Ciągły stan wojny

"Miłość od ostatniego wejrzenia" jest tragikomedią o przemocy, o uwikłaniu w toksyczny związek, w którym więcej jest nienawiści niż miłości, a mężczyzna dyktuje warunki. To rzecz o piekle na ziemi, z którego nie ma się odwagi uciec.

W centrum sceny stoi pięć ustawionych na sztorc około dwumetrowych pudełek. A może kartonowych trumien? Nasuwa się takie skojarzenie. Wieka są odstawione, każde w innym, estetycznie uzasadnionym położeniu. Punktowo oświetlone. Wiszą w nich frontalnie białe suknie, różniące się krojem, fasonem i rodzajem materiału. Atrybut panny młodej wyeksponowany w nietypowy sposób, zostaje wyniesiony do rangi symbolu - ceremoniału przejścia, wtajemniczenia. Kobieta wdziewa białą suknię w dniu ślubu, gdy zmienia stan cywilny, z panny staje się mężatką. Małżeństwo jest przypieczętowaniem miłości. U Vedrany Rudan radość ze spełnienia dziewczęcego marzenia o posiadaniu męża, zrealizowaniu potrzeby przynależności, trwa tylko przez chwilę. Rzeczywistość okazuje się daleka od ideału. W inscenizacji Iwony Kempy biała suknia staje się emblematem małżeńskiego kieratu.

Że porażająca proza Chorwatki jest doskonałym materiałem dla teatru udowodniła już Krystyna Janda. W 2005 roku w warszawskim Teatrze Polonia wyreżyserowała i zagrała doskonały monodram "Ucho, gardło, nóż". Premiera w stołecznym Teatrze Dramatycznym jest drugim spotkaniem Kempy z twórczością Rudan, 5 listopada 2017 w krakowskim Teatrze Nowym Proxima zrealizowała rewelacyjnych "Murzynów we Florencji".

"Miłość od ostatniego wejrzenia" jest tragikomedią o przemocy, o uwikłaniu w toksyczny związek, w którym więcej jest nienawiści niż miłości, a mężczyzna dyktuje warunki. To rzecz o piekle na ziemi, z którego nie ma się odwagi uciec. Ten niezwykle mocny, wręcz dosadny, trafiający w sedno tekst jest monologiem kobiety, która za zabójstwo męża staje przed sądem nieokreślonej instancji. Skrupulatnie opisuje swoje życie, by pokazać jak doszło do zbrodni, a co za tym idzie udowodnić niewinność. A na obronę ma wiele: siniaki, podbite oko, gwałt, upokorzenia, wyzwiska, ubliżanie, drwiny, wyśmiewanie, wywoływanie poczucia winy za złe traktowanie.

Kempa minimalnie ingeruje w utwór, skraca i dopisuje fragment dotyczący sytuacji kobiet w środowisku teatralnym, opowieść Tildy rozpisuje na pięć aktorek. Karolina Charkiewicz, Magdalena Czerwińska, Anna Gajewska i Agata Wątróbska grają jedną postać. Ich teksty przeplatają się, uzupełniają, dopełniają, tworząc spójną całość. Artystki ubrane są w suknie ślubne, ale są bez butów, co można interpretować jako odebranie ich postaciom wolności, czci, szacunku, godności, pewności siebie. Tylko Agata Wątróbska wkłada białe szpilki w scenie nawiązania romansu ze znajomym męża - relacji, która daje jej autentyczną radość z obcowania z mężczyzną. A czarne kalosze wsuwa na gołe stopy Magdalena Czerwińska, wybierając się z mężem na polowanie, to bowiem jedyna sytuacja, w której mąż traktuje ją jak człowieka. Multiplikacja postaci Tildy jest niezwykle trafnym pomysłem, daje bowiem poczucie uniwersalności, powtarzalności kobiecej krzywdy, jakby przekazywanej z pokolenia na pokolenie.

