Cyrk na ulicy

Sztuka cyrkowa ukształtowała się w średniowieczu i od tamtej pory jest swego rodzaju stałym elementem widowiskowym miast. Kojarzy się głównie z kuglarstwem i akrobacjami. Cyrk i teatr uliczny to artystyczne światy, które znakomicie mogą ze sobą współistnieć. Mogliśmy doskonale zaobserwować to na 32. ULICY – Festiwalu Teatru Ulicznych w Krakowie, organizowanym niezmiennie przez Teatr KTO.

Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegłam na Placu Szczepańskim był klaun, który na rowerze ciągnął kolorowy wóz. Wjechał nim do specjalnie przygotowanego namiotu cyrkowego. Klaun z Teatru Kubika okazał się mimem, który w spektaklu „Podróż" opowiadał o samotności, ale robił też sztuczki i gestami nawiązywał kontakt z publicznością. Na Małym Rynku szalał za to z dziećmi klaun z Teatru Szczęście, który przygotował śmieszne show „Ale cyrki klauna Feliksa". Swoimi sztuczkami i żartami rozśmieszał nie tylko najmłodszą publiczność, a na koniec z dziećmi stworzył wieloosobową orkiestrę.

W czerwono-białym namiocie na Placu Szczepańskim można było zobaczyć opowieść teatru Cyrk-O-Maniacy „Nibyluk. Słońce w kuli". Całość wydawała się być inspirowana nieco filmem „Avatar" w reż. Jamesa Camerona, ponieważ również oglądaliśmy egzotycznie wyglądającą mikrospołeczność. Zły duch podarowuje jej słońce i na tym tle rodzi się konflikt. Młodzi aktorzy zachwycali umiejętnościami aktorskimi i akrobatycznymi, a uniwersalna opowieść o śmiertelnej w skutkach kłótni kończy się mimo wszystko szczęśliwie.

Znany już krakowskiej publiczności Kijowski Teatr Uliczny „Highlights" we współpracy z ukraińskim Teatrem Lvivki zaprezentował widowisko „Przystanek klaunada". Niesamowici szczudlarze i aktorzy w pięknych, dopracowanych strojach nie tylko rozśmieszali czy tańczyli, ale też opowiedzieli historię samotnego arlekina i jego małej przyjaciółki. Ostatecznie arlekin dzięki magicznej przemianie staje się szczudlarzem i odnajduje miłość. W tym widowisku szczególne wrażenie wywarła na mnie długa i pomysłowa scena starcia armii szachowych.

Pierwszego dnia tegorocznego festiwalu udało mi się w końcu zobaczyć w całości „Zapach czasu" Teatru KTO, do którego do tej pory nie miałam szczęścia. Była to też właściwie oficjalna inauguracja festiwalu, podczas której uczestników i widzów powitał dyrektor Jerzy Zoń, kilka słów powiedział również prezydent miasta Jacek Majchrowski. Sam spektakl to przygotowana z rozmachem opowieść o młodym człowieku, uwikłanym w historię. Od najmłodszych lat przebywa w klatce, która być może ma go uchronić przed niebezpieczeństwami czy absurdem świata. Klatka może być schronieniem, ale chłopiec co rusz wychodzi z niej, znęcony tytułowym zapachem czasu, który przypomina, że żeby przeżyć życie, trzeba rzucić się w wir wydarzeń. Wokół niego wciąż przetaczają się metaforycznie przedstawione wydarzenia, które są punktami granicznymi w życiu każdego człowieka, takie jak szkoła, instytucja kościoła czy wojsko. Postaci przemieszczają się po okręgu, tak jakby sugerowały, że czas zatacza kręgi, historia toczy się kołem i wszystkie rzeczy dzieją się wciąż nieprzerwanie.

Zaskakującą rzeczą był na pewno występ teatru Ulik Robotic. „RoboPole" to krótki, ale bardzo intensywny pokaz współistnienia akrobaty i... robota. Coś, co brzmi i wygląda jednocześnie niedorzecznie i fascynująco. Alba Faivre wykorzystuje chiński maszt – igra z maszyną, która staje się dla artystki partnerem, choć wydaje się, że robot żyje też własnym życiem. Nie mniej ciekawie zrobiło się później. Duet akrobatów Duo Berlingo do spektaklu wykorzystuje identyczne, niebieskie, plastikowe skrzynki na jarzyny. W spektaklu „No way back" przyjaciele wykorzystują skrzynki do ciągłych, dynamicznych zmian, do których muszą błyskawicznie się dostosować. Pełen ironicznego humoru występ dwóch przyjaciół pokazuje, jak ważne jest porozumienie, współpraca i wzajemna pomoc.

W mojej osobistej ocenie jednym z najlepszych spektakli tegorocznego festiwalu był „Istny cyrk" Teatru Przebudzeni z Ostródy. Tworzy go cała plejada świetnych aktorów z niepełnosprawnościami, którzy na scenie pokazują odwagę i wiarę w siebie. Sam spektakl pokazuje też ogromny, zdrowy dystans artystów do własnej sytuacji. „Istny cyrk" inspirowany jest osobistymi przeżyciami aktorów. Uderza w nim szczególnie warstwa tekstowa, która często jest grą słowną na temat ich ułomności. W ten sposób postaci nawiązują do swoich ułomności i świadomie oswajają je. Dyrektor o przerośniętym ego i duszy dyktatora poszukuje artystów do cyrku – mają być perfekcyjni. Jednak oni nigdy nie będą na scenie ideałami, co nie ujmuje niczego ich umiejętnościom: co z tego, że magik jest niewidomy, żongler prawie jednoręki, a tancerki mają zespół Downa? Liczy się wewnętrzna siła pasji człowieka. Jest to też refleksja o cyrku jako (w stereotypowym pojęciu) miejscu dla wszelkiej maści „wynaturzeń", które mogą być prezentowane jedynie jako osobliwość, a nie rzecz, z którą obcujemy na co dzień. W przedostatniej scenie pracownicy dyrektora zamykają niedoszłych cyrkowców w klatce jako wykluczonych, których trzeba raczej chować przed światem. Ich rozsądek oraz poczucie wolności w finale wygrywa – wielkie ukłony dla nich i dla sztuki, którą tworzą.

