Czas i płeć w teatrze

Instytucjonalne skrzydło lubelskiego teatru dostało w ostatnim czasie fascynującej temporalnej czkawki. Dwie najstarsze sceny, wraz z obsadą, wsiadły do Wielkiego Przyspieszacza, który jednak nieco się rozregulował, bo raz przyspiesza, raz zwalnia, a nawet - znienacka przerzuca w przeszłość.

1.

17 marca premiera w Teatrze Osterwy, „Na końcu łańcucha” wg tekstu Mateusza Pakuły. Autor, bogaty o doświadczenie zdobyte podczas poprzedniej lubelskiej realizacji („Biały Dmuchawiec”), reżysera dla tekstu (a konkretnie reżyserkę) tym razem wybrał samodzielnie. I tak oto w gmachu przy Narutowicza próby rozpoczął człowiek kompletnie nie związany z kimkolwiek z ekipy dzierżącej, zdawałoby się dożywotnio, prawo pracy z osterwicznym zespołem. Nie jest to nikt z bodajże pięciu lub sześciu panów wymiennie zapełniających od lat repertuar sceny przy Narutowicza. W dodatku – kobieta. Co najmniej o jedną generację młodsza niż przewiduje lubelski standard. Do tego – z zagranicy. No i tekst – czyżby w końcu, tylnymi drzwiami postdramatycznego remixu Pakuły, trafili na osterwiczną Spełnię wielcy dekonstrukcjoniści teatru rozumianego jako świątynia Słowa i Sensu – Müller, Schwab i Koltѐs?

Ostrożnie! Dygresja krytyczno-historyczna

Wiem, wiem – scena przy Narutowicza widziała niejedno przez swoje długie mieszczańskie życie, ale w ostatnich dekadach raczej tylko w okolicach festiwali…  W czasie zakończonej w ubiegłym sezonie dyrekcji Krzysztofa Babickiego (prawie 20 „sztuk” jako samozatrudniający się dyrektor), widziała za to premiery Tadeusza Bradeckiego, Eugeniusza Korina i Bogdan Toszy (po 4-5 realizacji), choć bywali tu i reżyserzy spoza dyrektorskiej ekipy. Zaproszono nawet jedną kobietę – Anna Augustynowicz w 2005 roku wyreżyserowała „Sędziów”. (A przed nią? Anna Chodakowska z „Antygoną”, dokładnie dziesięć lat wcześniej). Owszem, pracowali tu także i reżyserzy zagraniczni. Przed kompletnie „spolszczonym” Korinem (Rosjaninem od ponad trzydziestu lat pracującym w Polsce) do Osterwy za sprawą sztuki „Zmęczony diabeł'' Siergieja Kowalowa zabłąkał się Białorusin, mieniący się raczej Rosjaninem - Rid Talipow (1997). Była nawet i sztuka „Prezydentki” autorstwa jednego ze wspomnianej obrazoburczej trójki, tzw „brutalisty” Wernera Schwaba, wystawiona w roku 2000 na małej scenie, jako łabędzi śpiew dyrekcji Cezarego Karpińskiego. Jedna kobieta-reżyser, jeden obcokrajowiec i jeden brutalista raz na dziesięć lat to chyba dawka wystarczająca dla porządnego mieszczańskiego teatru!

Pies

Pojedynczo zatem precedensy dają się jak wiadomo znieść. Ale takiego ich nagromadzenia to chyba i najstarsi bywalcy nie pamiętają, bo pamiętać nie mogą. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzały… Być reżyserką, kobietą, być z zagranicy, pracować w Teatrze Osterwy nad eksperymentalnym tekstem – to obcość wielopiętrowa, podniesiona do potęgi. Zmierzyła się z nią Eva Rysova, pracującą na stałe w Brnie. Eva ściągnęła posiłki w postaci swoich teatralnych sojuszników, no i po prostu, jak to bywa w teatrze, rozpoczęła próby nad wariackim dramatem Pakuły. Sięgnijcie teraz do wspomnień z estetycznych wstrząsów oferowanych przez Teatr w ostatnich latach oraz dokonajcie porównawczego zapoznania się z fotosami, bądź fejsbukowym fanpejdżem spektaklu (!) żeby zrozumieć, że za chwilę nastąpi w naszej najprzyzwoitszej teatralnej bombonierce tąpnięcie. Nie ma w tym zresztą żadnego rewolucyjnego zamierzenia, sprawił, to raczej zbieg kilku okoliczności, z których najistotniejszą jest, powiedzmy sobie szczerze, wymiana estetyczna i pokoleniowa przy sterach. Prawdziwie symboliczne są, wyzierające ze spektaklowych zapowiedzi, artefakty i patroni tej przemiany. Obcość w Osterwie będą oswajać pies na łańcuchu, chór wampirów emerytów (bardziej w stylu Lady Gaga niż Hrabiego Drakuli) i grający na żywo do „pokazu mody” zespół muzyczny… Na wybiegu egzorcyzmować będą nieszczęsnego demona Tytusa Andronikusa, najwyraźniej w grę wchodzi założenie, że władza też jest sexy, a mord i gwałt ma w sobie wielki pierwiastek glamour… Tak więc niewykluczone, że podczas premiery otwory się gdzieś w okolicy sceny na Narutowicza derridiańska szczelina. A poprzez szczelinę, jak wiadomo wieją silne przeciągi, albo i coś błyska i huczy, nie wiadomo skąd, zagrażając utartym ścieżkom pojęciowym i kanonom estetycznym. Przeciąg może wywiać te wszystkie ziejące naftaliną walizki, prochowce, marynarki, falbanki i rękawiczki, skrzypiące podesty wwożące i wywożące wiecznie te same biurka, sekretarzyki i łóżka, pompatyczną muzykę rodem z filmu SF klasy C, łkania, spazmy, chichoty, nie dające się zahamować mizdrzenie się do widzów, granie tylko przodem do widowni, wytrzeszczanie oczu, kobiety w dwóch wariantach – matrona albo kurwa (z możliwą kombinacją tych dwóch wariantów w jednej roli), mężczyzn w dwóch wariantach – młodsi naiwni albo starsi i cyniczni, teatralne polerowanie kabaretu, telenoweli bądź policyjnej telenoweli, pustkę myślową i trywialność która udaje klasykę.

