Bu(n)t się rodzi

Tak szewc kraje, jak aktorowi materii staje. Justyna Sobczyk zaprasza na zaplecze teatralnego warsztatu. Również tego związanego z występami na scenie osób niepełnosprawnych. Recenzujemy spektakl "Szewcy".

Michał Majnicz wydaje komendy. Krzyczy, kwiczy, charczy, kwili, szczeka. To ostatnie z miłości do zwierząt. Ale też aktor wydaje się mocno zaangażowany w projekt, gdzie przypadła mu szczególnie autorytarna funkcja. W tym wypadku nie można jednak bezkarnie miotać się po scenie. Przyjdzie wreszcie kreska na Majnicza. Na kolanach, w pokrwawionej koszuli będzie bił się w pierś. I przepraszał za nieszczere intencje oraz brak zaufania do widzów. Mało jest aktorów zdolnych przejść tak brutalną wiwisekcję własnej profesji oraz emploi. Ale też mało jest takich inscenizacji jak nowi "Szewcy" w krakowskim Starym Teatrze, gdzie o aktorskim powołaniu mówi się bez żadnej taryfy ulgowej. A mówi się częściowo za pomocą tekstu Witkacego, który nadaje całości dodatkowe znaczenie. Lecz na tym nie koniec niespodzianek.

Rewolucja pożerająca swoich szewców

Najambitniejszy z dramatów Witkacego, mimo pośmiertnej i spóźnionej premiery, zdążył stać się swoistym samograjem. W zależności od ducha czasów, wrzucane są do niego bieżące treści polityczne lub kulturowe. Opisana przez autora rewolucyjna triada niewątpliwie składnia do lektury "ku przestrodze". Zwłaszcza, iż mechanizacja, którą straszył Witkacy, jest właściwie faktem dokonanym. Tak jak inne prognozy autora. Można się nie zgadzać co do ich wymowy, ale ciężko odmówić im trafności w zakresie opisu społecznych procesów.

W "Szewcach" wizja "rewolucji pożerającej swoje dzieci" (projektowanej w odniesieniu do ówczesnych wydarzeń za wschodnią i zachodnią granicą Polski), jest oczywiście spotęgowana bardzo Witkacowskim językiem. Osiąga on maksymalne rejestry słowotwórczego szału. Razem ze sferą historiozoficzną, kreując groteskę na tyle nośną, aby spokojnie popłynąć sobie jej nurtem.

Tymczasem reżyserka nowej adaptacji - Justyna Sobczyk zrezygnowała z najbardziej oczywistej perspektywy. Inscenizuje Witkacego przez pryzmat mocno zawężonej scenerii, którą dodatkowo przełamuje autotematycznymi wątkami. Powstało przedstawienie nierówne pod względem dramaturgicznym, ale z minuty na minutę coraz bardziej wciągające widza w demaskatorską grę.

W aktorskim warsztacie

Reguły tej gry odnoszą się do wspomnianej aktorskiej profesji. Sobczyk wspólnie z adaptującą tekst Justyną Lipko- Konieczną przeniosły akcję dramatu wprost do teatru. Szewski warsztat jest dosłownie i w przenośni warsztatem aktorskim. Obsada odgrywa postaci z Witkacego, co jakiś czas wychodząc ze swoich ról. Język "Szewców" zlewa się z wyznaniami o graniu ról trzecioplanowych i pocieszaniu się faktem, iż po 40-tce można jeszcze zrobić karierę (przykład? Marian Dziędziel). Chwilami nie sposób wytyczyć granicę między rodzącym się buntem fikcyjnych postaci a aktorskimi frustracjami.

Te napięcia nie byłoby w sztuce tak wyraźne, gdyby nie intrygująca decyzja obsadowa. Sobczyk, która od lat współpracuje z aktorami-amatorami o różnym stopniu niepełnosprawności, skorzystała z ich pomocy również przy "Szewcach". Trójka naturszczyków: Ireneusz Buchich de Divan, Anna Komorek i Paweł Kudasiewicz, otrzymuje tu specjalne zadanie. Obok kreowania drugoplanowych postaci dramatu są oni uczestnikami projektu Witkacy, "wizytując" teatralną imitację szewskiego zakładu.

Układ zamknięty

Reakcje nieprofesjonalnych aktorów są szczere, dowcipne i często sprowadzają Witkacowskie pandemonium na ziemię. Najbardziej istotna jest aczkolwiek ich konfrontacja z zawodowcami. To, jak są pozycjonowani w scenicznej hierarchii.