Kiedy drugiego dnia słońce chyliło się już ku zachodowi, na rynek główny weszli z pompą francuscy aktorzy teatru G. Bistaki. Ich spektakl „Baїna[na]" to akrobacje na łopatach do śniegu, sceny walki, a wszystko odbywa się wśród setek kilogramów... suszonych ziaren kukurydzy. Pięciu mężczyzn w nieskazitelnie białych garniturach tworzy coś na kształt mafii, w której zdarzają się konflikty. Wszyscy jednak zachwyceni są ilością złotych ziaren, które mają wokół siebie i wymyślają niezwykłe sposoby plastycznego wykorzystania ich możliwości. Spektakl cechuje duża widowiskowość i niecodzienny pomysł.

Późny wieczór przyniósł natomiast pełną emocji opowieść Teatru Ognia Mandragora. „Kochankowie" mówią o związku kobiety i mężczyzny, w którym zdarzają się kłótnie i niedomówienia, ale siła miłości jest niezaprzeczalna i faktycznie potrafi zwyciężyć. Na scenie widzimy targające człowiekiem namiętności, wzajemne oczekiwania czy po prostu uczucia. Bardzo symboliczną i integralną częścią widowiska jest użycie efektów pirotechnicznych oraz otwartego ognia, które w połączeniu z muzyką przenika widza do głębi. Warto wspomnieć, że mamy tu również do czynienia ze świetnym aktorstwem. Cały występ był naprawdę niezwykły, dopracowany w szczegółach i nawet usterka techniczna, która go skróciła – w żaden sposób nie mogła go zepsuć, a artyści zostali nagrodzeni długimi brawami.

Sobotni występ duetu akrobatów Zirkus Morsa „La Fin Demain" to spektakl o wzajemnej fascynacji sobą dwojga ludzi. Kobieta i mężczyzna wykorzystują kartonowy rulon i mały, drewniany blat do poznawania swoich granic i łapania idealnej równowagi. Pokazują też osobiste szaleństwo, które trzeba zaakceptować w drugim człowieku. Ich występ to również sztuka niesamowitego zaufania do siebie. Pomysł na spektakl pozwala wykorzystywać proste rekwizyty w celu poznania możliwości akrobatycznych ludzkiego ciała. Inspiruje do ciągłego przesuwania granic wzajemnego poznania i związanego z tym radosnego zaskoczenia sukcesem. Akrobaci nie od początku działają wspólnie – wraz z rozwojem akcji od przypadkowego spotkania przechodzą do coraz trudniejszych akrobacji, po których co rusz wybuchają spontaniczne owacje.

Finał trzeciego dnia przyniósł niezwykle ważny spektakl. „Obcy z Mons" Teatru As Spectatores z Wrocławia to opowiedziana w niekonwencjonalny sposób historia tajemniczej bitwy pod Mons, rozegranej podczas I Wojny Światowej. Nielicznym Anglikom miały pomóc nie tylko interwencja sił wyższych, ale również... kosmitów. Mamy tu do czynienia z filmem niemym, jednak granym na żywo przez aktorów w pozycji wertykalnej, których z góry rejestruje kamera. Uzyskany obraz jest bezpośrednio rzucany na ekran. Dramat wojny potraktowany jest tu z komediową ironią, jednak puenta w postaci gorzkiego, statystycznego podsumowania ofiar wojny zmywa wszystkim uśmiechy.

Na cztery dni krakowskie place stały się sceną zaskakujących nierzadko pokazów. Można było przekonać się, że cyrk to nie tylko popisy i sztuczki, ale również sposób opowiadania historii i przekazania czegoś ważnego o świecie. Tancerze, aktorzy, mimowie, szczudlarze i klauni, niezależnie od kraju, z którego pochodzili, opowiadali o świecie w sposób uniwersalny. Całość wywołała we mnie taką refleksję, że kondycja człowieka to wieczne ścieranie się sił. Jeśli się odbywa się pokojowo, a konflikty traktowane są z przymrużeniem oka – łatwo dojść do porozumienia. Gorzej, jeśli prześmiewczość zaczyna być agresywna – wtedy może dojść do katastrofy.

Tych kilka dni, spędzonych na chłonięciu sztuki dzięki Teatrowi KTO otwierało głowy, pokazało nowe pomysły i znów pozwoliło uwierzyć w człowieka, skoro potrafi tworzyć rzeczy tak piękne. Ważne słowa padły z ust aktorki teatru Zirkus Morsa, Rosy Wilm, po ich występie – artystka powiedziała, że oni swoją sztuką walczą o lepszy świat. Nie wiedzą, jaki będzie efekt, ale chcieliby, żeby każdy walczył o lepszy świat tak, jak potrafi.



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
15 lipca 2019