Cmentarne przeprowadzki

Wydawałoby się, że martwemu ciału wszystko jedno gdzie spocznie, wszak jest martwe i podobno po złożeniu do grobu będzie zażywało wiecznego odpoczynku. Reżyser Krzysztof Niedźwiedzki pokazuje, że nie do końca.

Ba! Ukazuje nam sytuację, w której realia życia po śmierci stają się oksymoronem wiecznego spokoju. I okazuje się, że miejsce wybrane na owy spoczynek staje się kluczowe i może przysporzyć „odpoczywającemu" problemów na wieki wieków, a jedna pomyłka rujnuje życie wieczne już na starcie.

Uprzedzając pytania i wątpliwości, sztuka, o której właśnie mowa nie jest tragedią, poważnym dramatem egzystencjalnym (choć posiada głębsze filozoficzne przesłanie), ale fantastyczną komedią, oblaną z każdej strony oceanem czarnego humoru, który czasem wysoką falą wdziera się na suchy ląd i sieje burze oklasków i salwy śmiechu. Dawno nie widziałam tak świetnie skrojonej komedii, inteligentnej, błyskotliwej i przenikliwej, która nie stroni od ironii, groteski i wszechobecnego sarkazmu. W swej fabule skrajnie irracjonalna, ale w tym całym szaleństwie jest metoda, którą odkrywamy wraz z kolejnymi scenami, by na koniec zanurzyć się w słodko-gorzkiej zadumie.

Na scenie spotykają się dwa światy – martwi i żywi, życie i śmierć – które nie mają prawa się przenikać i współistnieć, bo nie można być trochę żywym i trochę martwym i kiedy najdzie ochota wracać do krainy żywych, bądź udawać się na spoczynek do zaświatów, kiedy żywy świat da popalić. Jednak mimo tego definitywnego podziału Krzysztof Niedźwiedzki odkrywa coś, co żywe z martwym łączy i spaja i... jest nieśmiertelne...

Międzycmentarna przeprowadzka – poszukiwanie grobu na wieczny odpoczynek to główny temat sztuki Niedźwiedzkiego „Stroiciel grzebieni". Wszystko zaczyna się od wybitnie niefortunnej pomyłki – otóż ciało głównego bohatera Tadeusza (Maciej Słota) po śmierci przypadkowo trafia na podhalański cmentarz w Murzasichlu, zamiast na krakowski Cmentarz Rakowicki. I może by śp. Tadeusz przymknął na to oko, gdyby nie fakt, że pochowali go w grobie pewnego zasłużonego górala, któremu wedle tradycji przez wiele miesięcy odpoczywanie miały umilać codzienne koncerty góralskiej muzyki. Tadeusz tego rzępolenia nie może znieść, więc wzywa na ratunek swoją żonę Magdę (Elżbieta Firek) i prosi ją o przeniesienie jego ciała w spokojne miejsce.

I tu zaczyna się kuriozalna „wędrówka" w poszukiwaniu nowego miejsca spoczynku, przez Nowy Targ, Myślenice, Rabkę, Kraków, pełną przeszkód, bo każde z proponowanych miejsc nie gwarantowało wiecznego odpoczywania na 100%. Magda i Tadeusz zwracają się z prośbą o rozwiązanie niecodziennego problemu do Wójta, Księdza i Górala. Co z tej przeprowadzki wyniknie? Jak zakończy się historia Tadeusza i czy zazna w końcu wiecznego odpoczywania bez góralskiej nuty nad głową? I przede wszystkim jaki związek z fabułą ma sam tytuł i niecodzienna profesja stroiciela grzebieni? Odpowiedź na owe pytania znajduje się na scenie i żal zdradzać, żeby nie psuć zabawy widzowi. A zabawa jest przednia!

Fenomenalnie skonstruowana sztuka to jedno, ale rewelacyjna gra aktorska to drugie, co absolutnie zasługuje na owacje na stojąco. Przy minimum scenografii i rekwizytów, aktorzy swoimi kreacjami zapełnili niemal pustą scenę do maksimum. To jest Sztuka i trzeba to wyraźnie podkreślić. Wszechobecny dowcip, ironia, komizm słowny i sytuacyjny budowany tak równo, że nie ma tam momentów nudy czy przestoju. Świetna, błyskotliwa komedia, nafaszerowana tak smacznym humorem, że po prostu nie da się źle przy niej bawić.

Jednak jak zaznaczyłam na początku, mimo kupy śmiechu, sztuka ma drugie dno, zahaczające o refleksje nad życiem po śmierci, śmiercią za życia, tym co ulotne, tym co ważne. I wracając do pierwiastka, który łączy oba światy i jest nieśmiertelny - na przykładzie głównych bohaterów z łatwością można stwierdzić, że jest to miłość. Popularne jest powiedzenie „miłość do grobowej deski", a Niedźwiedzki ukazuje nam miłość, która wykracza daleko poza grobową deskę i „żyje" wciąż w zaświatach. Para małżonków nie jest przykładem perfekcyjnego małżeństwa z naszych marzeń, ale jest to para realnych ludzi, którzy kochają się prawdziwie i których jak widać, nawet śmierć nie jest w stanie rozłączyć.

 



Monika Sobieraj
Dziennik Teatralny Kraków
14 stycznia 2021