Bóg opuścił Lipce

Obowiązująca współcześnie normatywna genealogia nie przewiduje „przyznawania się” do chłopskiego pochodzenia. Mówi się o małych miejscowościach, mieścinach, bardzo rzadko wspomina się o wsi jako miejscu pochodzenia. Polacy odczuwają kompleksy, kiedy mówią o sobie, swoim pochodzeniu i w poczuciu jednak swej wyjątkowości rozprawiają o zamożnych przodkach, którzy posiadali, rządzili i delektowali się wolnością wypracowaną arystokratycznym czy szlacheckim pochodzeniem.

Polacy mają się dobrze, kiedy uchodzą za dobrze urodzonych i przynależących do elit, chociażby do elit odwiedzających wakacyjnie kurorty w krajach ciepłych, kiedy nikt nie dopytuje o pochodzenie, a tylko o to, czy wszystko układa się pomyślnie. Wojciech Kościelniak zaproponował widzowi musical o naszych narodowych przywarach i skłonnościach podanych w panoramie zwyczajów i obyczajów rodem z nas samych, zaakceptowanych społecznie i wypracowanych wysiłkiem pokoleń. Reżyser potraktował „Chłopów” Władysława Reymonta jako przyczynek do dyskusji o naszej tożsamości, tradycji i poszukiwaniu miejsca w świecie. Po raz kolejny, po „Lalce”, mamy w Teatrze Muzycznym do czynienia z dziełem wybitnym, wielowątkowym, o wyjątkowym nasyceniu klimatu powieściowego, gdzie reżyser podnosi do rangi arcydzieła powieść, która w 1924 roku za arcydzieło została uznana przed Komitet Noblowski.

„Chłopi” to barwne, roztańczone, nowoczesne i polskie widowisko. Nie tak bogate formalnie jak inscenizacja powieści Bolesława Prusa, ale wystarczająco wyposażone w sensy, by było satysfakcjonujące dla widza poszukującego w teatrze zaproszenia do współudziału. To rzadkość w teatrze muzycznym. Z oczywistych względów musiało zabraknąć wielu wątków i niektórych postaci. Najbardziej brakuje postaci Rocha, szkoda też postaci Jacka, brata dziedzica, który wyróżniał się szlachetnością, pracowitością i poczuciem sprawiedliwości społecznej, w dodatku okraszonych patriotyczną świadomością i poświęceniem. Z całego wątku patriotycznego została tylko wzmianka w piosence Kuby. Podobnie jak Jan Rybkowski Wojciech Kościelniak umownie traktuje wiek bohaterów. Różnica wieku między Maciejem Boryną a Jagną wynosi w pierwowzorze literackim blisko 40 lat (19/58), co wzmacnia wyjątkowość czynu Boryny i łatwiej tłumaczy perypetie; w Gdyni sceniczny spór między prawie równoletnimi w rzeczywistości ojcem i synem Borynami (Bernard Szyc i Rafał Ostrowski) też uruchamia większą wyobraźnię widza, co może doprowadzić do różnych rezultatów aksjologicznych. Rażą sceny bójki Antka z kukłami (Mateusza i Borowego) – to niepotrzebna umowność. Rozczarowują także animacje-nie ma satysfakcjonującego pomysłu na ukazywanie zmienności pór roku, które wymierzają czas i uniwersum w „Chłopach”. Coraz lepiej działa nowa maszyneria akustyczno-oświetleniowa, ale pełnię rozkwitu ma przed sobą. To jednak drobiazgi jak na tak potężne, mistrzowskie dzieło, jakim są gdyńscy „Chłopi”, inscenizacji zawierającej najważniejsze elementy doktryny teatralnej Wojciecha Kościelniaka.

