Cip, cip, cip ...

Kobiety zajmujące się domem to podobno największa, bo licząca 6 mln osób grupa zawodowa. Spektakl Grupy Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej pt. 'Piejo, dziobio, gdaczo...' wydaje się być dedykowany właśnie im.

Okazuje się, że forma teatru tańca, którą zwykło uważać się za medium dla raczej 'abstrakcyjnych' tematów, świetnie może oddać problematykę bliską szerszemu odbiorcy - problematykę codzienną. Widowisko wyreżyserowane przez Hannę Strzemiecką jest feministycznym manifestem: jednoznacznym i bezkompromisowym. Skłania do refleksji nad stylem życia mam, babć i cioć zwanych tradycyjnie kurami domowymi. O jednostajności ich życia wiele mówi już scenografia. Składają się na nią ustawione po pięć w jednej linii szafki nocne oraz umieszczone podobnie żarówki zwisające na długich wysięgnikach. Ascetyczność dekoracji urozmaicają przymocowane nad meblami męskie marynarki zaopatrzone w różnej maści krawaty. Kolorowe, wyprasowane odznaczają się na tym siermiężnym tle. To metaforyczny obraz zacnych mężów, biznesmenów, ludzi sukcesu. Strój świadczy o prestiżu. Padające z żarówek światło wyłania z mroku sylwetki domowych 'królów Słońce'. Patronują rodzinnemu przedsięwzięciu. Tancerki są nieciekawymi, bezbarwnymi sprzętami. Młode kobiety z potarganymi fryzurami noszą kwieciste fartuchy z wiskozy narzucone na halki. Przypominają szkolne woźne, a nie przywódczynie domostwa. Wykonują synchroniczny układ. Ruchy są kanciaste, szarpane. Tak będzie wyglądał ich taniec przez większość przedstawienia. Może to być chwila wytchnienia od ogłupiających obowiązków albo wizualizacja stanu umysłu zaczadzonego jednostajną pracą. To roboty zaprogramowane do wykonywania kilku funkcji. Kobiecy indywidualizm gdzieś uleciał, została proza domowego życia. Wyglądają identycznie, mają takie same mieszkania i obowiązki. Nic dziwnego, że czują się w pewien sposób związane. Biegają po scenie zbite w bezkształtną grupę i spędzają wolny od pracy czas 'dziobiąc, piejąc, gdacząc'. Kurki zamknięte w swoim świecie przepisów kulinarnych i horoskopów mówią wspólnym językiem - przekrzykują się, naśladując zaaferowane kokoszki. Domowe niewolnice miewają jednak chwile buntu. Kłócą się ze swoimi panami. Tancerki awanturują się, szarpiąc rękawy marynarek. W tle zdeformowany głos śpiewa: 'I'm so sorry...'. Mętne tłumaczenia nie przemawiają do rozjuszonych kurek. Przechodzą do zbiorowego ataku. Biorą swoich 'mężczyzn' w objęcia i wykonują bojowe tango. Tango, namiętna kłótnia kochanków w tym przypadku jest dość groteskowe. Odpowiedzią na pełne zaangażowanie w taniec kobiet jest bierność ich wybranków. Zostawili kurkom swoje marynarki jako symbole męskości, które w efekcie wyglądają jak żałosne, wymięte marionetki. Mimo chwilowego zrywu rewolucja nie nadchodzi. Entuzjazm dla przewrotu opada, a kurki ze zdwojoną siła oddają się obowiązkom. W rytm muzyki prasują, szorują, wałkują ciasto (obsypując się przy tym obficie mąką). Zajmują się pracą, w wykonywaniu której czują się ekspertkami. Daje to niewątpliwie poczucie bezpieczeństwa. Urozmaicenie serwują im panowie domagający się rozrywek seksualnych. Kurki zamieniają się więc w wampy. Zawrotnie kręcą biodrami, a show dopełnia zmysłowy kobiecy głos w tle. Dalsza fabuła nie przynosi zmiany losu bohaterek. Nadal 'piejo, dziobio, gdaczo'. Jedna ze scen może być odpowiedzią na pytanie, dlaczego kurki godzą się na takie życie. Dwie z nich ubrane w granatowe pensjonarskie płaszczyki snują plany dotyczące dorosłości. Zasób ich słownictwa jest jednak niezwykle ubogi. Licytują się: 'Krzysio... Stasio... Wojtek... Karol...'. Od wczesnej młodości przyucza się je do pełnienia roli podporządkowanej mężczyźnie kury. Prowadzenie 'porządnego' domu to jeden z najważniejszych celów. I choć może niektóre z nich z początku buntują się przeciwko takiemu porządkowi, z czasem obojętnieją, kapitulują. Spektakl Grupy Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej to silny głos w dyskusji na temat miejsca kobiety w życiu rodzinnym. Należy docenić nie tylko wagę podjętego problemu, ale i środki służące ukazaniu go. Tancerki prezentują wysoki poziom umiejętności technicznych. Ich ruchy są celowe. Zwracają uwagę, choć w choreografii nie ma raczej kroków wybitnie efektownych, akrobatycznych (bo kury nie potrafią latać). Światło opracowane także przez Strzemiecką dozowane jest bardzo umiejętnie, wydobywa z ciemności tylko najważniejsze elementy. Collage utworów muzycznych świetnie koresponduje z choreografią. Jego różnorodność pozwala budować skrajne nastroje. Niepotrzebne wydało mi się użycie słowa. Psuje jednorodność wizji, a nawet każe myśleć, że reżyserka nie miała pomysłu na zagranie sceny pensjonarskich marzeń ruchem. Po wcześniejszych spektaklach tego zespołu: inspirowanym twórczością Witolda Gombrowicza, zrealizowanym razem z Lubelskim Teatrem Tańca pt. 'PlePlejady' i nawiązującym do malarstwa Marca Chagalla - 'Akrobaci, kwiaty i księżyc' przyszedł czas na współczesne problemy. Myślę, że pomysłów na kolejne przedsięwzięcia tego typu nie zabraknie. Nasze społeczeństwo to wszakże istny zwierzyniec. Grupa Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej, 'Piejo... dziobio... gdaczo...', reżyseria - Hanna Strzemiecka, asystent reżysera - Anna Żak, reżyseria światła - Hanna Strzemiecka, tańczą: Beata Pałka, Katarzyna Wełna, Anna Wywiał, Joanna Szot, Dorota Świć. Anna Byś, 19 lat, Lublin, finalistka olimpiady polonistycznej w specjalizacji teatrologicznej. Obecnie studentka I roku AT w Warszawie.

Anna Byś
Dziennik Teatralny
1 października 2006