Borys, złamany car Rosji
Pełen przepychu i - nie zawsze czytelnych - symboli jest "Borys Godunow" zobrazowany w Operze Wrocławskiej przez Waldemara Zawodzińskiego.Opowieść o nieszczęsnym carze ma swoją rozwichrzoną dramaturgię, emocje sięgają zenitu.
Spektakl zaczyna się wizualnym crescendo: na dziedzicu moskiewskiego klasztoru lud modli się o szczęśliwy wybór cara. Serca są gorące choć trzaska mróz, co świetnie ilustrują migające świetliki zza szklanych tafli składających się na ściany pudełkowej scenografii. I oto w ten zimny entourage wkracza odziany w czerwonego lisa kniaź Szujski. Obwieszcza: "mamy cara!" Lud zbroi się w ikony, scenę zalewa światło, biją dzwony, pojawia się ozdobiony carskim złotem Borys Godunow. Ale to gorzkie alleluja. Coś dręczy duszę cara, wie on, że - choć jako władca ma najlepsze intencje - zło wyrządzone w przeszłości nie da spokoju, nie pozwoli cieszyć się władzą i miłością ruskiego ludu.
I tak to się u Zawodzińskiego przeplata przez z górą trzy godziny: gromadny patos miesza się z intymnością, rodzajowość rosyjskiego dworu i prowincji przełomu wieków XVI i XVII, z modernistyczną manierą i futurystycznym - a raczej bezczasowym - kostiumem, ikony sąsiadują z neonami.
Kto pamięta słynną ekranizację "Borysa Godunowa" Andrzeja Żuławskiego, ten wie, że opera Musorgskiego znakomicie znosi ekspresjonistyczną przesadę inscenizacji. Ale okazuje się, że o intymnym dramacie władzy można opowiedzieć bez narracyjnej histerii, w majestatycznym rytmie spokojnych, niekiedy przeestetyzowanych obrazów. U Zawodzińskiego sprawa jest rozrysowana czytelnie: Borys władzę posiadł - ale boi się konsekwencji uczynków dawnych i obecnych. Maryna Mniszech - o władzy marzy, choć do głowy jej nie przychodzi, że na własną zgubę. Jeszcze mniej wie i rozumie zbiegły mnich Griszka, który stanie się Dymitrem Samozwańcem, pretendentem do tronu i - mimowolnie - narzędziem w rękach sił dużo od siebie potężniejszych.
Są w tym efektownym spektaklu, jak zawsze w przypadku Zawodzińskiego, obrazy, dzięki którym inscenizacja najsłynniejszej opery Modesta Musorgskiego ociera się o wybitność; są też i takie, które aż krzyczą o więcej umiaru i ponowne przemyślenie.
Reżyser fantastycznie aranżuje sytuacje zbiorowe, nawet gdy na gęsto zaludnionej scenie nic się praktycznie nie dzieje, wystarczy drobny, ożywiający sekwencję gest kogoś w chórze. Ruch tłumu jest naturalnie wpisany w partyturę, a efekty bywają porywające - jak w prologu czy wstrząsającym finale, gdy rozpaczy, samotnego i przerażonego cara przypatruje się przepysznie udekorowany dwór. Równie dobrze reżyserowi wychodzą sceny kameralne w klimacie budowanym przez oszczędną scenografię (kuszenie Maryny przez diabolicznego jezuitę, Jurodiwy zstępujący za wielką ikonę). Ale zdarza się, że symbolika bywa zbyt nachalna. A raczej po prostu mętna. Tak jest np. gdy udręczony car przekracza granicę między rozsądkiem i szaleństwem, patrząc na zjawę zamordowanego na swój rozkaz carewicza Dymitra. Wystarczyłoby, by scenę rozświetliło światło dziesiątek świec, a horror rozegrałby się w wyobraźni widza. Ale nie, Zawodziński pokazuje nam obraz udręczonego ciała, upozowanego niczym Chrystus na krzyżu. To i tak nic wobec chwili, gdy na scenę wkracza śnieżnobiały koń, zapewne uosobienie marzeń ludu o władcy łagodnym i sprawiedliwym.
"Borys Godunow" przy swoich mniej lub bardziej umiarkowanych ekscentrycznościach jest tym rodzajem operowego widowiska, w którym harmonijnie udało się połączyć wizualną formę, z muzyczną treścią. Na pochwały zasłużyli właściwie wszyscy wykonawcy, choć dla mnie najważniejszym bohaterem wieczoru była orkiestra - dawno już w gmachu Opery Wrocławskiej nie słyszałem tak doskonale wyrzeźbionych, monumentalnych brzmień, takich migotliwych instrumentalnych epizodów, takiej precyzji i soczystości, wydobytej z orkiestracji Rimskiego-Korsakowa. Pisanie o wysokim poziomie chóru naszej opery to już od dłuższego czasu truizm - i tym razem było świetnie, a przecież chór jest tu równorzędnym protagonistą, mocno eksploatowanym, także pod względem aktorskim. Soliści? Solidna klasa europejska. Janusz Monarcha (Borys), Anna Bernacka (Maryna), Rosjanin (i jedyny cudzoziemiec w obsadzie - Leonid Zakozajew) jako Dymitr, fenomenalny Rafał Siwek (mnich Pimen, który swoją opowieścią o zbrodni Borysa uruchamia lawinę kolejnych tragicznych zdarzeń), Mariusz Godlewski (jezuita - a więc uosobienie zła i przebiegłości - Rangoni), Lukasz Gaj (kniaź Wasyl Szujski), Dorota Dutkowska (karczmarka), Anastazja Lipert (carówna Ksenia), śpiewający kontratenorem Sebastian Kaniuk (carewicz Fiodor), wreszcie objawienie wieczoru - młodziutki tenor Zygmunt Magiera w poruszającej roli Jurodiwego, który, choć niespełna rozumu, dobrze wie, co się wydarzy.
** Modest Musorgski, "Borys Godunow". Reżyseria i scenografia - Waldemar Zawodziński, kostiumy - Małgorzata Słoniowska, choreografia - Janina Niesobska, przygotowanie chóru - Anna Grabowska-Borys, solistami, chórek i orkiestrą Opery Wrocławskiej dyrygowała Ewa Michnik. Premiera 24 kwietnia
Adam Domagała
Gazeta Wyborcza Wrocław
26 kwietnia 2010