Czy treść może przerastać formę?

"Trudno zaczynać wszystko od początku. A potem dalej się cofać". To jedne z pierwszych słów, jakie widać na slajdach podczas wykładu. Dziwny jest to wykład. Nie przypomina innych, takich, które studenci znają z uczelni, chyba że monotonnym tonem słów, które lektor wyrzuca z siebie z prędkością karabinu. Nieuważnemu słuchaczowi wydają się one niespójne, nie widzi związku między przesuwającymi się za plecami lektora obrazami a tym co opowiada Wojtek Ziemilski. Ziemilski-wykładowca. Ziemilski-reżyser. Ziemilski-narrator. Ziemilski-aktor. "Mała narracja" Teatru Studio to teatr jednego aktora i jego własnej historii.

Spektakl-wykład daje szansę na intymne, momentami wręcz psychologicznie ekshibicjonistyczne spotkanie z aktorem. Minimalizm konwencji, jaką przyjął Ziemilski, nie przeszkadza mu zadawać dobitnie ważnych pytań: o istotę twórczości artystycznej, o wagę dążenia do prawdy wbrew wszystkiemu i wreszcie - o rolę zaufania do tych, których kochamy oraz czy warto za wszelką cenę stanąć w ich obronie. Jeśli ktoś oczekuje jednak, że te pytania zostaną mu podane na tacy, to bardzo się myli. Trzeba ich szukać w gęstwinie informacji, którymi nas zasypuje, samodzielnie wyławiać sens z natłoku tego wszystkiego, co widzimy, słyszymy, co ktoś przekazuje nam jako rzekomą prawdę.

Sprzeciw wobec oskarżeń wysuniętych przeciwko jego dziadkowi, Wojciechowi Dzieduszyckiemu, stał się dla Ziemilskiego bazą do stworzenia osobistego wywodu. Ważnym wątkiem jest oskarżenie o oszustwo historyków badających rzekomo sprawę współpracy Dzieduszyckiego, znanego niegdyś arystokraty, z SB. Pojawia się kwestia od zawsze chyba żywa w teatrze i sztuce w ogóle - kwestia granic, do jakich wolno się posunąć chcąc wyrazić publicznie swoje poglądy. Ziemilski balansuje na granicy artystycznej wolności i formułowanej wprost kalumni - jest to jednak niezbyt silna prowokacja.

„Mała narracja”, co zrozumiałe, nie jest przedstawieniem, które zachwyci widza oczekującego silnych emocji i wielkich wzruszeń. Jest jednak z pewnością godną polecenia tym, którzy nie chcą prostych interpretacji i łatwej duchowej satysfakcji. Otwarte zakończenie sprawia, że po spektaklu człowiek jeszcze długo bije się z myślami. Jeśli sztuka jest ucztą dla ducha, to przedstawienie stanowi przysmak raczej dla specyficznych podniebień. Ten, kto chce je zobaczyć, bo zainteresował go obecny tu motyw współpracy ze Służbami Bezpieczeństwa, niech nie spodziewa się rozrywki, skądinąd na całkiem niezłym poziomie, w stylu „Teczek” Teatru Ósmego Dnia.

W teatrze antycznym widzowie oglądali sztukę, aby przeżyć katharsis. W „Małej narracji” katharsis przeżywa sam aktor. Wszem i wobec. A oglądający niech myślą tylko to, co chcą.



Kasia Kowalska
ksiazeizebrak.pl
19 listopada 2010
Spektakle
Mała narracja