Ciekawe to jest miasto – Białystok

Co prawda dawno tam nie byłem. Ostatni raz piętnaście lat temu. Pojechałem obejrzeć (i zrecenzować) Makbeta w reżyserii Jerzego Zelnika. Onże sam kreował tytułową rolę. O ile pamiętam, odniosłem się do przedstawienia z rezerwą. W każdym razie po ukazaniu się recenzji w „Teatrze" Zelnik do mnie zadzwonił. Nawet nie miał pretensji, raczej użalał się, że nie wyszło mu tak, jak sobie zamierzył. Rzadki przykład stosunku reżysera do recenzenta. Na ogół w takich przypadkach ten pierwszy załatwia tego drugiego krótkim słowem: „ch...".

Ale nie o Zelniku chcę pisać, bo czy ja jestem koza, żeby na pochyłe drzewo skakać? Chcę pisać o Białymstoku, a właściwie o sprawie, która zwróciła moją uwagę. Otóż mądrzy ludzie w tym mieście dążą do zmiany patrona białostockiego teatru. Jest nim, jak wiadomo, Aleksander Węgierko, wybitny aktor i reżyser z okresu międzywojnia.

Winą Węgierki jest, że po wejściu Sowietów do Polski we wrześniu 1939 roku, podjął z nimi współpracę. W listopadzie przystąpił do organizowania Państwowego Teatru Polskiego Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w Grodnie. W styczniu 1940 zainaugurował swoją dyrekcję Moralnością pani Dulskiej. W sierpniu teatr przeniósł się do Białegostoku, gdzie do maja 1941 roku zagrał Intrygę i miłość, Dożywocie, Pigmaliona, Pannę Maliczewską, Wesele Figara i Zemstę, a także Tragedię optymistyczną – jedyną pozycję z rewolucyjnego repertuaru sowieckiego. W maju 1941 roku zespół wyjechał na występy do Mińska. Tam urywają się losy Węgierki. Jedni twierdzą, że zginął podczas niemieckiego bombardowania miasta 24 czerwca 1941 roku; inni mówią, że przeżył i ukrywał się jeszcze przez jakiś czas, aż oddawszy się w ręce Gestapo, trafił do obozu koncentracyjnego. Miał zresztą tak zwane pochodzenie.

W podobnej sytuacji byli ludzie teatru, którzy w tym samym okresie tworzyli polski teatr pod sowieckim patronatem we Lwowie i do pewnego stopnia – w Wilnie (tam Sowieci na pewien czas przekazali miasto Litwinom, co położenia Polaków wcale nie zmieniło na lepsze). Uchwała podziemnego ZASP-u z września 1940 roku, zakazująca polskim aktorom występom w jawnych teatrach niemieckich w Generalnym Gubernatorstwie, pominęła problem tych ludzi teatru, którzy działali pod okupacją sowiecką. Nie dotknęła ich także powojenna weryfikacja.

Jak widać, co się odwlecze, to nie uciecze. Siedemdziesiąt parę lat po wojnie dzisiejsi weryfikatorzy przystępują do ataku. Kto wie, może mają rację? Ostatecznie sprawa nie dotyczy tylko Białegostoku i Węgierki. Każda forma funkcjonowania w realiach komunistycznych powinna być napiętnowana, a proces oczyszczania – szeroko zakrojony. Zwłaszcza, że umoczeni jesteśmy praktycznie wszyscy – w każdym razie ci, których nie objęła łaska późnego urodzenia i którzy za komunizmu żyli, uczyli się, studiowali, pracowali, nawet jeśli nie angażowali się w umacnianie systemu. Każdy został zarażony, może z wyjątkiem jednego pana, który w dzieciństwie razem z bratem ukradł księżyc i jak się wydaje, mieszka na nim do dzisiaj. Ciekawe, co zrobił z mistrzem Twardowskim – w końcu czarnoksiężnikiem, więc niewątpliwie osobnikiem gorszego sortu, pokumanym z samym diabłem. Może Twardowskiego zabrali na Ziemię Amerykanie z Apolla 16 i przechowują go wraz z ufoludkiem z Roswell?

Tak czy inaczej patronom polskich teatrów trzeba się przyjrzeć. Mamy na przykład w Zielonej Górze Lubuski Teatr imienia Leona Kruczkowskiego. Kruczkowski był członkiem PPR i PZPR, posłem na sejm, prezesem Związku Literatów, ministrem kultury. Z lewicą związał się zresztą na długo przed wojną i swoim poglądom dawał wyraz w licznych utworach, na czele z Kordianem i chamem. Nawet do Niemców usłużnie dopisał słuszny z punktu widzenia ideologii epilog. I taki ktoś widnieje w nazwie teatru? Wstyd.

