Chrystus na czerwonym dywanie

Zmiana warty, odrodzenie, nowy początek – to słowa klucze opisujące 46. Festiwal Filmowy w Gdyni. Złote Lwy dostał artystyczny film o homoseksualnym, głęboko wierzącym artyście z małej miejscowości. Na czerwonym dywanie w adidasach i smokingach kroczyli licznie debiutanci falą wchodzący do polskiego kina.

Platynowe Lwy otrzymała, po raz pierwszy w historii festiwalu, kobieta, reżyserka Agnieszka Holland. Autorka "Obywatela Jonesa" wygłosiła chrześcijańską mowę o tym, że człowiek był zawsze w centrum polskiego kina. Człowieczeństwo jest najważniejsze, szczególnie teraz, gdy na polskiej granicy umierają ludzie.

Werdykt jury, pod wodzą Andrzeja Barańskiego, był równie zaskakujący, jak cały festiwal. W lobby hotelu Mercure, kiedyś Gdynia, co wieczór kłębił się tłum nowych, wschodzących gwiazd polskiego kina. Wąsaci wujowie pojawiają się już tylko w filmach, których akcja dzieje się w latach 70, 80, 90. A to, jak się okazało, częsty pejzaż w festiwalowych filmach. ("Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" Mateusza Rakowicza, "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego, "Hiacynt" Piotra Domalewskiego, "Powrót do Legolandu" Konrada Aksinowicza).

"Wszystkie nasze strachy" triumfuje w Gdyni [LISTA LAUREATÓW]
Kostium historyczny nie przeszkodził Piotrowi Domalewskiemu odnieść się do współczesności. Film "Hiacynt" opowiada o akcji SB z lat 80. wymierzonej w środowiska homoseksualne. Szantaże, pobicia, prześladowania miały wymazać z PRL-owskiej rzeczywistości tych, którzy żyją inaczej niż większość. Dopasowanie się do tzw. normy miało być obowiązującą normą. Wszyscy odbiegający od średniej byli skazani na przemiał.

W filmie przykuwa Tomasz Ziętek grający młodego milicjanta z obiecującą karierą. Śledztwo w sprawie morderstw "pedałów" wciąga go zawodowo i prywatnie. Ta sprawa odmieni na zawsze jego życie.

Tomasz Ziętek wyjechał z Gdyni niestety bez nagrody, choć zrysował pięknie postać przyjaciela Grzegorza Przemyka w filmie Jana P. Matuszyńskiego "Żeby nie było śladów". Film Matuszyńskiego o zabójstwie Grzegorza Przemyka na podstawie książki Cezarego Łazarewicza to kolejna obok "Hiacynta" opowieść o wydarzeniach sprzed 40 lat, która boleśnie rezonuje z naszym teraz.

Śmiertelne pobicie na komisariacie syna poetki i opozycjonistki Barbary Sadowskiej, aparat państwa wprzęgnięty w szukanie haków na bliskich Grzegorza Przemyka, wina zrzucona na niewinnych, duszny klimat opresyjnego systemu nabrał dodatkowego dramatyzmu po niedawnych wydarzeniach we Wrocławiu, gdzie w wyniku brutalności policji życie straciło dwóch młodych mężczyzn. Patrząc na sceny bestialskiego bicia Grzegorza Przemyka, miałam przed oczami sceny z ulic Minneapollis, gdzie w biały dzień policjanci obezwładnili i udusili Georga Floyda. Jego zamierający szept: I can,t breath mam w uszach, podobnie jak słowa posterunkowego rzucone do oprawców Przemyka: bijcie tak, żeby nie było śladów. Wykorzystywanie siły, brutalność mundurowych dzieją się każdego dnia na całym świeci.

W sprawie zabójstwa Przemyka dodatkowo dołująca jest świadomość, że żaden ze sprawców pobicia i mataczenia w śledztwie mimo zmiany systemu, upływu lat, zebranych dowodów nie trafił do więzienia. To porażka systemu sprawiedliwości.

Czy "Żeby nie było śladów" o śmierci Grzegorza Przemyka zostawi międzynarodowy ślad?
W nasze tu i teraz wgryza się Aleksandra Terpińska (nagroda z debiut oraz Nagroda Onetu odkrycie festiwalu), autorka filmu "Inni ludzie" na podstawie książki Doroty Masłowskiej. Utrzymana w rytmie hip hopu filmowa pieśń ze świetnym Jackiem Belerem w roli głównej (nagroda za główną rolę męską) jest opowieścią o samotności, tęsknocie za bliskością, beznadziei przyduszającej nas każdego dnia. Miasto utrapienia, życie złożone z niespełnień to pesymistyczna wizja debiutującej w fabule reżyserki, która pewną ręką prowadzi aktorów i widzów przez świat Masłowskiej i swój. Postaci u Masłowskiej zbudowane ze słów, u Terpińskiej zyskują ciała, twarze, pragnienia. Stają się ludźmi o twarzach Sonii Bohosiewicz, Beaty Kawki, Magdaleny Koleśnik. Debiut Terpińskiej to najbardziej radykalny w formie film festiwalu.

