Być maskotką to dość

W spektaklu ,,Za chwilę. Cztery sposoby na życie i jeden na śmierć" pięć kobiet podczas przyjacielskich rozmów zdradza intymne szczegóły swojego życia. Bohaterki tworzą atmosferę teatralnej terapii, która jednocześnie staje się terapią dla widzów. Historie kobiecych losów, niby zwyczajne, mają w sobie coś nieprzeciętnego.

W spektaklu Iwony Kempy indywidualne charaktery bohaterek widać już po kostiumach. Każda z aktorek ma na sobie elegancką suknię, perukę, perfekcyjny makijaż. Camilla (Bożena Adamek), Sarah (Marta Konarska), Anette (Dominika Bednarczyk), Brigitte (Dorota Godzic) i Tammi (Anna Tomaszewska) podchodzą kolejno do mikrofonów i przedstawiają swoje historie, które, jak się okazuje, nie są takie wesołe. Bez zbędnego patosu i łez opowiadają nam o trudnym dzieciństwie, wypadku narzeczonego, samotności, aborcji, chorobie i śmierci dziecka. I tylko czasami łamie im się głos. Nie płaczą, co nie znaczy, że nie czują. Nie da się wyróżnić bohaterki, której tragedia najbardziej porusza. Każda przeżywa swoją własną, prywatną Hiroszimę. Po każdej opowieści słychać krzyk - teraz jest czas, żeby wyrzucić lęk i cierpienie – nie ma już milczenia.

Podczas monologów pozostałe aktorki wtrącają fragmenty swoich biografii, przekomarzają się, dogadują. Głosy bohaterek nakładają się, na początku wielogłosowość nie pozwala skoncentrować się na głównym przekazie. Potem krok po kroku wciągamy się w skomplikowane losy kobiet i zwierzenie staje się wspólne. Dramatyczne opowieści za sprawą komentarzy aktorek momentami bawią do łez. Czarny humor pomaga im zmierzyć się z traumą i zakpić z cierpienia. Bez ironii i ciętych uwag trudno byłoby widzom unieść ciężar ich przeżyć. Kobiety, tylko pozornie, nie słuchają siebie, w końcu wiele nie potrzebują, żeby zrozumieć sytuacje koleżanek. Potrafią wspólnie rozmawiać i milczeć. Gdy są razem, czują się silne, stać samemu, z przodu przy mikrofonie, nie jest już tak łatwo.

Forma sceniczna spektaklu przypomina koncert. Każda z historii zakończona jest piosenką, stanowiącą puentę opowieści. Tu największe muzyczne pochwały należą się Dorocie Godzic, która doskonale wykonała ,,Mechaniczną lalkę" Violetty Villas. Dzięki polifonicznej formie narracji spektakl bawi i smuci jednocześnie. Przeszkadza jedynie użycie mikrofonów, które zabierają kameralną, przyjacielską atmosferę spotkania.

Bogato i kolorowo ubrane aktorki stanowią kontrast z niemal pustą przestrzenią gry, na której znajdują się jedynie: ustawione w rzędzie krzesła barowe, mikrofony oraz pianino. Tylko białe tło z tyłu sceny zmienia swoje barwy za sprawą oświetlenia. Scenografia, zaprojektowana przez Annę Sekułę, nie stara się ukryć, że bohaterki rzeczywiście znajdują się na scenie. Jednocześnie widzowie mogą poczuć atmosferę kawiarni, w której grupa przyjaciółek, spotykających się z dala od domu, plotkuje, narzeka na mężów i zwierza się z najskrytszych marzeń.

Spektakl ,,Za chwilę...", jak twierdzi Kempa, to ,,sztuka dla kobiet i dla mężczyzn, którzy kochają kobiety". W końcu wspominane tragedie nie wydarzyłyby się, gdyby nie panowie. W przedstawieniu ich głosu jednak nie usłyszymy, wystarczająco dużo złego już zrobili. Z drugiej strony bez mężczyzn życie kobiet nie miałoby sensu. Jedynym przedstawicielem płci brzydkiej na scenie jest akompaniator, Dawid Rudnicki. Milczy, ale to on jednym dźwiękiem ucisza chór kobiet lub sprawia, że bohaterki zaczynają śpiewać. Pojawia się więc pytanie, czy aktorki śpiewają jak pianista im zagra, czy to on gra pod ich dyktando?

Camilla, Sarah, Anette, Brigitte i Tammi prawdziwe uczucia ukrywają pod perukami, makijażami i kostiumami. Grają role w sztuce bez happy endu pod tytułem ,,życie". Nie o takich kreacjach marzyły. Chciały choć raz (tak jak śpiewają w początkowej piosence) zostać królową jednej nocy. W finale aktorki ściągają peruki, ubrania i odsłaniają prawdziwą twarz. To, co sztuczne znika. Na scenie widzimy kobiety świadome, które wiedzą, że ,,dobra szminka nie zdziała cudów". Zestarzały się, bo nie były kochane. Piosenka ,,Seksapil" w ich ustach nie ma nic z frywolności i zabawy. Pojawia się raczej świadomość tego, że bez wszystkich ozdób królową nocy już nie zostaną.

Bohaterki spektaklu przed dramatycznymi wydarzeniami miały wiele pomysłów na życie. Krok po kroku odkrywały, że oprócz miłości i nienawiści istnieje pełen wachlarz pośrednich emocji. Przekonały się, co znaczy ,,pustka w postaci zera". Odkładane na później szczęście przeminęło niespostrzeżenie, ,,za chwilę" nie było już nic. Pod koniec przedstawienia kobiety widzą więcej sposobów na śmierć niż na życie.

Każda z bohaterek jest inna pod względem wieku i stylu bycia, ale podobna w swej tragedii. W przedstawieniu oglądamy kobiety, które znikają, gdy zaczynają kochać. Mają dość milczenia, więc rozprawiają się z rolami żon, matek, głośno krzyczą, nie zgadzając się na starość. Jest to możliwe tylko w gronie przyjaciółek. Spektakl ,,Za chwilę...", który, wbrew pozorom, nie jest feministycznym manifestem, pokazuje, że bycie kobietą to trudne zajęcie.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Lublin
4 kwietnia 2014
Portrety
Iwona Kempa