Chłopiec o migdałowych oczach

Był inteligentny, dowcipny, ale też nerwowy i depresyjny. Łatwo przyciągał do siebie innych, umiał zauroczyć. Miał charyzmę. Kochał ludzi, teatr i aktorów; nie udawał, zawsze był sobą. Konrad Swinarski, legenda polskiego teatru. Dziś mija 35 lat od jego śmierci.

"Jego gnało po świecie. Dużo jeździł. Nie umiał długo usiedzieć na jednym miejscu. Był cierpliwym człowiekiem, pełnym niepokoju, i twórczego, i życiowego. Tak jakby czuł, że młodo umrze i trzeba się tego świata nachapać, ile się da" - wspominała Anna Polony, aktorka Konrada Swinarskiego, która grała we wszystkich jego krakowskich realizacjach.

***

"To latające trumny - powiedział kiedyś Konrad Swinarski, gdy staliśmy na lotnisku. Kiedy indziej zaś - gdy siedzieliśmy w tupolewie: "Ja zginę w samolocie". "Błagam cię, nie tym razem" - powiedziałem, bo co miałem powiedzieć" - wspominał wiele lat temu Jan Paweł Gawlik, ówczesny dyrektor Starego Teatru, w książce Józefa Opalskiego "Rozmowy o Konradzie Swinarskim i Hamlecie".

W kilka lat po tej rozmowie, 19 sierpnia 1975 r., Konrad Swinarski zginął w katastrofie samolotu pod Damaszkiem. Leciał na zaproszenie irańskiej cesarzowej Farah Diba do Sziraz, na festiwal sztuki, z którym wiązał duże nadzieje. Wszystko wskazywało bowiem na to, że w następnym roku w Sziraz zostaną pokazane jego "Dziady".

"Wiedział, że umrze w samolocie. Opowiadał mi kiedyś o tym. Wróżka powiedziała jego matce: będzie wielka feta, wszyscy będą bili brawo, a potem widzę samolot i mnóstwo ludzi. Nic więcej nie chciała powiedzieć" - wspominała Anna Polony.

Samolot IŁ 62, którym leciał Swinarski, odbywał rejs z Pragi do Teheranu przez Damaszek i Bagdad. Maszyna wystartowała o godz. 18.36 ze 117 pasażerami i 11 osobami załogi na pokładzie; rozbiła się około godz. 22.13, podchodząc do lądowania. Katastrofę, której przyczyną - jak się później okazało - był błąd pilota niezdającego sobie sprawy, że leci zbyt nisko, przeżyły dwie osoby.

***

Informacja o śmierci reżysera przyszła do Polski następnego dnia. "Dowiedziałem się w Dusznikach. W czasie sierpniowego Festiwalu Chopinowskiego. Pamiętam, jak rano przyszedł Piotr Paleczny i przyniósł tę nieprawdopodobną i paraliżującą wiadomość..." - pisał Józef Opalski w przedmowie do swojej książki.

Bronisława Kwiatek, emerytowana garderobiana, wiele lat temu wspominała ten dzień: "Obłęd był w teatrze. Myślałam, że zwariuję. Dlaczego Kondzio tam pojechał? Palec go bolał, nie mógł buta włożyć. Oddawał bilet, a potem ponownie go brał. A jednak pojechał. Biedny kochany Kondziunio. Zawsze przy modlitwie polecam go, aby był jak najbliżej Pana Boga".

Pochowano go z salwą honorową na cmentarzu Powązkowskim. Już za życia uważany był za geniusza teatru. Starsze pokolenie doskonale pamięta jego spektakle. Np. wystawiane w Teatrze Dramatycznym w Warszawie sztuki Dürrenmatta "Anioł zstąpił do Babilonu" (1961) czy "Franka V" (1962) lub wiele innych prezentowanych w kraju i za granicą, głównie w Niemczech.

Przez 10 ostatnich lat swojego życia Konrad Swinarski był reżyserem Starego Teatru. Tutaj powstały najbardziej znaczące inscenizacje: "Nie-Boska komedia" Krasińskiego (1965), "Sen nocy letniej" Szekspira (1970), "Dziady" Mickiewicza (1973), "Wyzwolenie" Wyspiańskiego (1974).

To on swoimi spektaklami wprowadził Stary Teatr na szczyty.

***

Sprawiał wrażenie człowieka, który nie lubi przywiązywać się do rzeczy i ludzi. Najlepiej czuł się w służbowym mieszkanku w budynku Starego Teatru, gdzie zapraszał aktorów na słynne poszukiwanie konstelacji, czyli rozmowę o roli. Kiedy dostał od miasta dwupokojowe mieszkanie na Kazimierzu, czuł się niebezpiecznie zakotwiczony, otoczony mieszczańskimi sprzętami typu adapter czy odkurzacz.

