszyka - jak mityczny Edyp musi najpierw naprawdę oślepnąć, żeby zrozumieć, że choć całe życie widział, to tak naprawdę był ślepy. Choć poniżał ludzi i nimi gardził, choć ich wykorzystywał i krzywdził, to zaczyna rozumieć swoje postępowanie dopiero w momencie, w którym sam staje się ofiarą oszusta-Chlestakowa. Stelmaszyk w tragicznej głębi końcowego monologu Horodniczego był poruszający. Przywiódł mi na myśl szekspirowskiego Shylocka, który w równie przewrotny i tragiczny sposób musiał odebrać swoją lekcję pokory. Kończąc swój monolog Horodniczy bierze w garść kulę błota i zamierza się na publiczność. W ostatniej chwili coś go jednak powstrzymuje. Przerywa tym gestem krąg wszechobecnego poniżenia i pogardy. Czy świadczy to o skuteczności lekcji, jakiej udzieliło Horodniczemu życie? Sprawa nie jest taka prosta, ale jest to na pewno krok w dobrą stronę. A czy nas widzów stać na taki gest? Czy stać na niego nasze elity? Czy odrobimy swoją lekcję? Weźmy choćby to przedstawienie - czy mimo krytycznej opinii na jego temat, stać nas na powstrzymanie się od rzucania błotem w aktorów, rosyjskiego reżysera, wszystkich tych, którzy mają inne zdanie niż my. Czy w sytuacji niezrozumienia nie tylko spektaklu czy filmu, ale też drugiego człowieka, umiemy się powstrzymać od chamskich komentarzy? I szerzej, czy znamy jeszcze jakieś sposoby na współżycie społeczne inne niż poniżenie. Gdybym spotkał Nikołaja Koladę osobiście, paradoksalnie życzyłbym mu, żeby po "Rewizorze" spadły mu na głowę potoki błota. Będzie to znaczyło, że jako artysta jest tak samo czysty i niewinny jak Bobczyński, a diagnoza, którą postawił w spektaklu, jest wyjątkowo trafiona i bolesna dla nas widzów, którzy w końcu mamy się przeglądać w teatrze jak w zwierciadle.

Konwencja spektaklu czerpie inspirację z bogatej kultury ludowej. Kolada już dawno odkrył, że jest ona obecnie jednym z ostatnich miejsc, które pozwalają autentycznie doświadczyć pradawnych mitów, archetypów czy symboli. Scenografia jest kiczowatym śmietniskiem pełnym różności - od ręczników z łabędziami począwszy, poprzez narty, miski, wiadra, prawosławne kadzielnice, na "Babim lecie" Chełmońskiego i "Damie z łasiczką" Leonarda skończywszy. Ta konwencja, nadając działaniom scenicznym uniwersalny i mityczny charakter, przenosi je w bezczas. Sprawia też, że widz ma możliwość głębokiego przeżycia losu bohaterów, rezultatem czego może być uczucie katharsis. Rozumiem, że może się ona nie podobać. To rzecz gustu. Nie można jej natomiast odmówić konsekwencji, chirurgicznej precyzji i przenikliwości.

Mocnym punktem koncepcji reżyserskiej są aktorzy, którzy bez wyjątku świetnie odnajdują się w świecie Nikołaja Kolady. Obok wybitnych kreacji Krzysztofa Stelmaszyka i Łukasza Simlata na specjalną uwagę zasługują role: Moniki Obary, Modesta Rucińskiego i Doroty Landowskiej.

Na koniec chciałoby się zaapelować do naszej władzy, naszej elity kulturalnej, do widzów Teatru Studio. Zobaczcie w przedstawieniu Kolady ludzi! Oni tam - jak Bobczyński - po prostu są. Żyją. Cierpią. Marzą. Odczuwają. I oby Wam ręka z kulą błota zawisła w powietrzu.

Ps. Ja już znam odpowiedź na mój końcowy apel. Na szczęście mam bieżącą wodę i czysty ręcznik. Zapraszam na spektakl Kolady gorąco, bo być może ta błotna kąpiel, którą zafundował nam na deskach Teatru Studio Nikołaj Kolada, okaże się dla nas kąpielą uzdrawiającą.



Tomasz Domagała
domagalasiekultury.blog.pl
12 listopada 2014
Spektakle
Rewizor