Chaos albo kłamstwo

Spektakl "Kto zabił Alonę Iwanowną?" Michała Kmiecika nie jest ani bezczelny, ani zbyt radykalny. To raczej test estetyki, formy i teatralnego języka, jakimi postanowił posługiwać się młody twórca.

 

Dierwszy warszawski spektakl 20-letniego dramatopisarza i reżysera zaczyna się od fałszowania oraz łamania karnawałowego nastroju. Przed patchworkową kurtynę wyłazi obsypany konfetti klown i wodzirej (Krzysztof Ogłoza). Prowokuje, wygłupia się, zagaduje widzów. "Jaki karnawał? Po coście tu przyszli?" - zdaje się mówić. "Tu nie będzie zabawnie ani przyjemnie. Nie będzie jasnych reguł, skończonych historii, ładnego spektaklu, żadnych kropek nad i". Co zamiast tego? Ano, Hyde Park.

Kmiecik nie chciał uwspółcześniać "Zbrodni i kary". Nie opowiada też historii Jolanty Brzeskiej, której nazwisko pada kilka razy w spektaklu. Zabójstwo lichwiarki od Dostojewskiego, Alony Iwanowny, i tajemnicza śmierć aktywistki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów są jak dwa izolowane punkty na mapie drogowej. Co je łączy? Idea mordu bez powodu czy likwidacji dla przykładu i postrachu? Kmiecik nie pyta, wbrew tytułowi spektaklu, kto zabił. Chce pokazać świat i społeczeństwo, w którym zbrodnia podobna do tej z powieści Dostojewskiego jest możliwa. W tym momencie kończą się wszelkie ideowe założenia i zaczyna się jazda bez trzymanki.

Za scenografię wystarczają kombinacja kotar, drzwi i zastawek. Jakby przestrzeń została podzielona na widzialne i niewidzialne klitki. Aktorzy Dramatycznego (z obsady spektaklu wyróżniłbym Jolantę Olszewską, Dobromira Dymeckiego, Natalię Kalitę i zwłaszcza Dariusza Niebudka) grają postaci niepełne, sfragmentaryzowane. Jeszcze świadomie nieodklejone od "ja" autora, niewcielone do końca w osoby publiczne.

Interakcje między nimi można policzyć na palcach u jednej ręki, scena to przestrzeń poszatkowanych monologów, tyrad i spowiedzi bez szansy na wypowiedzenie wszystkiego, co ważne. Kmiecik nie chce, by te opowieści tworzyły całość znaczeniową - za dużo tu skoków skojarzeniowych. One mają po prostu wytwarzać atmosferę, imitować rzeczywistość pełną przenikania, zachodzenia wątków ludzi i obrazów na siebie. Środowiskowe żarty z osób, tytułów spektakli, literackie mruganie okiem do widza są tu tak samo ważne jak relacje z otwarcia protest pierogami na Marszałkowskiej czy założenia związku zawodowego w Agorze.
Propozycja Kmiecika jest taka: otóż, mili państwo, nie ma podziału na to, co publiczne, i to, co prywatne, życie i literaturę, scenę i politykę, agitację oraz sztukę. Wszystko się miesza: ma taki sam status, wagę i formę. Teatr powinien odwzorować ten chaos albo będzie kłamał. Dlatego w jego przedstawieniu sceny i postaci to tylko linki do kolejnych obrazów czy bohaterów. Siekiera od Dostojewskiego wskazuje trzonkiem na strzelbę od Czechowa. Przychodzi na scenę Marmieładow, musi przyjść i Wujaszek Wania. Jeśli są na scenie Rosjanie, muszą być i Polacy. Skoro Polacy, to czemu nie Duńczycy? Nie zaśpiewa Kayah, to zaśpiewa Kirsten Dunst. Jak Dunst, to "Melancholia" von Triera. Bełkoczący w Cannes o nazistowskim stanie umysłu reżyser zostaje skontrowany z manifestem Andersa Breivika. Kmiecik skleja fakty na zasadzie złudnej i prowokacyjnej analogii: oto dwaj Skandynawowi - jeden z prawdziwą depresją, drugi symulujący schizofrenię. Pierwszy zabija w swoim ostatnim filmie 7 mld ludzi, drugi rozstrzeliwuje młodzież na wyspie Utoya (69 ofiar). Czy ich zbrodnie - wirtualne i prawdziwe - są rezultatem tej samej frustracji? Triumwirat uzupełnia antypatyczny kamienicznik warszawski. Może on zlecił morderstwo Brzeskiej, cholera wie.

"Kto zabił Alonę Iwanowną?" nie wywraca teatru do góry nogami, ma raczej charakter testowy. Młody twórca zastanawia się, jak można posługiwać się estetyką, na której się wychował. Fraza od Demirskiego, blu-zgi od Strzępki, anarchia Castrofa, antyreprezentacja Pollescha, Dostojewski, prześmiewczo zwikipediowany i zyoutubowany, lewicowa wrażliwość oraz generacyjny cynizm. Kmiecik nie naśladuje swoich mistrzów, ale zwyczajnie sprawdza, gdzie jest na początku drogi, ustala reguły świata, z którego za chwilę powędruje w jakąś inną stronę, już własną.

Grzegorz Jarzyna wszedł do teatru z nową estetyką, ale wyhodowaną na podglebiu Lupy i Lyncha. Warlikowski poza Lupą zapatrzony był w Niemców, a także Brooka i Strehlera. Klata urodził sam siebie i dostał za to becikowe. Strzępka i Demirski trzy lata uczyli nas swojego języka inspirowanego Fo i współbrzmiącego z Polleschem... Jak będzie z Kmiecikiem? Każdy kiedyś miał 20 lat, ale nie z każdym artystą wiązano takie nadzieje. Dobrze to i źle zarazem.

Kmiecik jest silny poparciem środowiska, z którego się wywodzi, nadaje się na sztandary lewicującej publiczności, terminował u "wściekłego tandemu", nie skaziła go szkoła teatralna, ma intrygujące, radykalne poglądy. Tylko od niego zależy, kim zostanie. Mozartem sceny postdramatycznej? Rimbaudem teatru politycznego? Shirley Tempie zaiks-u?



Łukasz Drewniak
Przekrój
13 marca 2012