Cała prawda o Marilyn Monroe

Kim była naprawdę Marilyn Monroe? Dlaczego tak wcześnie musiała umrzeć? Co działo się w ostatnich godzinach jej życia? Próbę odpowiedzi na te pytania podjął spektakl "Ja/Marilyn" Teatru Stajnia Pegaza, na podstawie scenariusza Idy Bocian i w reżyserii Ewy Ignaczak, którego premiera zamknęła mijający właśnie teatralny sezon w Sopockiej Scenie Off de BICZ

Z jednej strony można by go nazwać "szybką sztuką o konflikcie osobowości", z drugiej bardzo przemyślaną i ciekawie skonstruowaną analizą biografii Marilyn Monroe. Nie jest to spektakl łatwy w odbiorze. Wymaga od widza przynajmniej podstawowej znajomości biografii aktorki. Wtedy dopiero może on docenić zabieg obsadzenia w roli Marilyn... mężczyzny. Jasnowłosy aktor (Grzegorz Sierzputowski) nie ma jednak przyprawionych ani krągłych pośladków, ani pokaźnego biustu. Nosi męski, "gwiazdorski" strój. Odtwarzając wraz z Normą Jeane wspomnienia z jej dzieciństwa, a potem z jej nastoletniego życia i początków kariery modelki, staje się raz jej niezrównoważoną matką, innym razem producentem filmowym, który ją gwałci. Cały czas jednak pozostaje jednocześnie dwiema osobami - Marilyn Monroe, spełnionym marzeniem Normy i jednym z jej mężów - może Arturem Millerem? Spektakl przypomina nieco film nakręcony na podstawie jego scenariusza, "Skłóceni z życiem", który stał się dla Marilyn przekleństwem i upokorzeniem, będąc opisem całego jej dotychczasowego życia, w którym sama musiała zagrać główną rolę. Podobnie jest tutaj - z tą różnicą, że to nie Sierzputowski i jego Marilyn błyszczą na scenie, a Norma Jeane grana przez rewelacyjną Sylwię Górę Weber. Bowiem mężczyzna udający kobietę ośmiesza tylko swoją męskość, sprawiając, że jest na scenie nijaka i słaba. To Norma jest tu postacią prawdziwie tragiczną, wewnętrznie złożoną, bardzo emocjonalną i silną, mimo swej pozornej kruchości. Nawet grając dziecko czy odurzoną narkotykami aktorkę, triumfuje i przyciąga wzrok. Pokazuje nam Monroe nie głupiutką i słodką, ale z krwi i kości. Najciekawiej spektakl ten czyta się właśnie jako rozgrywające się na kilka chwil przed śmiercią w świadomości Normy/Marilyn wspomnienie jej burzliwego życia.

Wszystko to zaprawiane jest od czasu do czasu inteligentną ironią, jak np. przejmujący, "autotematyczny" fragment o aktorstwie. W "Ja/Marilyn" tym, wcale nie łatwym i oczywistym, sposobem, wyraźnie została postawiona granica, której może sama Marilyn Monroe nie umiała na pewnym etapie wyznaczyć - miedzy kreacją a rzeczywistością. To Marilyn ogląda tu Normę na ustawionej z białych stołów, zakrytej początkowo czarną kotarą, scenie. To Norma wypowiada najważniejsze w spektaklu kwestie. "Duszą moją jest skóra", mówi. Swojej twarzy nie mogę oglądać od wewnątrz. Widzę ją tylko w lustrze.

"Ja/Marilyn" Ewy Ignaczak, to mimo pozornej prostoty, dość wymagająca pozycja. Zarzucić jej można jedynie początkowy brak czytelności, spowodowany zbyt szybkim żonglowaniem postaciami i za słaby, szczególnie ze strony Sierzputowskiego, kontakt między aktorami, rozluźniający napięcie między obiema postaciami będącymi - ostatecznie - jedną i tą samą osobą.



Magdalena Hajdysz
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
14 czerwca 2010
Spektakle
Ja/Marilyn