Choinka. Przemijanie dla Najmłodszych

Nieraz płakałam nad Małą Syrenką Hansa Christiana Andersena. Podobnie wspomnienia mam z baśniami o Dziewczynce z zapałkami czy Calineczce. Nigdy jednak nie trafiłam na Choinkę tego niezwykłego i zdecydowanie poruszającego autora.

Dlatego idąc do teatru Guliwer, na spektakl zatytułowany właśnie: „Choinka", byłam trochę skonfundowana. Wiedziałam czego mogę spodziewać się po baśniach Andersena i nie bardzo kojarzyło mi się to z duchem nadchodzących świąt – raczej radosnym, rodzinnym i beztroskim. Zwłaszcza, że przedstawienie polecane jest na dla naprawdę młodej widowni: dzieciom od lat trzech. Nie do końca umiałam sobie wyobrazić mrok, strach i zazwyczaj nieszczęśliwe zakończenia tak charakterystyczne dla Andersena w spektaklu dla takich maluchów i to jeszcze w generalnie wesołej, świątecznej atmosferze. Z teatru wyszłam zaskoczona. Twórcom udało się dokonać trudnej sztuki: wzbudzić wśród maluchów zdziwienie, konsternację, może nawet refleksję – a nie strach.

Tytułowa Choinka (w tej roli Milena Kranik) jest niewielka, mieszka w lesie i marzy o wielkiej zmianie. Co roku w grudniu obserwuje jak towarzyszące jej wyrośnięte drzewa zostają ścięte i zabrane do miejsca, które Choince jawi się jako niezwykłe, magiczne i ekscytujące. Mimo iż jej życie jest przyjemne, beztroskie, jest młoda i często odwiedzają ją przyjaciele, Choinka utknęła w swojej głowie w myśleniu o jutrze i nie jest w stanie docenić dzisiejszego dnia. Gdy którejś zimy rośnie na tyle, by nadawać się na świąteczną ozdobę – jej marzenia spełniają się. Zostaje ścięta i przeżywa piękny, wigilijny wieczór. Jest ozdabiana, dzieci tańczą wokół niej, dorośli opowiadają historię, które Choinka gorliwie zapamiętuje. Niestety, nadzieje na kolejną przygodę pozostają niespełnione. Wkrótce potem, drzewko zostaje ścięte i wyniesione na strych, gdzie w ciemnościach opowiadają zasłyszane historie zaciekawionym myszkom. Niedługo potem, zostaje z powrotem zaniesiona do domu, w którym ludzie tną ją i wrzucają w ogień.

Trzeba przyznać, że historia jest wyjątkowo ponura. W jednej z najpopularniejszej historii świątecznej – Opowieści Wigilijnej Dickensa, mimo przerażających wydarzeń, ostatecznie widz otrzymuje szczęśliwe zakończenie. W tej baśni Andersen nie pozostawia złudzeń: żyjemy krótko w oczekiwaniu na lepsze czasy, a potem umieramy i nie czeka nas już nic dobrego. Jednakże, jakkolwiek smutno to nie brzmi Choinka teatru Guliwer nie jest spektaklem przygnębiającym, przeciwnie: jest czuły, momentami zabawny, a dziecięca widownia bawi się znakomicie.

Spektakl tworzy jedynie trzech aktorów – Milena Kranik, czyli tytułowa Choinka, wymiennie aktorzy Georgi Angiełow oraz Bartosz Budny i Hipolit Woźniak – fantastycznie dbający o warstwę muzyczną. Aktor gra na gitarze, na żywo tworząc piękną atmosferę, a jednocześnie uczestnicząc w całej historii, obserwując ją, a czasem także mając na nią wpływ.

Twórcy postawili na minimalizm zarówno w scenografii jak i w kostiumach: wzrost Choinki ukazany został przez dodawanie kolejnych warstw materiału. Na początku aktorka ubrana jest jedynie w czarną bluzkę i spódnicę imitującą igły, później jej kostium rozrasta się, tworzy dodatkowe warstwy, tym samym czarując widownię i rzeczywiście sprawiając wrażenie, że bohaterka zmieniła się, dorosła. Uważam to niezwykle istotne w odniesieniu do wieku publiczności: twórcy nie zdecydowali się na omamienie dzieci krzykliwą scenografią czy dosłownym kostiumem choinki. Myślę, że byłaby to ogromna strata. Choinka nie wygląda groteskowo, przez większość spektaklu jawi się jako piękna, młoda dziewczyna, co jeszcze bardziej boli, biorąc pod uwagę, jaki prawdopodobnie czeka ją los.

