Co się stało w Narodowym
Siedząc na widowni Teatru Narodowego i oglądając "Księżniczkę na opak wywróconą" w reżyserii Jana Englerta, sam, choć do księżniczki mi przecież daleko, poczułem się z lekka na opak wywrócony.rzecież szedłem na szacowną dużą scenę Narodowego i tamże na widowni siadałem - skąd więc to nagłe wrażenie, że znajduję się oto w rozrywkowym Studio Buffo, albo i nawet w rewiowym Teatrze Sabat? Oczywiście sama sztuka Calderóna w znakomitej imitacji Jarosława Marka Rymkiewicza skłania do szaleństwa i błazenady, bo w końcu to z wnętrza teatru wyjęta historia ciągłych przebieranek i zamiany ról, w których prosta służąca staje się księżniczką, księżniczka służącą, a kochankowie muszą wikłać się w ciągłe gry i podmiany, by walczyć o swoją miłość.
Sztuka skrzy się od dowcipnych sytuacji, ale w Narodowym zrobiono wszystko, by stała się okazją jedynie do cyrkowych wygłupów, zupełnie jakby ktoś powiedział aktorom: "Folgujcie swoim najgorszym instynktom!". I w rezultacie oglądamy trochę "Jak oni śpiewają", trochę szermierki, odrobinę akrobacji i festynu, a wszystko to oblane cukierkową estetyką lat pięćdziesiątych, z karuzelą i fontanną na scenie. Czemu akurat taka estetyka? Odpowiedź prosta: żeby było ładnie.
Spokojnie można by nad tym wszystkim przejść do porządku dziennego. Ot, kolejne komercyjne widowisko bez cienia głębszej refleksji. Nie pozwalają na to jednak dwie rzeczy. Po pierwsze, w jednym z wywiadów Jan Englert zapowiadał tę premierę jako swoje wyznanie wiary w teatr. Takie wyznanie w ustach dyrektora Teatru Narodowego zobowiązuje. I gdy okazuje się, że stoi za nim jedynie pusta gra konwencjami i chwyty rodem z farsy, to chciałoby się, by akurat w Teatrze Narodowym wiara w teatr wyznawana była jednak z trochę większym namysłem. Po drugie, nie sposób przejść do porządku dziennego nad sposobem, w jaki w tym spektaklu pokazywane są kobiety: potrafią tylko wzdychać i chcą jak najszybciej dorwać męża. Gdy na koniec okazuje się, że Flora (Kinga Ilgner) nie ma szans na zdobycie księcia Parmy (Piotr Adamczyk), dziewczyna właściwie bez słowa zadowala się propozycją wyjści
Paweł Sztarbowski
Metro
28 kwietnia 2010