Bruk kocha teatr

Ostatni dzień Festiwalu Teatrów Wędrujących należał do wyjątkowo udanych pod względem repertuarowym. Trochę mniej dopisała kapryśna pogoda, która - niestety - przerwała występ hiszpańskiego artysty. Na szczęście tylko jeden jedyny raz

W teatralny nastrój wprowadził wszystkich międzynarodowy projekt „Garden”. Na Placu Ratuszowym zaaranżowana została magiczna, monochromatyczna przestrzeń zapomnianego ogrodu – gdzieniegdzie powtykano uschnięte drzewa, z jednej strony urządzono sadzawkę z wodą, w oddali majaczyło przedziwne rusztowanie. Przestrzeń ta nie ukazała się jednak naszym oczom od razu. Wpierw artyści, przebrani za kolorowych klaunów, zabawiali publiczność zgromadzoną przed niską, ale szeroką kurtynką, będącą rodzajem granicy pomiędzy światem realnym, a światem onirycznym. Po chwili naszym oczom ukazał się tajemniczy ogród – nie kolorowy, ale szarobiały, nie pełen kwiatów, ale pełen tajemnic. Bohaterowie, przekraczając próg ogrodu, też stali się wyblakli, piaskowo-biali, z wesołych i kapryśnych klaunów przeistoczyli się w dość oryginalne postaci, które z pewnością odnajdziemy na kartach niejednej z baśni. Działania, które inicjowali w tym przedziwnym miejscu raczej nie posiadały ciągu przyczynowo-skutkowego, nie były jednorodną opowieścią, lecz kompilacją różnych układów. Choć można dopatrzyć się pewnej ścieżki interpretacyjnej: każdy z bohaterów przywołał pamięć swojego dzieciństwa i – niczym beztroskie dziecko – pląsał w tych wspomnieniach. Stąd taplanie się w bajorze, oblewanie kompanów wodą, podróż w wielkiej dmuchanej kuli, wspinaczka po barykadach i rusztowaniach, poszukiwanie skarbów. Trudno zresztą o bardziej obrazowy topos – wszak ogród w literaturze, filmie, malarstwie często bywa miejscem dziecięcych zabaw, synonimem beztrosko spędzanego czasu, metaforą raju (artyści – jak sami przyznają – korzystali z malarskich wizji Hieronima Boscha). Myślę, że spektakl ten był jednym, który absolutnie wpisał się w klimat Placu Ratuszowego – zarówno pod względem kolorystycznym jak i kompozycyjnym tworząc wspólnie jednorodny, malowniczy pejzaż.  

Tego dnia mieliśmy również okazję podziwiać dwóch niezależnych artystów, którzy na ulicy stworzyli własne mini-mnodramy. Gregor Wollny z Niemiec w „Brot und Spulle” wykreował postać gapowatego i nieśmiałego, pozbawionego pewności siebie klauna, który za pomocą przedmiotów dnia codziennego czarował nas sposobami ich wykorzystania. Chodzące na smyczy krzesło, miarka zmieniająca swe kształty w zależności od widzimisię artysty, zaczepiające się nie-wiadomo-jak dwa wieszaki – oto w jaki sposób można zatrzymać przypadkowego przechodnia i sprawić, żeby Cię polubił. My na pewno polubiliśmy do Wollnego zwłaszcza, kiedy obdarowywał nas darmowymi całusami, dawał kuksańce kłócącemu się rodzeństwu, ganił wzrokiem spóźnialskich, ukradł loda dziesięciolatce. Słowem – oprócz ogrywania walizki z przedmiotami świetnie ogrywał również przypadkowe sytuacje i zachowania ludzi.

Drugi monodram należał do Cia Sebasa z Hiszpanii, który pokazał nam niestety nie wszystkie swoje umiejętności – z powodu burzowej chmury, która akurat przetoczyła się przez Plac w momencie występu artysty. Nie zdążył więc zaprezentować nam żonglerskich numerów, ale – na szczęście – miał czas, by zauroczyć publiczność swoją ciepłą osobą i pomysłowymi „numerami” jak choćby mieszaniem różnych dźwięków, szaloną jazdą na monocyklu, niekonwencjonalną kąpielą czy chociażby prezentacją swojego samowystarczalnego mieszkanka.