Ale są bardziej wstydliwe przypadki. Weźmy Tadeusza Łomnickiego. No owszem, wielki aktor, większy od Węgierki. Za patrona obrał go Teatr Nowy w Poznaniu i Scena na Woli w Warszawie. A tymczasem Łomnicki to funkcjonariusz partyjny wysokiego szczebla, w dekadzie Gierka należał do Komitetu Centralnego PZPR, co znaczy, że był na samym szczycie komunistycznej hierarchii. KC, wraz ze swoim Biurem Politycznym i pierwszym sekretarzem praktycznie sprawował całą władzę w PRL. Zwracam się więc do was, towarzyszu Słobodzianek, którzy zarządzacie Sceną na Woli, żebyście przyjrzeli się temu nabrzmiałemu problemowi. Zwłaszcza, że ten wasz Teatr Dramatyczny to w ogóle jakiś taki lewy, z którejkolwiek strony spojrzeć. Popatrzcie na Halinę Mikołajską, która patronuje jednej z waszych scen. Była w Komitecie Obrony Robotników? Była. A co to był Komitet Obrony Robotników? Lewicowa, żeby nie powiedzieć lewacka, trockistowska organizacja podkopująca w imię mniemanych praw człowieka i obywatela zdrowe fundamenty narodu polskiego. Nie wiem tylko, co w niej robił pan Macierewicz, bądź co bądź współzałożyciel KOR-u. Ale on na pewno wie, a jak nie wie, to powoła stosowną komisję i się dowie.

A żeby wam, Słobodzianek, nie było za lekko, to pomyślcie jeszcze o Gustawie Holoubku, którego też hołubicie, udając, że nie pamiętacie, iż rzeczony Holoubek (co to w ogóle jest za nazwisko, chyba niepolskie?) był w PRL posłem na sejm i prezesem SPATiF-u.

Weźmy teraz takiego Szyfmana, że wrzucę kamień do własnego ogródka. Naprawdę nazywał się Szifman i Szifmanem będąc, miał czelność założyć Teatr Polski! A jakby tego było mało, to jeszcze ledwo nastała władza ludowa, został dyrektorem swojego upaństwowionego teatru. I jeszcze na starość Teatr Wielki budował, że nie wspomnę już, iż w 1945 roku był dyrektorem departamentu w ministerstwie kultury, a niedługo potem sam Bierut odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Uwaga Tarnów! Order Budowniczego Polski Ludowej odebrał blisko stuletni Ludwik Solski, który na dokładkę bodaj w roku 1913 spotkał się w Krakowie z Leninem. Sam o tym opowiadał we wspomnieniu, które opublikował „Teatr" w marcu 1953 roku na okoliczność śmierci Stalina.

I ty, Janku Englercie, nie chowaj głowy w piasek. Masz w Teatrze Narodowym salę imienia Wojciecha Bogusławskiego? Masz. A przed teatrem stoi jego pomnik? Stoi. A wiesz ty, że Bogusławski był masonem? Byłby może i cyklistą, gdyby za jego czasów znany był wynalazek roweru. Bogusławski na zlecenie Stanisława Augusta rozsiewał, pod pozorem reform, oświeceniowe miazmaty, żeby zniszczyć Sarmatów, których Pan Bóg powołał, iżby przykładem na cały świat świecili. Zresztą Poniatowski też do masonerii należał i Katarzynie II ulegał w sensie largo i stricto, i do Targowicy na koniec przystąpił. A ty w sali jego imienia grasz i dzieci nam tumanisz. (Bartka Zaczykiewicza w Kaliszu sprawa Bogusławskiego też powinna zaciekawić...).

Halo, Gdynia! Gombrowicza tam macie za patrona, co renegatem był, polskości się wypierał. Halo, Łódź! Dejmka wam się zachciało – a kto socrealizm w polskim teatrze wprowadzał, kto Brygadę szlifierza Karhana wystawiał? Halo, Kraków, który Helenę Modrzejewską czci w nazwie Narodowego Starego Teatru, podczas gdy ta pani Helena na naród się wypięła i do Ameryki wyjechała, żeby grać po angielsku. I jeszcze Sienkiewicza uwieść niecnie chciała, o czym napisała pani Sontag, lewicowa intelektualistka, z niedwuznacznie antypolską intencją. No, ale jak ktoś nazywa się Sontag... (Kolego Głomb z legnickiego teatru pod wezwaniem Modrzejewskiej, do ciebie też mówię!).

I w ogóle mówię do ludzi dobrej woli. Czarku Morawski, jeszcze nie zmiotłeś ze swojego szyldu tej feministki i lafiryndy Zapolskiej? Koledzy z Bagateli, jak długo jeszcze będziecie u siebie tolerować Boya-Żeleńskiego, deprawatora i kolaboranta? Jedno chyba tylko Opole zostawię w spokoju, bo Jan Kochanowski był szczery Polak i słusznie prawił, że „jeśli komu droga otwarta do nieba, / Tym co służą Ojczyźnie".

Służmy więc, bo mamy jeszcze kupę do zrobienia. A kupy nikt nie ruszy.



Janusz Majcherek
teatralny.pl
13 kwietnia 2017