Czy muzyka może doprowadzić do obłędu

Dzięki Natalii Korczakowskiej "Jakob Lenz" na warszawskiej scenie to współczesny spektakl o popadaniu w szaleństwo

Oto kolejny triumf teatru nad operową materią. Dzięki młodej polskiej reżyserce los tytułowego bohatera z utworu niemieckiego kompozytora Wolfganga Rihma zaczyna nas cokolwiek obchodzić. Wiem, że narażę się licznym fanom jego oraz współczesnej muzyki, ale po raz kolejny nie mogę się przekonać do wielkości tego twórcy. 

Muzykę Rihma (rocznik 1952) charakteryzuje solidność, by nie powiedzieć toporność, przytłaczająca słuchacza. W "Jakobie Lenzu" mamy też odwołania do niemieckiego ekspresjonizmu - ostrego, natarczywego, bezlitośnie atakującego odbiorcę. Można podziwiać kompozytora, że wybrawszy skromny skład orkiestrowy, osiągnął bogactwo brzmień, ale to wszystko, co warto o tej muzyce powiedzieć. Nawet wtedy, gdy dyrygent Wojciech Michniewski wyraziście ją interpretuje w Operze Narodowej.

Natalia Korczakowska materię "Jakoba Lenza" traktuje swobodnie, przedstawia własną opowieść, ale nie lekceważy oryginału. Rihm wykorzystał XIX-wieczne opowiadanie Georga Büchnera, jego bohater to postać autentyczna, prekursor niemieckiego romantyzmu. W ujęciu Korczakowskiej "Jakob Lenz" jest historią o popadaniu w obłęd, próbą sportretowania stanu, gdy człowiek balansuje jeszcze na granicy normalności, szukając pomocy. Nikt jednak nie jest w stanie mu jej udzielić.

Świat Lenza jest już chory, symbolizują to trzy szklane bryły; odbija się w nich teatralna widownia. Jej zdeformowany obraz silnie kontrastuje z realiami niemieckiej wsi, w której rozgrywa się akcja. Na zderzeniu symboliki i konkretu codziennego życia Natalia Korczakowska buduje przedstawienie, precyzyjnie prowadząc bohaterów, a przede wszystkim samego Jakoba Lenza. Ma zresztą świetnego partnera, niemieckiego barytona Holgera Falka. Stworzył on kreację godną znacznie większej sceny niż ta, którą dysponuje kameralna Sala Młynarskiego Opery Narodowej.

Korczakowska uczyniła wiele, by zrobić współczesny ważny spektakl, bo nieraz nurtuje nas pytanie, czy świat, w którym żyjemy, przypadkiem nie zwariował i gdzie jest (także w nas samych) granica normalności. Jeśli to przedstawienie nie porusza, jest to wina kompozytora.

Premiera "Jakoba Lenza" reaktywuje w Operze Narodowej cykl "Terytoria" prezentujący dokonania i poszukiwania.

XX-wiecznego oraz całkiem współczesnego teatru operowego. Jest w tym cyklu oczywiście miejsce dla Wolfganga Rihma, bo to wszak wielkość o randze międzynarodowej. "Terytoria" powinny przecież służyć także weryfikacji opinii i sądów.



Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
13 maja 2011
Spektakle
Jakob Lenz