Brawurowa spowiedź przestępców

Nic nie zapowiadało, że będzie to sukces. Ten spektakl nie przyciągał wielkimi nazwiskami, a tematyka pozwalała spodziewać się raczej stanów depresyjnych niż czegokolwiek budującego. A jednak "Versus" w reżyserii Szymona Kaczmarka okazał się jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym spektaklem, który powstał w kaliskim teatrze w ciągu minionych siedmiu lat, gdy na czele sceny nad Prosną stał Igor Michalski.


Podkreślić należy, że za ten sukces odpowiedzialni są ludzie młodzi. Dość powiedzieć, że najstarszą osobą na scenie jest Michał Wierzbicki, którego wiek można określić co najwyżej jako średni, a reżyser ma zaledwie 27 lat. Zatrzymajmy się przy nim na chwilę, bo mimo młodego wieku Szymon Kaczmarek ma już godny uwagi dorobek. Absolwent krakowskiej PWST najpierw asystował Pawłowi Miśkiewiczowi i Krystianowi Lupie. Własnym spektaklem zadebiutował w roku 2008. Jeszcze w tym samym roku doczekał się wyróżnienia na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku za "Poskromienie złośnicy" i pierwszej nagrody na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Blog TXT w austriackim Grazu za nietypowe przedsięwzięcie, jakim była "@linka", czyli sceniczna realizacja tekstów pochodzących z blogu Mydziecisieci (Stary Teatr w Krakowie). Na krakowskiej scenie wyreżyserował jeszcze "Nasze miasto" Thorntona Wildera i "Kordiana" według Juliusza Słowackiego. Współpracował również ze scenami Gdańska i Warszawy, a kolejną nagrodę otrzymał na poznańskim Festiwalu Malta. Jego najnowsze spektakle, te sprzed "Versusa", to "Jądro ciemności" według Josepha Conrada w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach i "Samuel Zborowski" J. Słowackiego w Teatrze Nowym w Łodzi. A jaki jest sam "Versus"?

"Versus" wciąga nieubłaganie

Pierwsza scena jeszcze nie daje o tym wyobrażenia. Można nawet pomyśleć, że w spektakl już na samym początku wkradł się jakiś bałagan i przypadkowość. To jednak tylko pierwsze wrażenie. Jak się okazuje - złudne, bo w dalszym ciągu jest już tylko lepiej i wciął lepiej. Osobami dramatu są tu przestępcy. To nawet mało powiedziane: mordercy, zwyrodnialcy i zboczeńcy. Każdy z nich po kolei opowiada swoją historię. Te jednostkowe narracje realizowane są każda w inny sposób, co pozwala uniknąć efektu monotonii i znużenia. Jedna z postaci dyskutuje z głosem odtwarzanym z taśmy magnetofonowej, a w dodatku czyni to dwukrotnie - bez powtarzania się, posługiwania się podobnymi argumentami czy emocjami. To jakby dwóch ludzi w jednym ciele, przy czym ludzie ci nie tylko się nie wykluczają, a wręcz uzupełniają. W innym przypadku przestępczą spowiedź ułatwiają zadawane przestępcy pytania. Taka spowiedź staje się dialogiem, a więc wyznaniem czynionym przez dwóch ludzi, a nie tylko jednego. I tak dalej, i tak dalej, a uwaga widza nie słabnie nawet na chwilę, o co byłoby łatwo, gdyby za tę sztukę wziął się reżyser bez pomysłów czy aktorzy bez ikry i przekonania. Role tych ostatnich są silnie zindywidualizowane. Tu nie ma osobowości słabych czy nijakich: już po niedługim czasie każdą z nich rozpoznajemy nawet z zamkniętymi oczami. To kolejna zasługa młodych aktorów, którzy w tym typowo aktorskim spektaklu dają z siebie naprawdę wiele.

Wspomnieć trzeba, że aż troje spośród pięciorga występuje w Kaliszu gościnnie. I właśnie ta trójka wyróżnia się najbardziej. W pamięci pozostaje zwłaszcza Monika

Kępka, dynamiczna i bardzo sugestywna w roli psychopatia, by za chwilę przeistoczyć się w czarującą, choć zdradliwą femme fatale, a w innym momencie ujawnić swój talent wokalny jako piosenkarka. Co przewrotne i interesujące - M. Kępka gra w tym spektaklu Charlesa Mansona, a więc mężczyznę, a w dodatku jeden z najczarniejszych charakterów w całej historii pop kultury. I rzeczywiście - ma w sobie coś z Mansona. Ona, Piotr Domalewski i Jan Jurkowski związani są z Krakowem, Warszawą i Wrocławiem. "Versus" może być jedyną okazjąby zobaczyć ich w Kaliszu. A naprawdę warto.

Prawdziwa sztuka broni się sama

Jaki jeszcze jest ten spektakl? Pełen wulgaryzmów. Ktoś nawet policzył, ile razy ze sceny padają słowa powszechnie uznawane za obelżywe, choć w żadnym wypadku nie jest to rekord: teatr

fundował nam już nie takie obscena, a poza tym trudno przecież spodziewać się dyplomacji czy ogłady po przestępcach. Czy ich wyznania są dla odbiorcy rażące, przygnębiające, szokujące? Nie bardziej niż lektura niejednej z gazet, nie wspominając o oglądaniu telewizji czy treściach obecnych w Internecie. To jednak nie zmienia faktu, że mamy do czynienia ze złoczyńcami obciążonymi potwornymi zbrodniami, z czego niekiedy sami nie zdają sobie sprawy. Co więc sprawia, że wychodzimy z tego spektaklu raczej uśmiechnięci niż przygnębieni? To coś dawno zapomnianego: KAWAŁ DOBREJ, SZCZEREJ ROBOTY. Zarówno aktorskiej, jak i reżyserskiej.

Scenografia w tym spektaklu jest zaledwie śladowa. Ta asceza ma swoje uzasadnienie, bo - jak można wnosić - akcja rozgrywa się w więzieniu, areszcie czy innym miejscu odosobnienia i oczekiwania. Wrażenie to jest dodatkowo wzmacniane zimnym, intensywnym, męczącym dla oczu światłem padającym na scenę i ze sceny. To nie tylko miejsce odosobnienia, to również psychologiczne prosektorium, w którym dusze przestępców rozkładane są na czynniki pierwsze. W jakiś sposób - czy to za sprawą tekstu wyjściowego, czy zabiegów reżysera i dramaturga, którzy dramat Rodrigo Garcii zmienili i uzupełnili - do tego nieprzyjaznego świata udaje się przemycić nieco poczucia humoru i komizmu. A gdy w finale słyszymy cukierkową kołysankę The Beatles "Good Night", nagle stwierdzamy, że zdążyliśmy ten świat już prawie polubić. Jakim cudem? Pozostanie to tajemnicą Szymona Kaczmarka i jego współpracowników.



Robert Kordes
Życie Kalisza
18 grudnia 2013
Spektakle
Versus