Czy my kiedyś będziemy tak po prostu szczęśliwi?

"Poważny jak śmierć, zimny jak głaz" w reżyserii Tomasza Obary, to spektakl - ostrzeżenie, wezwanie do opamiętania. W kameralnej historii rodzinnej na pierwszy plan wysuwają się największe zagrożenia współczesności, prowadzące do destrukcji i zerwania więzów. Dialogi, traktujące o sprawach serio z przymrużeniem oka, balansujące na granicy groteski i przerażenia, wartka akcja i bardzo dobre aktorstwo, sprawiają, że ten społecznie zaangażowany teatr, chce się oglądać.

Centrum życia rodzinnego i jednocześnie całej akcji jest dmuchana kanapa z tele-zakupów. W kolejnych scenach pełni ona funkcję samochodowego siedzenia i hotelowego łóżka. To właśnie na niej Cliff (w tej roli świetny Kajetan Wolniewicz) - ojciec rodziny, który przez kontuzję kręgosłupa i brak pieniędzy na leczenie, został skazany na całodobową opiekę swojego syna - Winniego, oddaje się swojemu ulubionemu zajęciu - tropieniu kolejnych promocyjnych produktów. Kanapa ta będzie służyć także Winnemu, który odbędzie na niej pierwszą inicjację seksualną i zostanie wykorzystany przez podwożącego go kierowcę - pedofila. Oprócz tego dość oszczędną scenografię tworzą symbole konsumpcyjnego życia: puszki po piwie, noże zakupione w tele-zakupach, torebki z Mc\'Donalda i plastikowe naczynia oraz oczywiście telewizor, którego obecność odczuwamy, poprzez słyszalny, co jakiś czas, charakterystyczny głos lektora i odbijające się na twarzach postaci światło. 

Reżyser wyraźnie rysuje każdą z postaci. Winnie zatraca umiejętność rozpoznawania wirtualnej fikcji i rzeczywistości. Jest gotów poświęcić swoje życie, by pokonać w turnieju wrogów z dynastii "Tang", z którymi tym razem nie mierzy się w grze komputerowej, ale na żywo. Sheily - jego siostra, jest nieletnią narkomanką i prostytutką, Linda - ich matka, to zwolenniczka prostej, nieco dewocyjnej duchowości, opierającej się na zachwycie obrazkami i historiami świętych oraz na chętnym śpiewaniu pieśni kościelnych. Jednak mimo zagubienia, problemów emocjonalnych i finansowych, żaden z bohaterów nie jest jednoznacznie zły. Aktorzy budują swoje postaci wielowarstwowo. Tutaj wyznania miłości mieszają się z najgorszymi przekleństwami, a uśmiech niejednokrotnie przebija się przez łzy. Siłą, dzięki której Sheily decyduje się na terapię, a Cliff przestaje łykać, niszczące jego organizm tabletki, jest miłość. Trochę naiwne pytanie, kończące spektakl: "Czy my kiedyś będziemy tak po prostu szczęśliwi?", formalnie pozbawia widza odpowiedzi. Jednak podświadomie wierzymy, że dzięki wzajemnemu wsparciu, rodzina osiągnie wreszcie spokój i naprawi relacje. 

Tomasz Obara stworzył spektakl interesujący, bezpruderyjny. Świat bohaterów wciąga widza, który staje się niemalże uczestnikiem scenicznych wydarzeń, które zna zresztą z telewizji, prasy i być może własnego życia. Nie jest to być może teatralne arcydzieło (zresztą chyba do tego miana nie zamierza nawet pretendować), ale mówiący w sprawny teatralnie sposób o rzeczach ważnych. A to wbrew pozorom bardzo dużo. Centrum życia rodzinnego i jednocześnie całej akcji jest dmuchana kanapa z tele-zakupów. W kolejnych scenach pełni ona funkcję samochodowego siedzenia i hotelowego łóżka. To właśnie na niej Cliff (w tej roli świetny Kajetan Wolniewicz) - ojciec rodziny, który przez kontuzję kręgosłupa i brak pieniędzy na leczenie, został skazany na całodobową opiekę swojego syna - Winniego, oddaje się swojemu ulubionemu zajęciu - tropieniu kolejnych promocyjnych produktów. Kanapa ta będzie służyć także Winnemu, który odbędzie na niej pierwszą inicjację seksualną i zostanie wykorzystany przez podwożącego go kierowcę - pedofila. Oprócz tego dość oszczędną scenografię tworzą symbole konsumpcyjnego życia: puszki po piwie, noże zakupione w tele-zakupach, torebki z Mc\'Donalda i plastikowe naczynia oraz oczywiście telewizor, którego obecność odczuwamy, poprzez słyszalny, co jakiś czas, charakterystyczny głos lektora i odbijające się na twarzach postaci światło. 
Reżyser wyraźnie rysuje każdą z postaci. Winnie zatraca umiejętność rozpoznawania wirtualnej fikcji i rzeczywistości. Jest gotów poświęcić swoje życie, by pokonać w turnieju wrogów z dynastii "Tang", z którymi tym razem nie mierzy się w grze komputerowej, ale na żywo. Sheily - jego siostra, jest nieletnią narkomanką i prostytutką, Linda - ich matka, to zwolenniczka prostej, nieco dewocyjnej duchowości, opierającej się na zachwycie obrazkami i historiami świętych oraz na chętnym śpiewaniu pieśni kościelnych. Jednak mimo zagubienia, problemów emocjonalnych i finansowych, żaden z bohaterów nie jest jednoznacznie zły. Aktorzy budują swoje postaci wielowarstwowo. Tutaj wyznania miłości mieszają się z najgorszymi przekleństwami, a uśmiech niejednokrotnie przebija się przez łzy. Siłą, dzięki której Sheily decyduje się na terapię, a Cliff przestaje łykać, niszczące jego organizm tabletki, jest miłość. Trochę naiwne pytanie, kończące spektakl: "Czy my kiedyś będziemy tak po prostu szczęśliwi?", formalnie pozbawia widza odpowiedzi. Jednak podświadomie wierzymy, że dzięki wzajemnemu wsparciu, rodzina osiągnie wreszcie spokój i naprawi relacje. 

Tomasz Obara stworzył spektakl interesujący, bezpruderyjny. Świat bohaterów wciąga widza, który staje się niemalże uczestnikiem scenicznych wydarzeń, które zna zresztą z telewizji, prasy i być może własnego życia. Nie jest to być może teatralne arcydzieło (zresztą chyba do tego miana nie zamierza nawet pretendować), ale mówiący w sprawny teatralnie sposób o rzeczach ważnych. A to wbrew pozorom bardzo dużo. 
(AH)



Katarzyna Pawlicka
Dziennik Teatralny
28 października 2007