Cyber-ja, czyli kto?

Losy ludzkości wiszą na włosku. W „Otchłani‟ autorstwa Jennifer Haley pod znakiem zapytania stawiana jest zwłaszcza umiejętność odbierania świata poprzez zmysły. Jak wiele innych ludzkich przymiotów, ma ona powoli rozpływać się w nieokreślonej cyber-przyszłości. Ostatecznie zanikając, rzecz jasna. Pytania o samotność, potrzebę miłości i przekraczanie granic w odkrywaniu siebie powracają niczym bumerang w kolejnych obrazach „Otchłani‟ w reżyserii Mariusza Grzegorzka, dostępnej obecnie dla widzów w formie zdigitalizowanej.

Spektakl zbudowany jest na kontrastach. Zimna, minimalistyczne urządzona przestrzeń pokoju przesłuchań w nieokreślonej przyszłości zestawiona jest tu z dziewiętnastowiecznym, idyllicznym obrazem pełnym odgłosów i zapachów natury. Ludzie, podłączeni do wirtualnej rzeczywistości, łączą niejako dwa przeciwstawne światy. Przeżywając swój czas na wyniszczonej ziemi, gdzie technologia osiągnęła wysoki stopień rozwoju, spoglądają tęsknym wzrokiem wstecz. Klasyk, rodem z „Pamięci absolutnej‟.

W swym wyzutym z doznań życiu, nieszczęśnicy szukają więc maleńkich, pozornie niewinnych przyjemnostek. Nieco słońca, śpiewu ptaków, zapachu młodego, dziewczęcego ciała, dotyku koronek na nagiej dłoni i innych standardów z tej serii. Nic nadzwyczajnego. W starannie zaprogramowanym „Zaciszu‟ dostają czego im trzeba. A że zachęcani przez obrotnego twórcę (w roli Papy Andrzej Wichrowski) sięgają po więcej, to o dramat nietrudno. Szkopuł bowiem w tym, że pozbawieni w rzeczywistym życiu doznań zmysłowych, rozsmakowują się w nich w cyber-przestrzeni, przesuwając jednocześnie rozmaite granice i kosztując ochoczo owoców zakazanych. W konsekwencji śmiertelnie nudne: wina i kara przestają istnieć, bo w końcu nic nie dzieje się realnie. Dodatkowo, naturalną koleją rzeczy, do lamusa wraz z nimi odchodzi przebrzydła moralność.

W „Otchłani‟ człowiek jest samotny. A że z jakiegoś względu świat rozwiniętej technologii traktowany jest jako wyjałowione poletko, na którym dojrzewać mogą jedynie pokraczne natury, to każda z postaci pojawiających się w kolejnych odsłonach spektaklu prezentuje inną perwersję. Mrocznie i złowieszczo majtają w powietrzu białe rajtuzki Iris (nagradzana za tą rolę Paulina Walendziak), niezachęcająco połyskuje nawoskowana fryzura pani detektyw (Agnieszka Skrzypczak), podejrzenie budzi nieskazitelnie przycięty wąs pana Woodnuta (w tej roli Marek Nędza).

Opatrzony licznymi projekcjami, spektakl sprawnie wykorzystuje niewielką przestrzeń sceny, zmieniając umownie scenografię przede wszystkim dzięki rozmaitym multimediom. Muzycznie atrakcyjny, momentami jest jednak drażniąco krzykliwy. Żeńskie postaci nie żałują widzowi zarówno decybeli jak i całej gamy piskliwych rozmaitości. Na szczęście fragmenty te równoważy głęboki, wyważony głos Doyle'a (w tej roli występujący gościnnie, świetny Krzysztof Zawadzki z Teatru Starego w Krakowie). W duecie ze swoim powabnym awatarem - rudowłosą, dziewczęcą Iris, koncertowo rozgrywa jedną z końcowych scen z Papą. Skrupulatnie zaplanowana, dynamicznie prowadzona cyber-rozmowa odsłania uczucia wybrakowanych bohaterów, czające się gdzieś między ekranem, a zakamarkami kodu. Kwestie wypowiadane cienkim, piskliwym głosikiem i powtarzane następnie przez dojrzałego mężczyznę wybrzmiewają ze zdwojoną siłą.

Mimo powierzchownego podejścia do rozwoju technologicznego i podkreślania zwykłych, pospolitych lęków przed pułapkami czyhającymi na nasz biedny gatunek, spektakl bez wątpienia intryguje. Zarówno podwójne przeżywanie swojego niejako podzielnego życia, jak i odsłanianie przed samym sobą drugiej części własnej, gdzieś głęboko ukrytej natury, bywa w końcu atrakcyjne.

Przewrotny z definicji cyber świat otwiera przed gośćmi „Zacisza‟ drzwi do równoległej rzeczywistości oraz innych wersji ich samych. Bo czasem żyć podwójnie oznacza nie istnieć wcale.

Bywa jednak i tak, że to, co znane staje na głowie, a sobą możemy być jedynie tam, gdzie naprawdę wcale nas nie ma.



Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
23 lutego 2021
Spektakle
Otchłań