Co w nas zostało z przodka, co na Turka chadzał

Sławomir Gaudyn w dość luźnej, w zamian boleśnie dla nas aktualnej inscenizacji "Odprawy posłów greckich" Jana Kochanowskiego na scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie nie oszczędza nikogo. Jego zdaniem, z przymiotów "przodka, co dzielnie na Turka chadzał" zostało w nas miażdżąco mało

Nikt z oglądających ten spektakl nie ma złudzeń, że przyczyny dzisiejszej „wojny polsko – polskiej” tkwią także w nim. Zawsze aktualne  piosenki Jacka Kaczmarskiego, Zbigniewa Łapińskiego i Przemysława Gintrowskiego dolewają jeszcze przysłowiowej oliwy do ognia.

Umiejętnie dozując napięcie Sławomir Gaudyn udanie konfrontuje ze współczesnymi realiami mocno już zwietrzały tekst Jana Kochanowskiego. Odnosi w tej mierze sukces nie tylko dzięki piosenkom trójki charyzmatycznych bardów, ale również współczesnym technikom multimedialnym oraz metaforycznie dobranym kostiumom - mężczyźni na początku i w finale spektaklu wkładają białe, przydłużone koszule, co stanowi wizualne nawiązanie do chóru w greckiej tragedii, a przez większą część przedstawienia noszą staropolskie żupany i kontusze, ponadczasowo uosabiające nasze narodowe charaktery. Kobiety ucharakteryzowano na pośmiertne zjawy, ich powierzchowność wyraźnie koresponduje z portretami trumiennymi stanowiącymi ważną część scenografii. Dodajmy do tego światła, współczesną naturalność w mówieniu renesansowym wierszem i satanistyczną grę ciałem całego kobiecego kwartetu – tu ukłon w stronę choreografa Dariusza Brojka. Takie drogi obiera Sławomir Gaudyn chcąc przybliżyć nam przesłanie archaicznego dramatu Jana Kochanowskiego. Efekt osiąga - tekst z całą resztą form inscenizacyjnych korespondują z sobą idealnie, a spektakl podoba się publiczności.

Szczególną  uwagę przykuwają postacie demonicznych kobiet, uczestniczek chóralnego kwartetu zjaw. Już sam sposób poruszania się Marioli Łabno - Flaumenhaft, Magdaleny Kozikowskiej – Pieńko, Joanny Baran i Małgorzaty Pruchnik, jest świetną ilustracją do słów wypowiadanych przez inne postacie. Kobiety potępiają je, aprobują, współczują im albo je wyśmiewają. Ułatwiając widzom wyrobienie sobie opinii o nich, na temat tego, co mówią i jak.

Bardzo ważna w przedstawieniu Sławomira Gaudyna jest muzyka, szerzej pojmowany dźwięk – co jest zasługą wrażliwej aranżacji Jarosława Babuli, który umiał wykorzystać naturalną muzyczność,  nowoczesną, mimo całej archaiczności, w tragedii Jana Kochanowskiego.

Oszczędną scenografię Jerzego Rudzkiego rekompensuje niemal absolutne wykorzystanie scenicznej przestrzeni.

W spektaklu nie ma sytuacji statycznych – całość wypełnia sceniczny ruch. Każde słowo ma w nim znaczenie, ze względu również na swoje brzmienie i barwę.

Szczególną  uwagę koncentrują na sobie role Magdaleny Kozikowskiej - Pieńko, Marioli Łabno - Flaumenhaft, Roberta Chodura, Grzegorza Janiszewskiego, Adama Mężyka, Piotra Napieraja i Ireneusza Pastuszaka. Trafnie i delikatną kreską wydobywają ze swoich postaci ich infantylizm, zacietrzewienie, megalomanię i upór. Nie oskarżają i nie pouczają. Naturalnie mówią tekstem Jana Kochanowskiego, skądinąd pięknym.

Sławomir Gaudyn mógł stworzyć prosty zapis dziś raczej obojętnej lektury szkolnej, o co było najłatwiej. Ambitnie przygotował jednak spektakl ważny, o nonszalancji współczesnej polityki, za którą, że taka jest po trochu odpowiadamy wszyscy. I która nadal tak uprawiana może nas zaprowadzić na krawędź samounicestwienia. Gdyby nie patetyczna i nazbyt łopatologiczna w tym względzie końcówka przedstawienia, rzec by można, że reżyser wykonał swój zamysł bez zarzutu.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
29 września 2010