Sobczyk nie boi się zadawać pytań o "wykonywany zawód", "zarobki", o to czy aktorstwo to praca? Obie grupy na początku dzieli przepaść, ale później łączy już kolektywna praca. Bo też reżyserce udaje się stworzyć pewien zamknięty układ sceniczny. Widać, że dla niepełnosprawnej części zespołu to wielkie, ale ważne wyzwanie.

200 procent normy

Sobczyk odsłania rusztowania aktorskiego rzemiosła przede wszystkim jednak z obsadą zawodową. Pod pewnymi względami "Szewcy" przypominają tutaj próbę wejścia w szamański trans. Opartą i na poszukiwaniach właściwego rytmu i na eskalacji najbardziej gwałtownych emocji. Od "muzyki" stukających obcasów i maszyn do szycia do szalonego, wręcz punkowej kontestacji "but się rodzi" (kłaniają się też "Misiowie puszyści" Siekiery). Na tej amplitudzie budowana jest rola wspomnianego Majnicza. Brawurowego jako Sajetan Tempe.

Do Majnicza należą najbardziej ekstremalne fragmenty sztuki. Gdy w rewolucyjnym szale staje się karykaturą i Hitlera i krzyżowanego Mesjasza. I kiedy młodsi koledzy, po zamordowaniu postaci, "kompromitują" jego przesłanki. Mimo zabandażowanej ręki, Majnicz wyrabia 200 procent aktorskiej normy.

Energetyczne wyładowania towarzyszą także pozostałym kreacjom aktorskim. Pomysł, aby losować role przynosi ciekawy rezultat w przypadku Radosława Krzyżowskiego. Jako księżna Zbereźnicka aktor zachowuje należyte dla postaci wyuzdanie, ale i tak najciekawiej prezentuje się, łamiąc czwartą ścianę. Wita zatem widzów cytatem z "Wyzwolenia", przyjmuje na siebie rolę przewodnika po projekcie, wreszcie rzuca, jakby mimochodem, bezcenne uwagi na temat zawodu (ulubiona książka aktora? Kalendarz).

Podobnie demaskatorsko jawi się obecność na scenie Szymona Czackiego. Aktor kreujący drugiego z czeladników (pierwszego gra gościnnie Martyna Krzysztofik), pozostaje w kontrze do całego widowiska, otwarcie wyrażając swoją dezaprobatę. Wbrew pozorom, to zniuansowana rola, rozciągnięta między idealistą - ostatnim głosem rozsądku a zakompleksionym, zazdroszczącym kolegom epizodystą.

Bardziej jednorodna jest natomiast w spektaklu postać prokuratora Roberta Scury'ego. Małgorzata Zawadzka paradoksalnie gra ją chyba najbardziej bliski zamysłowi oryginałowi sposób. Bez rozsadzania roli od środka, z naciskiem na karykaturalny despotyzm bohatera.

Hiper-Globisz gasi światło

Rozsadza sztukę natomiast, również zgodnie z oryginałem, Hiper-Robociarz. Postać symbolizująca u Witkacego nastanie technokratycznej dyktatury, u Sobczyk wkracza niczym deus-ex machina. Już po "napisach końcowych". W chwili, gdy nieprofesjonalni aktorzy mówią to, co im wcześniej wycięto w montażu. Ale co to za wejście! Hiper-Robociarza kreuje przecież Krzysztof Globisz. Nie ma wątpliwości, iż wieńcząc spektakl scala jego dwa bieguny. Jest aktorską legendą, ale jednocześnie reprezentuje wszystkich, którzy zmagają się na scenie z własną niepełnosprawnością.

Pan Krzysztof, walczący z afazją (będącą skutkiem wylewu), nadaje każdemu słowu moc zaklęcia. W kompletnej ciszy wieszczy nadejście czasów mechanizacji. "Sprząta" po rewolucjonistach i gasi światło. Nie musi wydawać żadnych komend. Choć Sajetan- Majnicz jakby dublował jego słowa.

Premiera spektaklu "Szewcy" odbyła się 11 marca na Nowej Scenie Narodowego Starego Teatru.



Łukasz Badula
www.kulturaonline.pl
17 marca 2017
Spektakle
Szewcy
Portrety
Justyna Sobczyk