Człowieki moje kochane

Polska prapremiera sztuki Kolady zwieńczyła udane teatralne lato Teatru Wybrzeże. Teatr Nikołaja Kolady zawsze zmusza do myślenia, nawet gdy pozornie tylko bawi. W swoich dramatach w mistrzowski sposób opisuje on życie rosyjskiej prowincji i jej pokaleczonych przez los mieszkańców. I choć śmieje się ze swoich bohaterów, to ich nie ośmiesza, bowiem jak mówi w finałowej scenie: Ech, ludzie moi, ludzie I za co ja was tak kocham, łachy niemyte Kochane moje, drogie, najmilsze - Człowieki...

Spektakl momentami ociera się o teatr absurdu.P o scenie krąży dziwna postać ze skrzydłami z kartonów po bananach, ki diabeł, czyżby sowchozowy Anioł? Zastanawiamy się. Okazuje się, że to Ikar. Chlupie woda, która zalała scenę, pływają blaszane balie, snują się kolorowe dymy, wpadają Bababajki, aby zatańczyć szaleńczego twista z plastikowymi butelkami. Nie zabrakło baletu - pocieszny to widok, gdy aktorzy wykonują taniec z "Jeziora łabędziego", mając na nogach kalosze. Jest i tango "Ta ostatnia niedziela", oczywiście też w kaloszach. Za znakomity ruch sceniczny odpowiedzialny jest Maćko Prusak.

W "Statku szaleńców" Nikołaja Kolady mamy wiele nieprawdopodobnych sytuacji, ale jednocześnie dziwnie realnych. To mogło zdarzyć się wszędzie... Gdzieś tam na głuchej prowincji mieszkańcy pewnej kamienicy budzą się, a tu wokoło woda, jak w biblijnym potopie. "Zalało" - zauważa ze złośliwą satysfakcją emerytka Nina, nazywana przez sąsiadów panią Gryzeldą - w tej roli oglądamy Ewę Jendrzejewską, oprócz Michała Kowalskiego to najlepsza rola w tym przedstawieniu. Wzruszająca jest w scenie, gdy pęka jej skorupa bezwzględnej niechęci do wszystkich i rozczochrana, zapłakana pyta: "A za co wy mnie tak nienawidzicie, co ja wam złego zrobiłam?".

Reżyser Nikołaj Kolada stosuje w swoim przedstawieniu zabieg, który można by nazwać poetyką złamanego koloru. Zabawne dialogi i scenki przerywa liryzm lub tragizm, który gdzieś tam na chwilę się pojawia. "Statek szaleńców" to także historia o samotności wśród ludzi, niemożności porozumienia się ze sobą. W zapomnianej przez Boga i ludzi kamienicy, którą kolejna powódź odcina od świata, mieszkają: nadużywający alkoholu hydraulik Waldek (w tej roli rewelacyjny Michał Kowalski) i jego żona Franciszka (Anna Kociarz), jest sklepowa Bożenka (Małgorzata Oracz) i jej mąż Anwar (Maciej Konopiński), wreszcie nauczyciele: Lucyna (Monika Chomicka), jej mąż (Jacek Labijak) oraz dziecko.

Kłócą się ze sobą o każde głupstwo, wszystko jest pretekstem do awantury. Między siedmiorgiem bohaterów trwają waśnie o rzeczy wielkie i drobne, wspólne fronty i sojusze zmieniają się z minuty na minutę. Jak to u Kolady - aktorzy grają formą, szeroko, ale każdemu udało się stworzyć wyrazistą postać - prawdziwą i interesującą, choć nie ma miejsca na psychologizmy. Precyzyjna reżyseria Kolady wyznacza im granice, poza które posunąć się nie powinni, i oni przestrzegają tej reguły. Wielkie brawa dla całego zespołu. Scenograf Justyna Łagowska zalała scenę wodą, powiesiła nad nią mokre pranie i zbudowała front kamienicy. Niby nic wielkiego, ale to wszystko jest tak funkcjonalne, tak idealnie wynika z tekstu Kolady, że pozwoliło mu na zrealizowanie wielu pomysłów. Piękna jest też gra świateł.

Jeśli ktoś lubi teatr Kolady, przedstawienie obejrzy z niekłamaną przyjemnością. Może nie jest ono tak wybitne jak ,,Hamlet" w jego reżyserii, którego oglądaliśmy dwa lata temu na Festiwalu Szekspirowskim, ale na pewno warto zobaczyć "Statek szaleńców". Jest kilka scen, które zostaną w pamięci, wzruszą jak ta, gdy skłóceni lokatorzy kamienicy schodzą się, aby posiedzieć przy grillu, na którym grzeje się czajnik.

Nikną wtedy spory... - Według mnie, teatr nie może się kończyć na rozrywce, powinien widzem wstrząsać, wyprowadzać z jego przyzwyczajeń. Ale to nie znaczy, że człowiek ma wychodzić z teatru przygnębiony tym strasznym i czarnym światem - uważa Kolada. Więc serwuje nam szczęśliwe zakończenie: bohaterowie są mili i życzliwi dla siebie. Jest nadzieja na lepszy świat, ale czy aby na pewno? Optymistyczny finał Kolada bierze bowiem w ironiczny nawias, gdy Ikar (czyli Anna Kaszuba) śpiewa kołysankę ,,Na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga, chodź, opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa".



Grażyna Antoniewicz
Polska Dzienik Bałtycki
2 września 2014
Spektakle
Statek szaleńców