Bóg je w KFC

Zjawisko globalizmu sprawiło, że amerykański dramat o uzależnieniu od konsumpcjonizmu, można z taką samą siłą oddziaływania, przełożyć na polskie realia. Rodzina, której ojciec maniakalnie ogląda telezakupy, córka jest narkomanką i prostytutką, a syn czas spędza w wirtualnym świecie, może równie dobrze odzwierciedlać amerykańską, jak i polską rzeczywistość. "McDonaldyzacja" społeczeństwa doprowadziła do zaniku roli rodziny, wygaśnięcia uczuć i ograniczenia marzeń do pragnienia nowych produktów z telemarketu.

W nowym spektaklu Tomasza Obary - "Poważny jak śmierć, zimny jak głaz" rzeczywistość zatraca swe granice. Ojciec nie wie nawet, co działo się w rzeczywistości, a co było wytworem jego imaginacji, myśleniem stymulowanym przez telewizyjną papkę. Nikną wartości, od których odeszła rodzina, bliskości poszukując w innych doznaniach. Religia, czy kościół są tu ukazane jako symbol duchowości, poszukiwania głębszej refleksji nad własną egzystencją, alternatywy dla życia, które powoli zamienia się w telewizyjną reklamę. To właśnie ku kościołowi zwróci się rodzina, gdy załamie się ich cicha stabilizacja. 

Mała scena Teatru Ludowego sprawia wrażenie domowego salonu. Czujemy się, jak podglądacze mieszczańskiego życia. To także za sprawą niezłej gry aktorów (zarówno tych młodszych, jak i starszych), którzy relacje rodzinne ukazują przede wszystkim w sposób zabawny, jednak nie odmawiają swoim postaciom realizmu i powagi. Zakończenie, z jednej strony otwarte, to jednak starające się ukazać, że nasz dzisiejszy świat nie musi być kresem naszych dążeń i że "wciąż możemy być szczęśliwi", mogłoby brzmieć banalnie. Na szczęście reżyserowi udaje się uniknąć sztucznego patosu. Może dlatego, że innego wydźwięku nabiera ta scena wobec okoliczności bohaterów. Brat z siostrą, obydwoje po próbie samobójczej, powracają do obrazu dzieciństwa: natury, niewinności, szczęścia.

Najtrudniejsze w tego typu przedstawieniach jest zachowanie odpowiednich proporcji pomiędzy komizmem i tragizmem. W "Poważny jak śmierć, zimny jak głaz" reżyserowi się to udaje. Jednocześnie zapewnia niezłą rozrywkę, jak i sprawia, ze nasz śmiech staje się niekiedy gogolowski. "Z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!" Bo czy i nasze współczesne społeczeństwo nie staje się ofiarą konsumpcjonizmu, zapominającą o ważniejszych, duchowych wartościach?
(AH)



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny
28 października 2007