Ciało w gęstwinie znaczeń

"Joanna Szalona" Wiktora Rubina została pomyślana jako historyczna fantazja - przy czym historia jest tu pretekstem do opowieści o ciele, uruchomionym w teatralnej materii jako znak, metafora, a przede wszystkim symptom

Wiktor Rubin i dramaturżka Jolanta Janiczak nie uzurpują sobie prawa do stworzenia spójnej narracji historycznej czy zbudowania wizji noszącej znamiona prawdy. Nie zajmuje ich również kwestia interpretacji wydarzeń. Opowieść o hiszpańskiej królowej stanowi pretekst dla przedstawienia ciała uwikłanego w gęstwinę znaczeń, a także - dla przyjrzenia się statusowi gestu, ciała i kondycji aktora w ramach samego teatru.

Na płaszczyźnie scenografii (zaprojektowany przez Mirka Kaczmarka złoty kubik, wypełniony funkcjonalnymi elementami, których znaczenie ulega bezustannym przemianom), formy, aktorstwa i narracji, "Joanna Szalona" okazuje się postmodernistyczną zabawą z historycznym wyobrażeniem. Ośmioro aktorów na naszych oczach wciela się w szereg postaci, ale przyjmowane przez nich role mają charakter tymczasowy, są raczej repertuarem narzędzi powoływanych w ramach potrzeb i założeń sceny. Na pierwszy plan wybijają się pytania o seksualność uwikłaną w przestrzeń polityczności, czy o uprzywilejowanie jednej narracji cielesnej wobec drugiej. Narracja leży w rękach tego bohatera, którego ciało narzuca bieg wydarzeniom.

Dlatego duża część spektaklu jest podporządkowana rytmowi wyznaczanemu przez Agnieszkę Kwietniewską, któa wciela się w Joannę. W sukni sklejonej z taśmy z napisem CAUTION, przebija się na pierwszy plan opowieści, determinuje język i sposób kreacji świata. Szarpie i łamie monologi, wykrzykuje zdania-komentarze i teksty-manifesty. Ale w tworzoną przez nią przestrzeń znaczeń bezustannie ktoś ingeruje - czasem jest to Suchy Fakt (rewelacyjny Maciej Pesta, który, jako samozwańczy kurator projektu, wizualizuje poszczególne elementy historii na własnym ciele), czasem postać, która próbuje podważyć pierwszeństwo Joanny (królowa Izabela, matka Joanny, grana przez Joannę Kasperek, uparcie domaga się kluczowego miejsca w historycznej inscenizacji; podobnie Dawid Żłobiński w roli Ferdynanda wyłania się z każdego możliwego otworu na scenie, niczym nieznośny natręt).

Proces uruchamiania opowieści i przekładania jej na własną ekspresję jest w "Joannie Szalonej" najbardziej fascynującym elementem. Raz rozpoczęta narracja może ulec nagłej przemianie i gwałtownemu zwrotowi przez wkroczenie kolejnej, dotychczas milczącej postaci. Każdy z aktorów obecnych na scenie rzuca inne światło na opowieść, wprowadzając odmienne środki, inną motorykę, wydobywając na pierwszy plan nowy temat. Ukryty w trzecim planie syn Joanny Karol (Wojciech Niemczyk) musi czekać do chwili swoich narodzin, żeby wkroczyć na scenę jako młodociana jama chłonąco-trawiąca, połykająca nie tylko sterty jedzenia, ale także dyskurs ustanowiony przez innych bohaterów. Wywrotowa siła Tomasza Nosinskiego (Filip Piękny), skierowana na teatralizację seksualności, unieważnia faktograficzne konstrukcje skrupulatnie budowane przez Suchy Fakt, ale doprowadza także do dewaluacji systemu znaczeń stworzonego przez Joannę. Z pozoru ciepła i uspokajająca narracja Wolności (Dagna Dywicka) usuwa spod nóg bohaterów ostatnie fundamenty. W rzeczywistości, w której słowo materializuje się zgodnie z wolą jednostki, nie ma mowy o poczuciu bezpieczeństwa.

Tym bardziej dziwi, że świat budowany konsekwentnie przez Rubina ulega nagłemu rozpadowi. Nieoczekiwanie kryzys języka uwikłanego w cielesność i cielesności determinującej władzę, przemienia się w melodramatyczną opowieść o miłości wpędzającej w szaleństwo. Formalnie konstruowana opowieść zaczyna aspirować do miana prawdziwej historii o rozpadzie uczuć i namiętności. Przez wprowadzenie języka scenicznego pochodzącego z innego porządku na wadze traci świat budowany do tej pory. Skrótowość i metafora w teatralnym obrazowaniu ustępują miejsca naturalistycznemu przedstawieniu szaleństwa i obsesji - które, wobec wcześniej powołanej znakowości, stają się nieprzekonujące i trywialne.

Drugi problem tkwi w samym sposobie snucia opowieści. "Joanna Szalona" nie została pomyślana jako spektakl odtwarzający historię w sposób linearny, ale jednak chronologia okazuje się jej główną osią. Fabuła musi zostać opowiedziana od początku do końca, a w jej tle pobrzmiewają psychologiczne uwarunkowania i przyczynowo-skutkowe uzasadnienia. Ten plan ujawnia najpoważniejszy konflikt między scenicznym zamiarem a jego realizacją - fragmentaryczna, oparta na przesłankach i snuta wedle indywidualnych wyobrażeń opowieść o zapomnianej biografii nie musi podlegać regułom narracji historycyzującej, która dążyłaby do stworzenia określonej wersji wydarzeń. Mniej więcej do połowy spektaklu Wiktor Rubin nie dba o spójność i jednolitość opowieści, bezustannie rozsadza ją ładunkami o różnej mocy. Ale w finale dąży do zamknięcia spektaklu w logicznych ramach, szuka uzasadnień i fabularnych podpórek.

Nie odbiera to jednak "Joannie Szalonej" podstawowych zalet. Kielecki spektakl stanowi odważny krok na drodze do szukania nowych sposobów opowiadania i odżegnuje się od utartych schematów i starych dekoracji. Nie sposób pominąć wielkich zasług aktorów, którzy doskonale odnajdują się w paradzie gestów i form, grają z tradycyjnym repertuarem tworzenia teatralnych znaczeń i stają się anarchicznym fundamentem w scenicznym świecie. Wyciągają fizyczne konsekwencje ze słownej materii, bawią się przemiennością znaczeń, badają granice przedstawienia.



Agnieszka Jakimiak
Dwutygodnik
24 października 2011