Gwiazdą wieczoru okazał się jednak bezsprzecznie polski Teatr KTO z najnowszą swoją produkcją – plenerowy spektaklem „Ślepcy” według bestsellerowej powieści Jose Saramago „Miasto Ślepców”. Na dość sporym polu gry, przy jednej z jego krawędzi ustawiono wysokie rusztowania, na których znajdowały się piętrowe, białe łóżka, stając się – co potwierdził dalszy rozwój akcji spektaklu – symbolem krakowskich „Ślepców”.

Spektakl zaczyna się od przyjemnej scenki – pole gry zapełniają stopniowo niczym nie wyróżniający się przechodnie, mieszkańcy zwyczajnego miasteczka. Ubrani w kolorowe garnitury i sukienki wesoło tańczą, flirtują, rozmawiają. Jest wśród nich i muzykant i zakonnica i młody chłopak. Nagle z ust jednego przechodniów pada przeraźliwy krzyk. Właśnie zaczęła się epidemia ślepoty – odtąd nic już nie będzie takie samo. Pan z panią nie będą już się tak kulturalnie zachowywać – ale to uświadomimy sobie dopiero pod koniec spektaklu. Na razie po kolei wszyscy mieszkańcy tracą wzrok, oprócz jednej z kobiet, tej najbardziej wyrazistej – w czerwonej sukience i wysokich szpilkach. Władze zarządzają umieszczenie ślepców w opuszczonym zakładzie psychiatrycznym. Na scenę wkraczają rzędy łóżek, które ciągną ślepcy zaopatrzeni w kijki – już nie kolorowi, tylko szaro-biali, tacy sami, niewyróżniający się niczym tłum ludzi, który – straciwszy narząd wzroku – zmieni się w hordę zwierząt, zatracając ludzie odruchy, jeśli nie wszyscy to przynajmniej większość z nich, zwłaszcza ci silniejsi.

Większość spektaklu poświęcona jest właśnie próbie ustalenia zasad współżycia w szpitalu. Metalowe, białe łóżka zostają wykorzystane do maksimum – układane są z nich barykady, rusztowania, podesty i inne platformy. Próby godnego współżycia jednak się nie udają. Silniejsi przejmują władzę – więc i jedzenie. Dochodzi do tego, że za jedzenie kobiety muszą płacić swoim ciałem. Scena, w której dochodzi do nieuchronnego gwałtu i upokorzenia kobiet jest jedną z najbardziej zjawiskowych scen w spektaklu, brutalnych, ale również bardzo obrazowych, budząc wiele emocji wśród odbiorcy. Pięknie zostaje wyrażona przewaga mężczyzn nad kobietami – tutaj z pomocą nadeszło porywająco zatańczone przez aktorów tango w towarzystwie setek czerwonych confetti rozdmuchanych przez potężną dmuchawę usytuowaną pod rusztowaniami. Podobnie sytuacja wyglądała wówczas gdy to kobiety – w końcu – pokonały mężczyzn: taniec upokarzający męską część przebiegał w deszczu sreberek.

Spektakl w reżyserii Jerzego Zonia jest przykładem na to, jak powinien wyglądać dobrze skonstruowany spektakl plenerowy – sens tworzy się za pomocą obrazów, słowa są niepotrzebne, a jeśli już się pojawiają to jako hasła dopowiadające obrazy. „Ślepcy” widowisko złożone z bardzo plastycznych obrazów, jednocześnie będąc niezwykle dynamiczne, szaleńcze pod względem tempa, mordercze dla aktorów, którzy wszystkie ruchy wykonywali bardzo precyzyjnie, sprawiając, że absolutnie wszystkie sceny oglądaliśmy z zapartym tchem.



Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny
12 sierpnia 2011