Z operowym rozmachem, z zacięciem literackiego badacza i muzycznego konesera, Kościelniak w sposób linearny przedstawia historię rodziny Borynów stanowiącej punkt odniesienia we wszystkich wątkach. Cała wieś „przegląda się” w tej rodzinie, którą mają w poważaniu ksiądz, inni gospodarze, parobkowie, szanujący pracowitość przewodnika stada, czyli Macieja Boryny. Rodzinne konflikty i problemy mieszają się ze społecznymi (konflikt o las, korupcja i nadużywanie władzy przez wójta). Losy poszczególnych postaci nierozerwalnie powiązane są lipeckim systemem „moralnym”, który w żaden sposób  nie odnosi do tego, jaki proponuje z ambony ksiądz katolicki. Nawet ambona staje się miejscem umownym, ponieważ siła gromady Lipiec polega na przestrzeganiu własnego kodeksu, opartego na naturalnych skłonnościach i prewencyjności działań. W jednym kodeksie dopuszczalne są zdrady i folgowanie osobistym chuciom, jak i wielkoduszne wybaczanie, dopuszczalny jest miażdżący gniew głowy rodziny, zażarta walka o „dzieciowiznę”, jak i spektakularne podporządkowanie rodzicielom.  „Nic, co ludzkie” nie jest obce, do czasu, kiedy… zaczyna być niewygodne. Powtarzalność pór roku idzie w parze z powtarzalnością upadków człowieka, który osiąga wielkość przez sumę porażek. Wielkość należy traktować wyłącznie w kategoriach pewnego końcowego wyniku, nie jako wymierny punkt odniesienia. Kościół jest tylko dodatkiem, który wpasował się umiejętnie w schemat myślenia i przyzwyczajeń tej społeczności, ograniczając swoje działania do sprawowania obrzędów, przyjmowania darów, wygłaszania ckliwych kazań i przymykania oczu w sytuacjach jaskrawych przekroczeń.  Społeczność rządzi się prawem przetrwania i posiadania, w tym własnej krowy, miedzy, żony, kochanki czy tylko kolorowej chustki lub trzewików. Społeczny ład osiągnięty zostaje przez namaszczenie „dopuszczalnych” przekroczeń, a prawda musi przejść przez sito oskarżeń i pomówień.

Jagna z domu Paczesiówna jest jednocześnie na ołtarzu mężczyzn i językach całej gromady. Staje się u Kościelniaka ofiarą nie tylko własnej seksualności, nad którą trudno jej zapanować, zaborczej matki, ale również jest statystyczną ofiarą wioskowego zacofania, lęków, zakłamania i tradycji. Można zaryzykować stwierdzenie, że Jagna staje się „składnikiem” ekspiacji całej wsi, jak również niezbędnym potwierdzeniem zła, jakiego zwykł obawiać się człowiek. Jagnie prowadzonej przez reżysera można współczuć, także z tego powodu, że nie miała wyjścia. Poddała się temu, przed czym nie mogła uciec, czyli ludowym podejściem do kwestii wyborów kobiety. Gorszym było piętno staropanieństwa niż nieudany, interesowny wybór męża przez łapczywie nastawionych swatów. Żadna z kobiet u Reymonta nie osiąga minimalnego poziomu szczęścia, „ubezwłasnowolniona” przez własną chciwość, biedę, zależność, wyrachowanie dzieci, zwyczaje, odrzucenie społeczne czy rodzinne.

„Chłopi” w Muzycznym przedstawiają całą wielobarwność społeczności lipeckiej, podkreślając charakter poszczególnych postaci i ich seksualnych uwarunkowań. Jest zatem pokazana zbiorowość męska i kobieca jako dwie odrębne grupy samostanowiące, rozwijające tradycje i obrzędy wewnątrz grupy. Sceny zbiorowe, zasługujące swoją dynamiką na miano majstersztyku, to kwintesencja możliwego musicalowego szaleństwa. Dzięki wizji teatru ogromnego Wojciecha Kościelniaka i choreografce Ewelinie Adamskiej–Porczyk byliśmy świadkami niezapomnianych obrazów w polskim teatrze. Na jarmarku w Tymowie, wesele, taniec chłopów z cepami czy obieranie kapusty to najbardziej rozbudowane sceny zbiorowe, pomysłowe, tworzone prostymi środkami i zarazem piękne w swojej „niekończącej się” powtarzalności.  Charakterystyczny styl choreografki wespół z przepiękną muzyką kompozytora Piotra Dziubka to gwarancja hitu. Blisko trzy godziny muzyki nie tylko nie nużą łatwą ludowością, ale poprzez swą spontaniczność i różnorodność w regule (dużo inspiracji różnymi kulturami muzycznymi, także Bregović i w finale trochę Koniecznego patosu) tworzą wartość dodaną i mam nadzieję, że, podobnie jak po "Lalce", wyjdzie płyta rejestrująca to wydarzenie dźwiękowe. Reżyser zaprosił do współpracy również innych specjalistów od sukcesów, czyli Katarzynę Paciorek (odpowiedzialną za kostiumy – oddające styl i jakość pierwowzorów), Damiana Styrnę (scenografa – wpisującego się w doktrynę Kościelniaka, czyli otwartą scenę, z dużymi elementami scenograficznymi; w „Chłopach” niezapomniana będzie krowa, co to jej Witek nie dopilnował). Po raz kolejny Rafał Dziwisz udowodnił, że teksty piosenek musicalowych mogą być wartością dodaną.