Akcelerator

Oto są pytania do rozstrzygnięcia w tym i w kolejnym sezonie – czy dobiegł wreszcie końca schulzowski trzynasty miesiąc w którym przycupnął i zimuje osterwiczny zespół? Czy ta podróż w estetycznym Wielkim Przyspieszaczu odbywa się tylko raz, i tylko w jedną stronę? Czy „Na końcu łańcucha” jest to raczej sporadyczny paroksyzm estetyczny, wycieczka jednorazowa (jak to czasem bywa z wycieczkami teatrów repertuarowych, tych łańcuchowych psów frekwencji, gustów, branżowych przyjaźni i sugestii mecenasa)? I czy mamy do zaoferowania coś zamiast, jakieś sensowne propozycje,  gdy już ostre przeciągi wywieją dawniej mądrą, dziś ogłupiałą formę? 

2.

Tymczasem kilka ulic dalej, na Starym Mieście, w objęciach Jezuickiej i Dominikańskiej, właśnie otworzył się nowy Teatr Stary, pod kierownictwem dyrektorki  (właśnie!), Karoliny Rozwód. Zbudowany prywatnym sumptem (posag!) prawie dwieście lat temu w błyskawicznym tempie, w kilka letnich miesięcy, na średniowiecze  pamiętającym wysypisku śmieci, miał i on swoje lata świetności. Potem było już gorzej, bo bogatsi mieszczanie (w tym najwięksi lokalni patrioci, rodzina niemieckich przemysłowców) zrzucili się i pobudowali lubelski Teatr Wielki (dziś – rzeczony Teatr im. Osterwy). Stary przechodził wzloty i upadki, był domem dla wielu bezdomnych teatralnych zespołów, dla jednego z pierwszych kinematografów, aż trafił na równię pochyłą. W latach pięćdziesiątych XX-wieku na śmietniku wylądowały dekoracje, kostiumy, kinematograf i jedno z najstarszych w Rzeczpospolitej muzeów teatralnych, kolekcja Julii Makowskiej. Od schyłku lat osiemdziesiątych ze sfery kultury powracał coraz skuteczniej do natury, przekształcając się w zjawisko z pogranicza fauny i flory. Zastanawiająca trwałość motywu śmietniska, nieprawdaż?

Polityka

Dziś, dzięki sojuszowi pieniędzy unijnych, krajowych i miejskich, ta naturalna oś czasu została odwrócona. Renowacja (a raczej odbudowa) zamieniła ten organiczny, zgniły bodlerowski kwiat w kolejną wypacykowaną na gładko bombonierę. Nie dziwota zatem, że na otwarciu nie zabrakło prezydenckich głów (była głowa Państwa i była głowa Miasta), oraz rekordowego jak na wydarzenie kulturalne stężenia polityków i dyrektorów wszelakiej maści na metr kwadratowy. Zastanawia mnie, czy wszyscy się zmieścili, czy od 1822 roku ilość dygnitarzy i lokalnych celebrytów wzrosła? Wszak maleńka widownia Starego sformatowana była według aktualnej prognozy rynku, tak, aby zmieścili się wszyscy możni tego gubernialnianego światka. Gdybym na tym otwarciu był, to zamknąłbym oczy, i przeniósł się w przeszłość. Na otwarcie wystąpiło bywające tu od dwóch sezonów Towarzystwo Dramatyczne Karola Bauera, artysty krakowskiego o saskim pochodzeniu, grywającego w owym czasie opery, wodewile i dramy w Kaliszu, Radomiu, Siedlcach, Łowiczu, Krasnymstawie. Cytowane przez historyka sceny kaliskiej opinie władz miejskich podkreślają jego „usilną i staranną chęć zadawalniania publiczności”. Zadowolniona była pewnie i publiczność tego pierwszego wieczoru, 20 października  1822 roku, tak jak zadowolnieni – sądząc po przekazach medialnych – byli uczestnicy tego, nam współczesnego otwarcia nowego Teatru Starego, zabawiani hiszpańskim flamenco. Czy fundator teatru, oficer Łukasz Rodakiewicz, na pewno zaprosił wszystkich, których należało zaprosić? Rozglądam się i jako żywo widzę błyszczące guziki carskich zarządców najwyższych rang, przyszli z żonami, na pewno są wszyscy, którzy powinni być. Już za chwilę się rozpocznie. Zbliża się ten sakralny moment, gdy wysuwa się język i przekazana zostanie komunia władzy, uroczyście celebrowany sakrament przynależności. Jak w każdym rytuale, nie ma szans na wahanie, przeciągi i nieciągłości. Do teatru nie przychodzi się bezkarnie. Orkiestra Karola Bauera daje tusz. Najważniejszy Performer wchodzi na scenę…



Grzegorz Kondrasiuk
Marcelirozwadowski.blox.pl
13 marca 2012