Nawet w scenie na którą Choinka tak mocno czeka – strojenia jej przed wigilijnym wieczorem, nie odnajdujemy przepychu czy kiczu. W sufitu zjeżdża niewielka ilość dzwonków. Okalają postać aktorki, co nie tylko wygląda pięknie, ale i daje możliwość poruszania nimi Choince, zabawy, co w efekcie zarówno brzmi jak i wygląda magicznie. Podczas spektaklu obserwujemy także postaci lalkowe, wszystkie animowane przez jednego aktora. Są zabawne, charyzmatyczne i wywołują salwy śmiechu wśród dziecięcej publiczności. Sprawność aktora, nadaje przedstawionemu światu uroku i sprawia, że całość stanowi formę zabawy między przedstawiającymi a publicznością.

Warto wspomnieć, że scena Liliput w teatrze Guliwer ma specyficzny układ. Zgodnie z nazwą, jest niewielkich rozmiarów a publiczność znajduje się po obu stronach: aktorzy mają utrudnione zadanie grając na obie strony, ale niemożliwym jest nie docenić bliskości między artystami, a publicznością, która ma ich dosłownie na wyciągniecie ręki. Kontakt między aktorami, a widownią jest zresztą jednym z najmocniejszych punktów spektaklu. Milena Kranik bezbłędnie komunikuje się z publicznością, wielokrotnie zagadując ją, przybijając piątki, zadając pytania, a nawet zachęcając do śpiewania razem piosenki. Dzieci mimo tak małego wieku, angażują się, są skupione, zafascynowane wykreowanym światem. Zapominając o dystansie próbują dotknąć głównej bohaterki, machają do niej, uśmiechają się do pojawiających zwierzątek. Żywo reagują na każdą nową postać.

Biorąc to pod uwagę, zastanawiałam się jak przyjmą nieuchronny moment pozbycia się Choinki i zakończenia jej losu. Dotychczas dzieci nie sprawiały wrażenia zasmuconych, możliwe, że jeszcze nie zdawały sobie sprawy jaki los najprawdopodobniej czeka główną bohaterkę. Był to bardzo ciekawy moment spektaklu, moim zdaniem doskonale rozegrany przez aktorów. Postawiono na lekkość, żart i zabawę. Bohaterowie opowiadali, a nawet pokazywali co przytrafiło się Choince, ale atmosfera nie zmieniła się drastycznie. Nadal byli uśmiechnięci wręcz pogodzeni z losem, nie zrobili z tej sytuacji tragedii, pokazali ją raczej jako pewną kolej rzeczy, przed którą nie można uciec. Dzieci przyjęły finał spokojnie – u niektórych z nich zaobserwowałam poruszenie, czasem nawet łzy, ale nie było paniki. Uważam, że aktorom należą się za to olbrzymie brawa: poruszyli temat przemijania, ale nie wystraszyli dzieci, żadne z nich nie spanikowało. Dzięki wytworzonej atmosferze, mimo rzeczywiście strasznej historii, czuły się bezpiecznie. Kranik bezpośrednio zwróciła się do widowni ze słowami: „Minęło!", ale nie rozpaczała nad swoim losem, nie cierpiała. Przyjęła to z godnością i radością i myślę, że właśnie dzięki temu, dzieci uznały odejście Choinki za coś absolutnie normalnego: Coś się wydarzyło i coś minęło. Taka kolej rzeczy.

Czy mimo swojej przygnębiającej fabuły, „Choinka" to dobry wybór na próbę stworzenie w swoich sercach świątecznej atmosfery? Paradoksalnie: jak najbardziej!

Oczywiście, można zwrócić uwagę tylko na fakt, że Choinka odeszła, tak jak my kiedyś odejdziemy. Można skupić się na jej tragedii, na tym że nie mamy szans uchronić się przed śmiercią, przed końcem. Rzeczywiście, nie brzmi to zbyt świątecznie. Jednakże: twórcy spektaklu postarali się o to, żeby Choinka nie była spektaklem smutnym i przygnębiającym. Myślę, że morał jaki w piękny sposób wnieśli, przynajmniej w mojej głowie to małe, a takie ważne słowo: Żyjmy. Teraz, nie tym co zaraz, za rok, nie tym co może nas czekać, nie zastanawiajmy się czy będziemy szczęśliwsi, nie traćmy czasu na wieczne oczekiwanie. Spektakl jest, może nawet trochę brutalnym, ale wskazaniem konieczności życia tu i teraz.

A kiedy jest lepszy czas żeby to zrozumieć, niż podczas świąt? Kiedy denerwujemy się na naszych bliskich, stresujemy prezentami, zabieganiem, gotowaniem, regułami, które nam nie odpowiadają. Spróbujmy odnaleźć w nich radość, bo kto wie: może inne święta, już w naszym wymarzonym, idealnym życiu, wcale nie byłyby tak piękne?

I jeszcze jedno. Nie wiem czy to wpływ spektaklu, czy może coś innego, ale nie kupiłam w tym roku choinki.



Katarzyna Pilewska
Dziennik Teatralny Warszawa
18 grudnia 2021
Spektakle
Choinka
Portrety
Robert Jarosz