Za metafizykę w spektaklu odpowiedzialne są przede wszystkim dwie postaci. Tomasz Fogiel jako ślepiec, kiedy przybywa w pierwszej scenie do wsi, budzi skojarzenia z postacią Rocha, powstańca styczniowego, cichego głosiciela idei niegasnącego patriotyzmu. Reżyser powierzył mu jednak rolę ludowego poety, który  przysłowiami podsumowuje pewne sceny (często bawiąc publiczność do łez), niektóre tłumaczy, inne zapowiada. Anioła można odbierać jako ducha wsi lipeckiej i szerzej jako symbol polskości (czy tylko Polski w czasie zaborów? Czy tylko Polski gnębionej i poniewieranej?). Anioł jest klasyczną  postacią wieloznaczną, tak jak Bies/Magazynier w "Lalce", tancerka w "Idiocie" czy Śpiewak Podwórzowy w "Operze za trzy grosze" w innych inscenizacjach Kościelniaka. Ma połamane skrzydła, jest brudny, głodny, naiwny, ale też gotowy do pomocy i towarzyszenia w trudnych momentach. Jest prawie ciągle obecny na scenie, w swoim świecie, ze swoim bagażem cierpienia. Maja Gadzińska, której Wojciech Kościelniak powierzył tę rolę (wybór niezwykle trafiony), rozbrajała widza swoją wdzięcznością i śpiewem, dojrzale i przemyślanie podanymi. Do tego duetu dołączyć może jeszcze Kuba z przeszłością bolesną dla niego samego, którą wspomina w samotności i która oskarża o niezawinione cierpienie całego pokolenia i narodu. Postać Kuby nabiera wyjątkowości również dzięki kreacji, jaką stworzył Zbigniew Sikora. Aktor nadał tej postaci głębi, odsłaniając jej naturę - człowieka prostego, silnego, wytrwałego, ale też niezwykle samotnego i skromnego. Liryczna pieśń, jaką zaśpiewał przy grobie powstańca, to przejmująca do łez opowieść o nim samym i zdławionym narodzie.

Sceniczna epopeja według Reymonta to plejada postaci charakterystycznych. Karolina Trębacz jako Jagna wpisuje się w nasze oczekiwania - dzięki swoim warunkom fizycznym powiela filmowe skojarzenia z Emilią Krakowską. Trębacz gra konsekwentnie, skupia uwagę wokalnymi popisami, wzrusza w finale swoją bezbronnością. Bernard Szyc to idealny Maciej Boryna. Silny przywódca stada, wyrazisty, męski tradycyjną męskością nie znoszącą sprzeciwu i bez granic. Antkowa siła fizyczna przeważa nad rozumem, jego siła ma pierwotne korzenie, niczym zwierzę adaptuje się powoli w stadzie. Jest nieufny, zaborczy, o wrażliwości dzikusa. Takiego przedstawił Antka Rafał Ostrowski, choć ostatecznie ta postać zostaje złagodzona w finale (zabrakło pewnego chaosu w działaniach, wynikającego z pomieszania emocjonalnego, jakiego doświadczał powieściowy bohater, który „łajdakiem" został do końca). Magdalena Smuk wpisała swoją postać Jagustynki w typ wręcz komediowy, grając grubą kreską, podkreślając jej diaboliczny ryt kobiety wiecznie niezadowolonej ze świata, która z tego powodu stać się może zagrożeniem. Smuk, grając konsekwentnie, wyraźnie odcinała się od innych, wzmacniając dodatkowo postać wokalnymi partiami. Sasza Reznikow jako ksiądz staje się również komediowym typem rubasznego dobrodzieja, którego religijność dopasowana jest do oczekiwań parafii, jakiej przewodzi. Na uwagę zasługuje Krzysztof Wojciechowski w roli kowala. Oddał charakter Reymontowskiego rzemieślnika, pazernego, pamiętliwego, knującego intrygi wewnątrzrodzinne. Aleksy Perski zdjęty jakby z rycin Jana Norblina stworzył postać charakterystycznego Żyda. Przejmująca była w wielu momentach Mariola Kunicka jako Hanka, której udało się zbudować postać kobiety szybko dojrzewającej, zdeterminowanej, która „pozwala" sobie na odkrycie siły, jaka w niej drzemie, a która obyczajowo do głosu dojść nie mogła. I wspomniane już wyżej "zbiorówki" - po prostu majstersztyki.

Ponownie Wojciech Kościelniak po mistrzowsku zrealizował założenia gatunku, który sam powołał do życia. Jego „Chłopi” tworzą endemiczną w polskim teatrze syntezę, w której spotykają się: wielka literatura, atrakcyjna formuła teatru muzycznego i tajemnica. Marzenie Danuty Baduszkowej, która chciała w Gdyni wystawić „Chłopów”, zrealizowało się nadzwyczajnie. Kolejna gdyńska inscenizacja przejdzie do historii polskiego teatru, a widza pozostawi z powracającym, niewygodnym pytaniem: czy zobaczyliśmy na scenie samych siebie?



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
9 września 2013
Spektakle
Chłopi