Cucucú, cuculí, cuculucho...

„Ferdydurke" Witolda Gombrowicza grano już na wiele sposobów a te mniej lub bardziej pociągały widza. Dogłębniej lub też nie, analizowały temat i oddawały ducha Gombrowicza. Ujęć, tak jak opinii, było z całą pewnością setki, a wśród nich nie zabrakło i tych międzynarodowych. Gombrowicz bowiem stał się „ojcem" wielu kultur, symbolem myśli zachodniej, przede wszystkim dumą narodową Argentyny - tuż obok Borgesa i Cortazara.

Gdy wybierałam się na spektakl „Ferdydurke" w wykonaniu Teatru Culitos z Buenos Aires podczas 15. Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego byłam przede wszystkim ciekawa, jak utwór tak silnie zakorzeniony w polskiej mentalności i potrzebie ucieczki od bycia Polakiem, zostanie przefiltrowany przez argentyńską kulturę.

Zastanawiało mnie, czy reżyser Alejandro Radawski zdecyduje się na dosłowne podejście do utworu, czy raczej na jego udomowienie. Zdecydowanie postawił na pierwszą wersję, przez co festiwalowej widowni łatwiej było odświeżyć sobie fragmenty utworu. Stało się to również łatwiejsze dzięki licznym interakcjom z publicznością, które nie ograniczały się jedynie do krótkiej wymiany zdań. Pozwalały bowiem nawet na niewielkie sceniczne improwizacje, w których widz stanowił część inscenizacji.

Spektakl został niemal ogołocony ze środków scenicznych. Akcja oscylowała wokół potężnego biurka, które stanowiło centrum dramatu. W pewnych momentach wspomniane biurko było nawet zakulisową garderobą, w której aktorki przeobrażały się w kolejne postacie. Skromną, lecz wymowną scenografię dopełniało oświetlenie, które w odpowiednich momentach intensyfikowało odbiór lub zachęcało widzów do interakcji. Szczególnie istotne wydawało się w momentach, w których to muzyka przejmowała scenę. Oświetlenie bowiem, fizycznie oddzielało słowo od melodii, jasne od jaskrawego.

Nie ulega wątpliwości, że wszystkim doskonale znany dramat o „upupianiu" i próbie ucieczki od narzuconych nam form, został zaprezentowany w sposób wyjątkowo ekspresyjny. Każdy gest i każde słowo było odzwierciedleniem temperamentu aktorek. Żywa, często niemal przerysowana interpretacja była ukłonem w stronę publiczności. Ta nie pozostawała dłużna i ochoczo odpowiadała na pytania „rzucone" ze sceny. Zastanawia mnie jednak, czy w teatrze nie powinno ograniczać się pytań bezpośrednich do tych bardziej metaforycznych, skłaniających do głębszych przemyśleń i odrobiny analizy. Teatr w końcu powinien dostarczać nie tylko rozrywki, ale i intelektualnej uczty.

Gombrowicz z całą pewnością nią jest, dlatego na pochwałę zasługują odniesienia do polskiej wersji dramatu. Hiszpańskie „cucucú, cuculí, cuculucho" zostało zastąpione polskim tłumaczeniem, a krótkie rozmowy z publicznością przeprowadzono po polsku. Nie ulega wątpliwości, że nasz język nie należy do najłatwiejszych, stąd wielka pochwała dla argentyńskich aktorek. Luján Bournot, Natalia De Elia, Lucrecia Aguirre, Milagros Plaza Diaz dały z siebie wszystko i z ogromną serdecznością stawiły czoła Gombrowiczowi.

Awangardowa powieść „Ferdydurke" ze względu na swój ponadczasowy wydźwięk staje się źródłem inspiracji dla aktorów i reżyserów. Jej przeniesienie na scenę nie wydaje się zatem łatwe. Każde odejście od tego co linearne staje się interesujące i odświeżające. Nawet wątki muzyczne, tak zjawiskowo wykonane przez Teatr Culitos. Wspaniałym jest jak bardzo kultura potrafi łączyć i owocnie poszukiwać punktów wspólnych. Nawet jeśli dzieli ją tysiące kilometrów.

Życzę nam i Festiwalowi Gombrowiczowskiemu, by międzynarodowe inscenizacje zawsze wzbogacały polską scenę i otwierały nasze serca na to co „inne" a zarazem „podobne".



Anna Grzelak
Dziennik Teatralny Radom
17 października 2022