Czas, miejsce i to trzecie...

Spektakl został wyreżyserowany przez Jerzego Stuhra, artysta gra w nim również główną rolę. Twierdzi, że sztuka Różewicza jest o nim. Bohaterem jest starzejący się Poeta Laurenty, cieszący się społecznym szacunkiem, wielokrotnie nagradzany, stanowiący wzór, który nagle postanowił, że niczym pies zacznie chodzić na czworakach...

Wielkiego Twórcę poznajemy w chwili, gdy bawi się kolejką. Ale niedługo dane mu będzie tracić czas w podobny sposób. To nie dla ludzi Jego pokroju. Już niedługo do drzwi zapuka Pelasia, zapowiadając kolejnych gości, z którymi On wcale nie ma ochoty się spotykać. Jedną z odwiedzających jest Małgorzata(Anna Karczmarczyk) prześliczna studentka. Spotkanie zaowocuje obustronną fascynacją- z jednej strony podziwiany Mistrz z drugiej ponętna, młoda kobieta, uosobienie seksualnych rządz Laurentego.

Jerzy Stuhr nie zawiódł publiczności, z właściwym sobie dystansem i urokiem odgrywając groteskową postać Wielkiego Twórcy. Delikatny rys powagi w grze aktorskiej sugeruje, że jakkolwiek sztukę należy odbierać z przymrużeniem oka, to problem w niej poruszany jest głęboko autentyczny.

Postaci pojawiają się na scenie i znikają z niej bez specjalnej logiki, gdy tylko zawiąże się chociaż cień akcji natychmiast wchodzi ekipa porządkowa. Korowód barwnych charakterów otwiera Pelasia- gosposia Laurentego -postać zjawiskowo wykreowana przez Dorotę Stalińską. Jej charakterystyczne okrzyki typu „Zupa na stole!" niczym refren przewijają się przez cały pierwszy akt. Przy czym uważny widz dostrzeże, że nie jest to jednowymiarowa postać ograniczona do zwykłej służącej.

Ojciec Hermafrodyt(Andrzej Glazer) "kapłan bliżej nie określonej wiary i obrządku", z właściwym sobie fanatyzmem głosi fantastyczne kazania by pod koniec sztuki osłonić swe prawdziwe oblicze. Ciekawym akcentem jest udana i żywa kreacja Michał Breitenwalda. Grany przez niego Dr Racapan wkracza na scenę uzbrojony w torbę lekarska oraz łacińską nomenklaturę. Kolejny gość- Sitko stanowi krzywe odbicie archetypu poety. Wiesław Komasa wydobył ze swojej postaci całą tęcze emocji. Groteskowy, zabawny, chorobliwie zazdrosny, zrozpaczony niczym druga strona medalu bycia twórcą.

Spektakl ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Na uwagę zasługuje zgrabne przejście z pierwszego do drugiego aktu, gdzie publiczność wprost z antraktu zostaje zaangażowana jako grupa zwiedzających muzeum Laurentego.

Sztuka stanowi refleksję Różewicza na temat sławy i wielkości. Kim tak naprawdę są podziwiani twórcy? Czy bycie powszechnie podziwianym jest przyjemne? Komu stawia się pomniki trwalsze niż ze spiżu? Warto wybrać się do Teatru Polonia by wraz z Różewiczem i Stuhrem pomedytować chwilę się nad tą kwestią.

Bogusławski zwykł mawiać, że nie ma nic gorszego niż wygodne fotele w teatrze. Widzowie powinni siedzieć na niewygodnych krzesłach, żeby jedyną motywacją do pozostania na miejscu był spektakl sam w sobie. „Na czworakach" zgromadziło pełną widownię, ludzie siedzieli również na schodach i nikt nie miał ochoty wychodzić.



Joanna Dreczka
Dziennik Teatralny Warszawa
30 grudnia 2016
Spektakle
Na czworakach
Portrety
Jerzy Stuhr