Czerwony Kapturek inaczej

Każdy zna historię Czerwonego Kapturka, jego nieszczęsnej Babci, Wilka i Gajowego. Twórcy "Czerwonego Kapturka" w Teatrze Gdynia Główna postanowili opowiedzieć tę bajkę inaczej, opierając się na powszechnie znanej opowieści, jednak zmieniając wydźwięk zdarzeń czy charaktery bohaterów. Dlatego historia nabiera świeżości, a konwencja zabawy garderobą i słodyczami bardzo podoba się najmłodszym widzom.

Tym razem Czerwony Kapturek nie jest zwiewną, "dziewczęcą" laleczką. To zaskakująco brzydka, ale niepozbawiona wdzięku lalka typu muppet. Dziewczynka bardzo nie chce wstawać rano, ale trzeba zanieść Babci lekarstwa. Mama wysyła więc dziecko do lasu, bo sama chce w tym czasie spotkać się z Gajowym, w tej wersji bajki, będącym prawdziwym maczo.

Dziewczynka w towarzystwie wyimaginowanego przyjaciela Cukierasa wyrusza w drogę. Nim jednak dotrze do Babci, spotka Wilka. Ten okazuje się wystraszonym i wygłodniałym, ale przyjaznym zwierzątkiem, które chętnie pomoże dziewczynce, nawet wtedy, gdy ta wpadnie w sidła podstępnego Gajowego, polującego na zwierzęta dla przyjemności.

Bajka napisana i wyreżyserowana przez Piotra Srebrowskiego obok elementów humorystycznych (Wilk jest tu bohaterem pozytywnym, co nie jest już takie pewne w przypadku Gajowego) zawiera jasno i wyraźnie zaznaczony morał: trzeba dbać o środowisko naturalne (szczególnie o zależne od nas zwierzęta) i nie wolno śmiecić w lesie. Na tym zresztą "nauka" się nie kończy, bo dzieci dowiadują się, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, a od wymyślonego przyjaciela, choćby był cały z cukierków, ważniejszy jest prawdziwy przyjaciel. Taki, na którego zawsze można liczyć.

Jak widać, bajka o dziewczynce w czerwonym kapturku odbywa się niejako obok fabuły znanej z "Czerwonego Kapturka". I chociaż wszystkie podstawowe fakty się zgadzają (dziewczynka niesie koszyk dla Babci, Wilk połyka Babcię, a Gajowy łapie Wilka, a później wszyscy żyją długo i szczęśliwie) spodziewać się można nieoczekiwanych zwrotów akcji i pomysłów, które wyraźnie zmieniają wydźwięk całej bajki, bawiąc zarówno młodszą, jak i starszą widownię.

Kolejny raz Piotr Srebrowski w kreatywny sposób ożywia przestrzeń wokół nas (w przypadku "Wielkiego ciasta" były to przybory kuchenne, w "Jurim" sprzęty domowe, jak szafa, odkurzacz, grzebień czy klamra od paska). Tym razem jest to zawartość szafy i elementy garderoby przerobione na lalki.

Dlatego bohaterowie "Czerwonego Kapturka" są elementami materii ożywionej - kosmaty Wilk powstał z damskiej torebki, Mama Czerwonego Kapturka okazuje się parasolką z włosami z pończochy i doczepionymi oczami, a Gajowy nogawką spodni i kapeluszem z futerkiem w miejscu oczu, nosa i brody. Zagraconą przestrzeń wybebeszonej szafy i zabawne lalki stworzyła Monika Ostrowska odpowiedzialna za scenografię.

Bardzo sprawnie animują te przedmioty dwie aktorki - operująca lalką Czerwonego Kapturka Patrycja Pośpiech i mająca za zadanie animować niemal wszystkich pozostałych bohaterów Monika Bartoszewicz. Ta pierwsza ma okazję nieco rozbudować postać Czerwonego Kapturka, który przypomina z charakteru każde kilkuletnie dziecko, przez co najmłodszym widzom łatwo identyfikować się z tytułową bohaterką. Z kolei Monika Bartoszewicz dwoi się i troi, z wyczuciem wcielając się w wiecznie wesołego Cukierasa, mądrego Wilka, czy przezabawną Babcię. Reżyser wspiera obie aktorki podczas wizyt na scenie Gajowego oraz w trakcie teatrzyku cieni, urozmaicającego akcję przedstawienia.

"Czerwony Kapturek" Teatru Gdynia Główna to zabawna, zrobiona z dobrym pomysłem bajka. Wprawdzie w jej drugiej części wkrada się na scenę nieco chaosu (a scena podawania Babci pigułek wygląda efektownie, ale z pewnością jest mało dydaktyczna), jednak energia trójki aktorów pozwala dobrze się bawić kilkulatkom i z pewnością nie nudzić ich rodzicom.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
20 grudnia 2016