Brawa były długie i gorące. I zasłużone.

Żyjący w XVIII wieku Christoph Willibald Gluck, uznawany za wielkiego reformatora opery, dążył do osiągnięcia równowagi pomiędzy wszystkimi elementami składającymi się na dzieło operowe

Muzyka, według niego, ma wiernie towarzyszyć poezji, a inscenizacja i interpretacja powinny uwydatnić dramaturgię utworu, wyrażać uczucia, jakim podlegają jego bohaterowie.

Giorgio Madia, włoski reżyser i choreograf, którego dziełem jest nowa inscenizacja najpopularniejszej opery Glucka, czyli "Orfeusza i Eurydyki", na scenie Opery Krakowskiej, postanowił te uczucia zwielokrotnić. Każdemu z trójki protagonistów - śpiewaków dodał baletowe alter ego. Choć pozornie wydawać by się mogło, że to swoista tautologia, to przecież zamysł okazał się ciekawy. Tym bardziej, że każdy z "podwójnych" bohaterów posługuje się przecież innym środkiem wyrazu. Najważniejsza jednak okazała się realizacja tego pomysłu przeprowadzona bardzo konsekwentnie zarówno przez reżysera będącego także twórcą choreografii i gry świateł, jak i przez wykonawców. Obejrzałam dwa spektakle z różniącymi się obsadami.

W obu emocje targające Orfeuszem przekazywał tańcem Dzmitry Prokharau, Eurydykę tańczyła Gabriela Kubacka, a Amora - zwiewna niczym duch Mizuki Kurosawa. Tancerze byli interesujący i sugestywni. Utrudnione zadanie mieli w takiej inscenizacji śpiewacy znacznie ograniczeni przez reżysera w geście, zmuszeni do tworzenia postaci jedynie głosem. W niedzielę, 29 kwietnia w Orfeusza wcieliła się Agnieszka Cząstka, bardzo stylowa wokalnie, ale nieco zbyt oszczędna w śpiewaczej ekspresji. We wtorek, 30 kwietnia Agnieszka Rehlis w tej partii była znacznie bardziej emocjonalna, a przez to i bardziej przekonywająca, dobrze wykorzystując większy i bogatszy w barwy wolumen swego głosu. Interesujące wyrazowo i wokalnie były obie odtwórczynie partii Eurydyki: Katarzyna Oleś- -Blacha i Iwona Socha. Partię Amora w obu spektaklach śpiewała - dobrze - Karolina Wieczorek.

Główną zaletą nowej krakowskiej inscenizacji "Orfeusza i Eurydyki" jest jej całościowość. Giorgio Madia wybrał wersję francuską dzieła Glucka, bogaciej niż włoska wyposażoną we wstawki baletowe. Właśnie balet okazał się wybornym spoiwem spektaklu, pełnym zróżnicowanej ekspresji, od demonicznych furii broniących Hadesu, poprzez łagodność Elizjum, po radosny finał.

Świetnym pomysłem okazało się umieszczenie bardzo dobrze śpiewającego chóru (przygotowanie Zygmunt Magiera) po bokach orkiestronu. Sama orkiestra pod batutą Marka Toporowskiego, wybitnego znawcy historycznego wykonawstwa, spisała się należycie, choć w obu spektaklach w uwerturze dały się zauważyć nierówności rytmiczne w smyczkach. Całości dopełniły udane dekoracje i kostiumy Brunona Schwengla.

"Orfeuszowi i Eurydyce" w Operze Krakowskiej wróżę powodzenie. Byłam na szeregowych spektaklach, wśród publiczności nie było więc premierowych znajomków i klakierów, ale brawa były długie i gorące. A co ważne, zasłużone.



Anna Woźniakowska
Dziennik Polski
7 maja 2013
Spektakle
Orfeusz i Eurydyka