Wyglądał na nieśmiałego chłopca. Szczupły, ubrany w sztruksy i sweter, mówił cicho. Ale miał przejmujący wzrok. Jego migdałowe oczy potrafiły zajrzeć w głąb duszy. Choć otoczony ludźmi i wielbiony, był samotny, niemal osobny. Oglądał świat z punktu widzenia autsajdera i może właśnie dlatego dostrzegał w dramatach to, czego inni nie zauważali.

Prace przy spektaklach przypłacał chorobą. W 1972 r. zerwał kontrakty w Zurichu i w Wiedniu; niemal uciekł do Krakowa, gdzie za namową Jana Pawła Gawlika trafił do kliniki psychiatrycznej. Będąc w trakcie kuracji, otrzymał od Gawlika egzemplarz "Dziadów". Mickiewicz tak go zafascynował, że szpitalną salę przerobił na pracownię, w której zaczął projektować przedstawienie.

Bardzo przeżywał premiery. Anna Polony wspominała: "Konrad cierpiał na ciężką nerwicę. Dawała o sobie znać w czasie prób generalnych i premierowych przedstawień. Nie mógł uczestniczyć i kreować ostatniej próby generalnej "Dziadów", był w stanie rozdygotania. To był straszny dzień. Pamiętam. Próba generalna z publicznością. Przyjechali z Warszawy. Napięcie było wielkie. To były pierwsze "Dziady" po słynnej inscenizacji Dejmka, które zostały zdjęte przez ówczesną cenzurę i były początkiem wypadków marcowych w 1968 roku. Konrad był tego dnia ciężko chory".

***

"Konrad pracował 24 godziny na dobę, żył teatrem. Nawet po nocach teatr mu się śnił dość często" - wspominał Jerzy Trela.

"Konrad miał dziwny sposób mówienia, określania tego, czego od nas żądał. To było coś w rodzaju szyfru. Na początku właściwie nie wiadomo było o co mu chodzi. Dopiero po jakimś czasie obserwując jego zachowanie, jego reakcję na to co robimy, aprobatę i dezaprobatę, zaczęliśmy ten szyfr łamać. Zawsze to daję za przykład: Konrad mówił: "zagraj los". Jak można zagrać los? Ale swój los już można. To znaczy, że jeżeli jest on tragiczny, to należy mieć poczucie tragizmu. Mówił np.: "zagraj przeczucie". W takich stwierdzeniach chodziło mu o zrozumienie dramatu istnienia, własnych niemożności. Stąd w naszym graniu było tyle metafizyki" - mówiła Anna Polony.

"Konrad był cudownym człowiekiem, o wspaniałym poczuciu humoru. A to wpływało na jego sposób pracy. O tym, jaki był w pracy, można by opowiadać różne historie, można by tworzyć mity. Ale Konradowi mity są niepotrzebne. Czas wznosi pomniki, a Konrad tego nie lubił. Brzydził się tym okropnie" - wspominał Jerzy Trela.

***

"Kiedy rozstawaliśmy się przy furtce - napisał w książce Józefa Opalskiego Maciej Słomczyński (także tłumacz Szekspira), który ze Swinarskim przygotowywał "Hamleta" w Starym, ostatnią niedokończoną realizację - deszcz już nie padał i staliśmy przez chwilę, ustalając terminy. (...) Powiedział do mnie tak: "No to spotkamy się 31 sierpnia, wezmę piąty akt i zaczynamy próby. Trzeba to wszystko będzie rozpruć i pozszywać od nowa. Do widzenia". I odszedł z mojego życia ulicą Domeyki - w wilgotnej kurteczce, mokrych, płóciennych, jasnych portkach i w tenisowych pantoflach, dźwigając mój stary zapasowy parasol, którego już nigdy nie miał mi zwrócić".

W nagranej na kilkadziesiąt dni przed śmiercią w redakcji "Dialogu" rozmowie o teatrze Erwin Axer mówi: "To byłby nawet ładny koniec: wylecieć któregoś dnia w powietrze". A na to Swinarski odpowiada: "Wylecieć w powietrze, żeby nic nie zostało".

Minęło 35 lat od śmierci Konrada Swinarskiego, ale o tym artyście pozostała i pamięć, i liczna dokumentacja fotograficzna oraz nagrania spektakli, które wciąż poruszają i zaskakują.

Wypowiedzi artystów pochodzą z książki Józefa Opalskiego "Rozmowy o Konradzie Swinarskim i Hamlecie" oraz z mojego tekstu o Swinarskim "Życie rozognione", opublikowanego przed 10 laty w "Dzienniku Polskim".



Agnieszka Malatynska-Stankiewicz
Dziennik Polski
20 sierpnia 2010