Mężczyźni (mąż, ojciec i kochanek) są u Kempy opowiedziani, niejako przefiltrowani przez kobiecą percepcję wydarzeń. Aktorki wprawdzie odgrywają ich rolę, ale robią to w sposób parodystyczny, przerysowany, szyderczy. Reżyserka opowiada historię małżeńskiej przemocy z perspektywy kobiety-ofiary. Dzięki temu zabiegowi z jednej strony tonuje nieco antymęski wydźwięk powieści, z drugiej strony daje głos tym, które do tej pory nie mogły mówić, zwłaszcza tego, co chciały. Ujawnia więc to, co tłumione, niewidoczne.

Ciekawa jest postać matki, brawurowo zagrana przez Małgorzatę Niemirską. Ubrana w starą, dziurawą suknię i w białe, zniszczone, sznurowane buty za kostkę. Na głowie ma welon, znak pokory, w dawnych wierzeniach mający za zadanie chronić pannę młodą przed demonami kuszącymi do złego. Starsza kobieta jest apatyczna, zobojętniała, bierna, zmęczona. Siada na krześle ze spuszczoną głową, coś nuci po nosem, by za chwilę schować twarz w dłoniach, czy szybko wybiec i ukryć się za kulisami. Jest totalnie podporządkowana mężowi - tyranowi. "Tata (...), tłucze mnie, mama mnie nie broni, milczy w kącie w kuchni" - opowiada Tilda. Zastraszona matka, nie potrafi się mu przeciwstawić, stanąć w obronie dziecka. Przekonana jest o własnej bezsilności, niezmienności losu, żarliwie więc przestrzega zasad gry, jakie dyktuje psychopatyczny mąż. To samo usiłuje wpoić córce. Krzywdzi ją, bo sama została skrzywdzona, a ta w podobnie zimny i nieczuły sposób traktuje własne dziecko. Błędne koło się zamyka. Stan wojny trwa.

Wychowana w destrukcyjnej rodzinie Tilda powtarza los matki. Wiąże się z mężczyzną, który wyniósł z domu sadystyczny model związku i wprowadza go w życie. Podporządkowuje się partnerowi, przyjmuje rolę ofiary, dając mu tym samym jeszcze większe pole do popisu. Podświadomie czuje, że gdyby ostro zareagowała, przeciwstawiła się stosowanej wobec niej przemocy, on najprawdopodobniej by się wycofał, zaczął szanować jej granice. Jednak brakuje jej odwagi. Jest jak zwierzyna łowna - bezbronna, płocha, trzymana na muszce brutalnego myśliwego. Gdy mąż łamie nogi zastrzelonej w okresie ochronnym sarny, chcąc ukryć ją w bagażniku - coś w Tildzie pęka. Wbija mu nóż w plecy. Ten gest jest wyrazem buntu przepełnionej gniewem i nienawiścią kobiety, niezgody na bycie dalej ofiarą.

U Kempy kobiety walczą o godność, niezależność, szacunek. Symbolicznie kończą małżeńską katorgę - zdejmują suknie ślubne i odwieszają do kartonowych pudeł/trumien. W białym stroju pozostaje jedynie Matka, staje tam, gdzie powinna powiesić ubranie, przerażona, smutna, z podbitym okiem...

Nie ma kobiet, które świadomie wiążą się z mężczyznami stosującymi przemoc. Choć wiele jest takich, które w toksycznych związkach trwają latami. Nie odchodzą, jakby ewolucyjnie zostały przystosowane do bycia ofiarami. Dlaczego tak się dzieje? Kempa daje odpowiedz oczywistą: bo taki wzorzec został im przekazany przez dysfunkcyjną rodzinę, bo tak bardzo pragną mieć partnera, że ignorują pierwsze niepokojące sygnały, a gdy już tkwią w małżeńskim stanie wojny, bagatelizują problem ("nie jest tak źle", "on ma powody, by tak się zachowywać") ze wstydu i lęku przed konsekwencjami. Reżyserka jednocześnie podkreśla uniwersalizm i skalę problemu. O przemocy trzeba mówić, a Kempa robi to niezwykle przejmująco i poruszająco.



Marta Żelazowska
e-teatr.pl
14 listopada 2018
Portrety
Iwona Kempa