Aleksandra Terpińska odkryciem Onetu na festiwalu w Gdyni! "Za diagnozę życia w Polsce"
Dużo było obrazów w ciemnej tonacji, jak "Powrót do legolandu" Konrada Aksinowicza z przejmującym Maciejem Stuhrem w roli alkoholika wciągającego swoją rodzinę w otchłań zapitego świata.

Ale były też błyski humoru i nadziei. Takim filmem jest "Moje wspaniałe życie" Łukasza Grzegorzka z kapitalnym aktorskim trio: Agatą Buzek, Adamem Woronowiczem i Jackiem Braciakiem. Historia rodziny we wnętrzu, kobiety dojrzewającej do tego, żeby nie być tylko matką, żoną, kochanką, ale być także sobą na swoich warunkach i prawach. Wielka kreacja Agaty Buzek. Grzegorzek wprowadza do polskiego kina ciepły, zabawny ton, jednocześnie nie tracąc z pola widzenia naszych codziennych, małych dramatów i małych szczelin szczęścia, które składają się na nasze życie.

Ale największym zaskoczeniem festiwalu są Złote Lwy dla filmu Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta. "Wszystkie nasze strachy", opowieść o Danielu Rycharskim, głęboko wierzącym artyście LGBT z małej miejscowości, uderza tematem, poważnym podejściem do problemu wiary osób nie mieszących się w kościelnym schemacie. W sztuce i w życiu Daniela Rycharskiego, zagranego przez Dawida Ogrodnika, skupiają się jak w soczewce polskie napięcia, konflikty, nieprzepracowane słabości i zło, które czai w każdym z nas. Rycharski w swoim rodzinnym Kurówku stawia na uprawnych polach i w obejściach rzeźby i instalacje wykonane z bron, motyk, kół od wozów. Dodaje im kolor i sprawia, że stają się znakami wielopokoleniowej pracy, zakorzenienia w ziemi, miejscu i we wspólnocie. Ale w filmie najważniejszy jest krzyż, zbudowany przez bohatera z drzewa, na którym powiesiła się nastoletnia dziewczynka – lesbijka. Nie mogła znieść opresji, codziennego konsekwentnego napiętnowania przez najbliższych i otoczenie.

Dziś w Polsce, w której radni próbują wprowadzić strefy wolne od LGBT, to nie jest wyjątkowa sytuacja. To jest krzyż, który na co dzień dźwiga wiele osób, szczególnie w małych miejscowościach, przywiązanych do tradycyjnego modelu relacji. Dramat głównego bohatera spotęgowany jest podwójnym wykluczeniem ze względu na orientację i głęboką wiarę. Rozpaczliwie walczy o bycie w kościele i we wspólnocie, która takie osoby, co najwyżej toleruje.

Bohater filmu organizuje drogę krzyżową, która ma być wspólną drogą odkupienia win tych wszystkich, którzy przyczynili się do zaszczucia homoseksualnej dziewczyny, albo po prostu zabrakło im wrażliwości, żeby dostrzec jej samotność i bezradność. Twórcy filmu apelowali, żeby film pokazała telewizja publiczna. Inny, odrzucony, wyszydzony ma twarz Chrystusa – to głęboko chrześcijańskie przesłanie mogłoby trafić i przemówić, do tych, których serca są zatrzaśnięte przed innością. Bądźmy sobą i pozwólmy na to wszystkim tym którzy pragną żyć w zgodzie z własnymi marzeniami, potrzebami, możliwościami.

"Wszystkie nasze strachy". Wszystko, co trzeba wiedzieć o filmie
Do chrześcijańskich korzeni naszej moralności odwołała się także Agnieszka Holland, odbierając Platynowe Lwy, czyli nagrodę dla klasyków i już od tego roku także klasyczek polskiego kina.

Mówiła o emigrantach umierających na naszej granicy. Apelowała, żeby nie tworzyć i nie ulegać atmosferze, w której ludzie zanim podadzą potrzebującym bochenek chleba, dzwonią na policję. Szczepionka Zagłady przestaje działać, historia znowu spuszcza psy z łańcucha i dzieje się na naszych oczach. Podkreślała, że człowiek był zawsze w centrum uwagi polskiego kina i że nie ma nic ważniejszego niż człowieczeństwo, a co może najważniejsze, mówiła językiem i obrazami, które mają szansę trafić do ludzi różnych poglądów. Nie oceniała, nie atakowała, prosiła, byśmy sobie przypomnieli, co to znaczy być człowiekiem.

Przyłączmy się do codziennej drogi krzyżowej Daniela Rycharskiego i tych, którzy żyją wśród nas, ale nie z nami. Jeszcze nie jest za późno, jeszcze możemy odkupić nasze winy i zaniechania wobec ludzi, którzy wmanewrowani w tryby wielkiej polityki, w Polsce szukają wolności, lepszego życia, przyszłości dla swoich dzieci. Bochenek chleba, szklanka herbaty to niewiele, ale dla potrzebującego może oznaczać życie.



Katarzyna Janowska
Onet.Kultura
27 września 2021