Człowiek w punkcie wyjścia

Rozmowa z Antonim Liberą.

Dlaczego akurat Beckett? Co spowodowało, że żyje pan "w cieniu Godota"? 

- Odpowiem w następujący sposób, odnosząc się do zdania Spinozy: to, co Jan sądzi o Pawle, świadczy właśnie o Janie, a nie o Pawle. Zatem, zajmując się Beckettem, daję jakiś komunikat, kim jestem. Odpowiedź na to pytanie znajduje się w mojej książce i składa się z dwu materii. Jedna jest próbą portretu samego Becketta, jego literatury i jego jako człowieka. Z drugiej strony jest to próba mojego autoportretu. Aby powiedzieć, co Beckett mówi o mnie, należy go przeczytać. 

W swojej książce wplata pan swoją historię i twórczość Becketta w dzieje PRL-u. A w rozmowie z Beckettem wspomina pan o powszechnej opinii, panującej na Zachodzie, jakoby Polacy uważali Becketta za swojego autora. Z czego to wynika? 

- Być może ten związek tkwi w podobieństwie losów Polaków i Irlandczyków. Są to dwa kraje na krańcach Europy, w jakiś sposób prowincjonalne, a po drugie oba są rolnicze i katolickie. W podobny sposób doświadczała je historia. Inną kwestią, wynikającą z tych doświadczeń, jest emigracja, która dotyczyła obu narodów. Do tych podobieństw dochodzi jeszcze jedno. Był moment, w którym dzieła Becketta pojawiły się w Polsce po raz pierwszy, a było to w maju 1956 roku. Wtedy w miesięczniku "Twórczość" ukazały się fragmenty jego utworów, bowiem cenzura nie pozwalała jeszcze na publikację całości. Potem zaczęła się odwilż październikowa i na początku 1957 roku w Warszawie odbyła się premiera "Czekając na Godota". Była to zresztą jedna z pierwszych premier tego dramatu w Europie, a pierwsza za żelazną kurtyną. Dla Polaków, którzy przeżyli wojnę, potem czasy stalinizmu, to czekanie na Godota było czekaniem na normalność. W 1957 roku pojawiła się chwila nadziei. Być może dlatego Beckett w zbiorowej pamięci Polaków kojarzony jest z nadzieją, podczas gdy w Europie jego nazwisko było synonimem rozpaczy, pesymizmu i zwątpienia. 

Profesor Leszek Kołakowski w wykładzie "O maskach" powiedział, że Beckett doszedł do granicy literackości, za którą byłby już tylko bełkot. Czym jest ta granica? 

- Ja uważam, że Beckett jest pieśniarzem pewnego stanu, który nastąpił w XX wieku, jako finał procesu, który trwał kilkaset lat. Mam na myśli emancypację rozumu. To oznacza, że pewna przestrzeń metafizyczna, wizja religijna, zaczęła korodować i na przełomie XIX i XX zawaliła się. To, co opisuje Beckett, to sytuacja człowieka po przejściu tej granicy. Jego wizja historii polega na tym, że człowiek, będący w punkcie wyjścia, jest dziś niczym ktoś pod gołym niebem. Potem siłą wyobraźni buduje on pewien gmach cywilizacji. To trwa przez jakiś czas, następnie ulega fetyszyzacji, skostnieniu i zaczyna się kruszyć. No i człowiek znów jest w punkcie wyjścia, znów pod gołym niebem. Jeden z brytyjskich krytyków wspomniał, że Joyce, którego Beckett był sekretarzem, powiedział o swoim "Ullisesie": "Oto świat bez Boga". Ten sam krytyk, kontynuując wywód, stwierdził, że cała twórczość Becketta jest wielkim esejem na ten temat. Jest ona próbą odpowiedzi na pytanie, jak wygląda świat pozbawiony metafizyki. 

Beckett mawiał: "Nie wiem, co znaczą słowa, które piszę". Czy była to poza, kokieteria? 

- Nie. On był bardzo uczciwy w tym, co robił. Wielki twórca jest medium i on zdawał sobie z tego sprawę, że jest medium i nie ukrywał tego. 

*** 

Antoni Libera, pisarz, filolog, reżyser, autor powieści "Madame", jednego z najważniejszych dzieł literatury polskiej ostatnich lat, tłumacz utworów Becketta. Niedawno w szczecińskim teatrze Kana opowiadał o swojej najnowszej książce "W cieniu Godota".



Szymon Wasilewski
Kurier Szczecinski
6 listopada 2009
Portrety
Antoni Libera